„Mój były miał grafik spotkań ze mną, w pozostałe dni do łóżka zapraszał inną. To nie było jego jedyne oszustwo”
„Nie miałam zielonego pojęcia, że mój facet kooperuje z jeszcze jedną projektantką. Ze mną spotykał się w poniedziałek, środę, piątek, a z nią we wtorek, czwartek i sobotę. Niedzielę miał wolne od nas obu”.
- Weronika, 38 lat
Wierzyłam w ten przesąd
Jest taki przesąd, że po stłuczeniu lustra czeka nas 7 lat nieszczęścia. Bierze się on stąd, że niegdyś lustra były strasznie drogie i stłuczenie takiego cacka było wielką finansową stratą, którą trudno było odrobić. Ja też sądziłam, że nigdy nie uda mi się przywrócić do świetności kryształowego lustra, które odziedziczyłam po ciotecznej babci. Choć widziałyśmy się ledwie parę razy, przypadłyśmy sobie do gustu. Byłyśmy jak dwa bieguny magnesu, który niegdyś został rozłamany i po latach wreszcie scalił się w jedność.
Pamiętam, że gdy dostawałam lustrzany prezent, cioteczna babcia, leżąca już na łożu śmierci, szepnęła mi, że ono (lustro) znajdzie radę na moją samotność… Fakt, dobiegałam czterdziestki, ale jakoś nie mogłam znaleźć faceta, który by mi odpowiadał. Nie byłam wybredna, jednak każdy musiał przyznać, że trafiałam na drani, łamagi albo egoistów pierwszej wody. Dawno przestałam już marzyć o „drugiej połówce”, chciałam jedynie sensownego faceta, z którym dałoby się w miarę miło żyć. Niestety, większość takich była już zajęta.
Tamtego poranka zaspałam na całego. I chociaż nastawiłam zegarek i komórkę, żeby obudziły mnie półtorej godziny wcześniej, nie usłyszałam żadnych alarmów. Kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam na tarczę budzika, krzyknęłam przerażona.
– To niemożliwe! – niemal zaszlochałam.
Zaczęłam miotać się po mieszkaniu jak szalona. Jedna sukienka, którą przymierzałam przed lustrem, poszła w kąt. Następna. Kolejna. Wreszcie wróciłam do pierwszej. Kiedy wkładałam buty na wysokim obcasie, pod piętę wsunął mi się pasek. Zaczęłam machać nogą, żeby uwolnić stopę. Wtedy but, niczym z procy, wystrzelił przede mnie i uderzył w kryształową powierzchnię.
Zobacz także
Rozległ się brzęk, a mnie lodowaty mróz przebiegł po plecach. Ułamki lustra posypały się na dywan, a ja poczułam, że za sekundę głośno się rozpłaczę. Jednak czas naglił, a zamówiona taksówka już czekała przed blokiem. Postanowiłam, że będę płakać po powrocie, gdyż teraz nie mam na to kompletnie czasu. Chwilę potem wybiegłam z mieszkania.
Układ z nim był beznadziejny
Jak bardzo musiałam być rano zakręcona (niedobudzona?) świadczy fakt, że po powrocie do domu, kiedy stanęłam w otwartych drzwiach sypialni, krzyknęłam przerażona na widok rozbitego lustra. Dopiero sekundę później uświadomiłam sobie, że to nie sprawka złodzieja, tylko moja.
Zanim zdążyłam sobie odpowiedzieć na pytanie: „Co teraz?”, zadzwonił telefon. Na ekranie zobaczyłam twarz Tomasza. Przed rokiem poznaliśmy się w pracy. On jak i ja był rzutkim inżynierem. Nasz wspólny projekt wieżowca w centrum miasta zdobył główną nagrodę prezydenta. Pracowaliśmy razem, ale do tamtego dnia nigdy nic nas nie łączyło. Aż alkohol sprawił, że dwoje laureatów po świętowaniu zwycięstwa znalazło się w jednym łóżku… Wtedy sądziłam, że to właśnie „ten” facet. Tomasz był przystojny, inteligentny, przebojowy
i, jak przypuszczałam, zakochany we mnie.
Niestety, to ostatnie okazało się złudzeniem. Mój facet cenił sobie wygodę, a randki odbywały się wówczas, kiedy to jemu było wygodnie. Początkowo nie dostrzegałam tych wszystkich minusów, tak bardzo chciałam, żeby było, jak należy. Ale od razu powinny mnie otrzeźwić warunki znajomości, które Tomek zaczął ustalać już na początku naszego związku.
– Jesteśmy jeszcze młodzi – tłumaczył z ciepłym i pogodnym uśmiechem. – Mamy po 36 lat, co to za wiek, więc po co śpieszyć się do jakiegoś ślubu czy też mieszkania razem. Umówmy się, że spotykamy się co drugi dzień, dobra? Jeśli komuś dane spotkanie nie pasuje, powinien uprzedzić partnera dzień wcześniej, żeby ten miał jeszcze szansę sobie znaleźć zajęcie.
Słuchałam i jak głupia kiwałam głową, że „tak”, że „oczywiście, mi pasuje”, a wszystko po to, żeby tylko od czasu do czasu mnie przeleciał, bo wtedy nie czułam się tak potwornie samotna i niechciana. Spotykaliśmy się w specjalnie do tego celu wynajętej chatce-kopulatce, żeby te sprawy za bardzo nie burzyły nam własnego życia, spędzanego wygodnie w osobnych domach. Fajnie, co?
Pech dał o sobie znać
Tego dnia, gdy stłukłam lustro, rozsypało się również moje osobiste szczęście. Kilka miesięcy wcześniej wraz z Tomkiem opracowaliśmy kolejny projekt, który został zgłoszony do międzynarodowego konkursu. Nie miałam zielonego pojęcia, że mój facet kooperuje z jeszcze jedną projektantką. Ze mną spotykał się w poniedziałek, środę, piątek, a z nią we wtorek, czwartek i sobotę. Niedzielę miał wolne od nas obu.
Cwaniak ustawił się jeszcze w taki sposób, że mój i jego projekt był awangardowy, natomiast z tamtą wykombinował tradycyjny i zachowawczy. Innymi słowy, był kryty na wszystkie strony – jak nie ta, to druga opcja weźmie górę i dany projekt zostanie zakwalifikowany do finału.
Tamtego pechowego dnia dowiedziałam się o tym całkiem przypadkiem.
– No i co z tego, że pracowałem z Jolką – wzruszył ramionami. –Takie jest życie, że jak nie ty ich, to oni ciebie.
– Jacy „oni”, jakich „ich”?! To kwestia uczciwości. Ty w ogóle kiedykolwiek słyszałeś o czymś takim?
– Nie histeryzuj – obruszył się.
Kiedy padły te słowa, dałam palantowi po gębie, odwróciłam się i pomaszerowałam do domu. No i kiedy wróciłam do siebie, uświadomiłam sobie, dlaczego wszystko posypało mi się w życiu. To był pech w wyniku rozbitego lustra! Początek siedmiu lat nieszczęść, według przesądów…
Żeby zająć czymś myśli, zaczęłam sprzątać. Wtedy zza złoconej ramy wypadła karteczka ze starego welinowego papieru. Atramentem ktoś napisał:
A kiedy się wreszcie lustro rozleci, w domu zniszczenia zjawią się dzieci.
Przepowiednia ze starej karteczki się spełniła
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Ki czort? – przebiegło mi przez głowę. Poszłam otworzyć. Na progu stali harcerze, którzy zbierali makulaturę. Patrzyłam na nich w osłupieniu, nie mogąc uwierzyć, że wróżba spełnia się tak błyskawicznie. Czary czy co? Dałam stare gazety i harcerze znikli. To wszystko? Głupia przepowiednia.
Na drugi dzień postanowiłam kupić nowe lustro. Zmierzyłam ramę i wyszło mi, że lustro ma wymiar 2 na 1,40 metra. Poszłam do szklarza, ale ten rozłożył ręce.
– Kryształowe lustra są bardzo drogie. A poza tym, powiem pani szczerze, to już nie jest ta jakość co kiedyś. 300 lat ma takie lustro w muzeum i nie zobaczy pani na nim nawet mgiełki. A te obecne…– machnął zrezygnowany ręką. – Lipa, bo w podkładzie nie ma prawdziwego srebra. Pani szuka luster w sklepach ze starymi meblami.
No i pewnego dnia, przechodząc obok takiego meblowego antykwariatu, zobaczyłam na wystawie „moje” lustro. U jego dołu widniała kartka: „Wymiary 2 na 1,40 m, bez ramy”. Ja ramę miałam! Wbiegłam do sklepu. Chwilę potem pojawił się też jakiś mężczyzna, który również stał przy tej samej wystawie.
– Chciałbym (chciałabym) – powiedzieliśmy oboje niemal równocześnie – kupić tamto lustro z wystawy.
– Kto chciałby kupić? – zainteresował się sprzedawca. – Pani, pan, czy też państwo są razem?
– Nie jesteśmy razem – stwierdziłam stanowczym tonem.
– Ta pani ma rację, nie jesteśmy razem i nic na to nie wskazuje, że kiedykolwiek będziemy – dodał facet.
Zaperzyłam się. Nigdy nie lubiłam takich arogantów z giętkim językiem!
– Pewnie, że nie. Ja przyszłam tu kupić lustro, a nie randkować.
– Ja również. A że byłem pierwszy…
– Niby gdzie?
– A choćby przy oknie wystawowym. To pani stanęła za mną, podczas gdy ja już upatrzyłem sobie to lustro.
– Pewnie pan to sobie wyśnił. Ja pana przed wystawą nie widziałam. Co znaczy, że pana tam nie było. A w ogóle, po co panu to lustro? – burknęłam.
– Mówiąc szczerze – westchnął smutno – stłukłem pamiątkę po babci. Teraz czeka mnie siedem lat nieszczęścia… A zresztą, co to panią obchodzi?
No i zaczęła się dyskusja, kto pierwszy, kto ma prawo i czy dżentelmen nie powinien ustąpić kobiecie. Ten ostatni argument przeważył tylko do pewnego stopnia.
– Okej – stwierdził nieznajomy. – Lustro będzie trzy dni u pani i trzy dni u mnie.
Pomyślałam wtedy o Tomku i trzech dniach ze mną i trzech…
– Nie ma mowy!
– W takim razie – kontynuował facet – zgodzę się na oddanie pani lustra, ale pod jednym warunkiem… Przez następny tydzień codziennie będzie mnie pani zapraszać na domowy obiad.
Dopiero wtedy przyjrzałam się mu dokładniej. Arogancki, z giętkim językiem, bezczelny, ale… mimo wszystko dżentelmen. No i z wyglądu nie taki ostatni. Zgodziłam się. Po dziesięciu latach lustro wisi na ścianie mojej sypialni, po moim domu biega dwójka urwisów, zaś Jarek jest moim najwspanialszym i najukochańszym mężem. A więc cioteczna babcia miała rację, że lustro znajdzie radę na moją samotność. W efekcie siedem lat nieszczęścia zamieniło się na… nie będę mówiła ile i na wszelki wypadek (żeby nie zapeszyć) odpukam w niemalowane.