Reklama

Święta zawsze były dla mnie czymś więcej niż tylko dekoracjami, prezentami i zapachem pierników. To był czas, kiedy można się zatrzymać, przytulić dziecko i powiedzieć mu, że jest najważniejsze na świecie. Dlatego gdy dowiedziałam się, że mój były partner – ojciec naszego syna – zupełnie zapomniał o wspólnych planach i świątecznych obowiązkach, nie miałam czasu na żal czy pretensje. Musiałam działać.

Zawiódł. Kolejny raz...

Siedziałam przy kuchennym stole, sącząc zimną już kawę, kiedy Szymek wbiegł do pokoju z rozwianymi włosami i uśmiechem na twarzy.

– Mamo, a kiedy pojedziemy do taty? – zapytał z entuzjazmem. – Przecież mówił, że w tym roku święta są u niego.

Na chwilę zabrakło mi tchu. Ostatni raz rozmawiałam z Robertem trzy tygodnie temu. Wtedy potwierdzał, że zabierze Szymka na Wigilię. Nie przyszło mi do głowy, że coś mogło się zmienić. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam pisać wiadomość, ale po chwili stwierdziłam, że zadzwonię. Odebrał dopiero po kilku sygnałach.

– Cześć – powiedział, jakbyśmy gadali dzień wcześniej. – Co tam?

– Cześć. Szymek pyta, kiedy ma się pakować. Przecież miał spędzić święta u ciebie.

Zapadła krótka cisza, a potem usłyszałam śmiech. Taki nerwowy, wymuszony.

– Kurczę, wiesz co… zupełnie o tym zapomniałem. Serio. Mamy tu trochę chaosu, Justyna coś planuje z rodziną, nie wchodziłem w szczegóły.

– Zapomniałeś?! – powtórzyłam, nie wierząc, co słyszę.

– No zdarza się. Powiedz mu, że się spotkamy po świętach. Albo w styczniu. Coś wymyślimy.

Rozłączyłam się bez słowa. Patrzyłam na telefon, jakby właśnie mnie uderzył. Miał trzy dni, żeby się zorganizować. Trzy dni, by znów nie zawieść własnego dziecka. A jednak – zawiódł. Spojrzałam na Szymka, który przyklejał naklejki na szybie. W tej chwili wiedziałam jedno – nie mogłam pozwolić, żeby święta były dla niego rozczarowaniem.

Spojrzałam na to inaczej

Wieczorem, kiedy Szymek już spał, leżałam na kanapie z telefonem w ręku. Przeglądałam oferty paczek świątecznych, rezerwacji Mikołajów na ostatnią chwilę, ozdób z dostawą ekspresową. Czułam złość, ale bardziej niż na Roberta – na siebie, że znowu dałam się nabrać na jego „mam wszystko pod kontrolą”.

W końcu zadzwoniłam do mojej siostry. Wiedziałam, że odbierze nawet w środku nocy.

– No hej, co tam? – zapytała wesoło.

– Robert zapomniał, że miał zabrać Szymka na święta.

– Co ty mówisz?! Jak można zapomnieć o własnym dziecku? – zamilkła na chwilę. – I co teraz?

– Nie wiem. Mam trzy dni. Chyba zrobię święta u siebie. Takie prawdziwe. Choinka, kolacja, prezenty. Wszystko.

– Chcesz to ogarnąć sama?

Nie mam wyboru. Nie mogę mu powiedzieć, że tata się rozmyślił. On się tak cieszył… – urwałam, bo głos zaczął mi się łamać.

– Dobra, nie będziesz z tym sama. Przyjadę. Wigilijny barszcz mogę jeszcze jako tako uratować – zażartowała. – A ten twój eks… no cóż, może i dobrze, że wyszło, jak wyszło.

– W jakim sensie?

– Bo teraz to będą twoje święta. Po twojemu. I może Szymek właśnie tego potrzebuje.

Rozłączyłam się z lekkim uśmiechem. Może miała rację. Może po raz pierwszy od rozwodu to ja będę miała szansę zrobić wszystko tak, jak czuję. Bez ustępstw, bez kompromisów, bez udawania, że między mną a Robertem wszystko gra.

Wyszło idealnie

Wigilia nadeszła szybciej, niż się spodziewałam. W kuchni pachniało grzybami, kapustą i piernikami, które Szymek dekorował z taką pasją, że cała kuchnia wyglądała, jakby wybuchła w niej bomba z lukru. Moja siostra zjawiła się w południe z torbą pełną zakupów i ciepłym uśmiechem.

– Szefowo, gdzie mam rozkładać karpia? – rzuciła od progu, a Szymek od razu do niej pobiegł.

– Ciocia! Pomóż mi z prezentem dla mamy! Musimy go schować, żeby nie widziała!

– Oho, tajemnice przede mną? – zaśmiałam się.

Wieczorem, gdy wszystko było gotowe, usiedliśmy przy stole. Trzy talerze, trzy kubki z kompotem z suszu, sianko pod obrusem. Próbowałam nie patrzeć na to czwarte, puste miejsce. Zostawiłam je z przyzwyczajenia. Tak się zawsze robiło. Niby dla niespodziewanego gościa, ale w moim sercu ono było dla Roberta.

Szymek wcinał uszka, opowiadając o tym, co powiedział Mikołaj w przedszkolu. Moja siostra wtrącała zabawne anegdoty, żeby rozładować napięcie. A ja patrzyłam na nich i czułam… spokój. Tak zwyczajny i prawdziwy, że aż mnie zaskoczył. Nikt się nie śpieszył. Nikt nie udawał.

Po kolacji usiedliśmy przy choince. Szymek otwierał prezenty z szeroko otwartymi oczami, a ja siedziałam na dywanie obok niego, popijając herbatę. Spojrzał na mnie nagle i powiedział:

Mamo, to są najlepsze święta.

Zamiast odpowiedzieć, tylko go przytuliłam. Nie chciałam, żeby widział łzy w moich oczach. Bo wiedziałam, że nie są ze smutku.

Ten dzień to prezent

Pierwszy dzień świąt zaczęliśmy od długiego śniadania w piżamach. Nie było pośpiechu, nie było ustalonego planu. Szymek układał nowe klocki na dywanie, a ja i siostra siedziałyśmy przy stole, popijając kawę i rozmawiając o wszystkim i o niczym. Czas płynął inaczej, spokojniej.

– Wiesz, że nie pamiętam, kiedy ostatnio tak po prostu odpoczęłam? – rzuciła, rozciągając się leniwie.

– Bo zawsze coś było – odpowiedziałam. – A to przygotowania u Roberta, a to jego rodzice, jego siostra, jego zdanie. A moje? Jakby nie miało znaczenia.

– I patrz, wystarczyło, że zapomniał, żebyś w końcu zrobiła święta tak, jak chciałaś.

– Czasem trzeba komuś podziękować za to, że się nie postarał – powiedziałam z ironią, ale bez złości.

W południe wyszliśmy na spacer. Szymek biegał po śniegu, robił aniołki, zjeżdżał z górki na jabłuszku. Robiłam mu zdjęcia, śmiałam się razem z nim i przez chwilę nie myślałam o przeszłości.

Po powrocie usiedliśmy przed telewizorem, oglądając starą animację o reniferze. Szymek zasnął z głową na moich kolanach, a ja głaskałam go po włosach, czując, że ten dzień to prezent, którego nikt nie mógł mi dać – poza nim samym.

Robert się nie odezwał. Nie zapytał, jak mu minęła Wigilia, nie przysłał wiadomości. I choć wcześniej by mnie to bolało, teraz czułam coś innego. Ulga? A może wdzięczność, że dał mi przestrzeń, której potrzebowałam od lat?

To był dla mnie największy prezent

Drugiego dnia świąt, z samego rana, Szymek wbiegł do mojego pokoju z jedną z zabawek w ręce.

– Mamo! Patrz, co jeszcze znalazłem pod choinką!

Uśmiechnęłam się zaspana. Wiedziałam, że schowałam tam drobiazg, którego nie zauważył poprzedniego wieczoru. Nie planowałam dawać mu wszystkiego od razu. Chciałam, żeby święta trwały dłużej niż tylko jedną noc z prezentami.

Po śniadaniu, kiedy rozmawiałam z siostrą przy kuchennym blacie, usłyszałam dźwięk powiadomienia w telefonie. Wiadomość od Roberta. „Przepraszam. Wiem, że schrzaniłem. Mogę go zabrać na weekend po Nowym Roku?”

Nie odpisałam od razu. Patrzyłam na ekran i nie czułam złości. Nie czułam też potrzeby, żeby mu tłumaczyć, co przeżyliśmy przez ostatnie dni. On i tak by nie zrozumiał. A może właśnie zrozumiał – i dlatego napisał.

Tego popołudnia wyciągnęłam z szafy karton, w którym przez lata trzymałam stare ozdoby, pamiątki, nawet kilka listów. Szymek pomagał mi wybierać, co zostawić, a co wyrzucić.

Wśród nich znalazłam niewielkiego papierowego aniołka z odklejonym skrzydłem. Pamiętałam, jak robiliśmy go razem – ja, Robert i Szymek. Był to jeden z tych rzadkich momentów, kiedy czuliśmy się jak rodzina. Spojrzałam na syna. Uśmiechał się, bawiąc się kawałkiem wstążki.

Wtedy zrozumiałam, że największym prezentem w te święta było coś zupełnie innego niż pudełka pod choinką. To była pewność, że dam radę. Sama. I że Szymek naprawdę ma dom – ciepły, bezpieczny, prawdziwy.

Nie chcę już sklejać coś na siłę

Kilka dni po świętach siedziałam z kubkiem gorącej herbaty, patrząc przez okno na sąsiedzkie dzieci lepiące bałwana. W mieszkaniu panowała cisza. Szymek spał po intensywnym dniu, a ja po raz pierwszy od dawna czułam, że nie muszę już niczego udawać.

Robert nie zadzwonił ponownie. Nie zapytał, jak minęły święta. Nie zaproponował wspólnych planów ani nie próbował naprawić sytuacji. I wbrew temu, co mogłoby się wydawać, to było… dobre. Uwalniające. Może właśnie w tej jego nieobecności odnalazłam przestrzeń, by przestać się łudzić.

Zdałam sobie sprawę, że przez lata starałam się utrzymać wrażenie normalności. Dla dziecka, dla siebie, dla otoczenia. Wierzyłam, że wspólne święta z ojcem to obowiązek, że musimy pielęgnować jakąś pozostałość po rodzinie. A teraz widziałam wyraźnie – prawdziwa rodzina to nie układ, który trzeba sklejać na siłę. To relacja, w której się wzrasta, czuje bezpiecznie i kochanym. Szymek miał to wszystko tu – ze mną.

Wzięłam zeszyt i zapisałam kilka zdań. Nie dla kogoś. Dla siebie. Na przyszłość. Żebym nigdy nie zapomniała, że czasem największa przysługa to ta, której się nie spodziewasz. Kiedy ktoś zawodzi, dając ci szansę, byś stanęła na własnych nogach i odkryła, że potrafisz więcej, niż myślałaś. W tych świętach Robert zniknął. A ja… wróciłam do siebie.

Monika, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama