Reklama

Obudziłam się z potwornym bólem głowy i paskudnym niesmakiem w ustach. Podniosłam się bardzo powoli, ostrożnie usiadłam na łóżku, a i tak mnie zemdliło. Czułam się, jakbym miała kaca giganta, jakbym wczoraj piła na umór, tyle że ja z zasady mało piję, a wczoraj…
„No właśnie, co ja robiłam wczoraj?” Rozejrzałam się… „I gdzie ja właściwie jestem?! Co to za pokój, czyje to łóżko…”.

Reklama

Nic nie pamiętałam. Czarna dziura. Boże! Zrobiło mi się słabo – tym razem z przerażenia. Bałam się spojrzeć pod koc… Wsłuchałam się w siebie, w swoje ciało, w swoje zmysły. Nie, nie byłam naga i nic mnie nie bolało, prócz głowy, no ogólnie miałam fatalne samopoczucie.

Ironia pobudziła otępiały mózg i pamięć powoli wracała. Niechętnie, bo też ostatni wieczór nie należał do przyjemnych. Przecież normalnie żadna kobieta, budząc się w obcym miejscu z luką we wspomnieniach, nie podejrzewa zaraz, że została podstępnie upojona, odurzona, a potem niecnie wykorzystana. Ale nic, co się działo w moim życiu ostatnimi czasy, nie było normalne.

Łukasz zniknął nagle

Zupełnie jak w tych opowieściach: „wyszedł z domu po papierosy i nie wrócił”. Nie wierzyłam w takie historie, póki Łukasz nie wyszedł po małe zakupy. Złapał kluczyki do auta, przesłał całusa, zamknął drzwi i… przepadł jak kamień w wodę. Nie zabrał żadnych rzeczy. Zniknął jak stał.

Po dwudziestu czterech godzinach zgłosiłam zaginięcie na policji. Pytali o kłótnie, inną kobietę, problemy w pracy, życiu rodzinnym. Pytali, czy miał jakieś długi, nałogi, czy ktoś mu groził, czy prowadził podejrzane interesy… Na wszystkie pytania odpowiadałam głośnym oburzonym: „Nie!”.

Zobacz także

Nie kłóciliśmy się, nie zdradzał mnie, nikt go nie szantażował, pracował jako sales manager, więc miewał stresy, dużo jeździł, ale trudno to nazwać podejrzanym zachowaniem, a jego rodziny nie znam, bo mieszka w innym mieście. Kazali czekać. Przez pierwsze dni umierałam ze strachu, że Łukaszowi coś się stało. A potem... dostałam pismo z administracji, że jeżeli nie uiścimy zaległości, sprawa trafi do sądu. Jakie zaległości?! Mieszkanie należało do Łukasza – na niego przychodziły kwity, a ja nie zwykłam czytać cudzej poczty – ale dawałam mu co miesiąc połowę kasy na opłaty. Poszłam z awanturą, a dowiedziałam się, że zalegamy od pół roku. Kablówkę odłączyli w ramach ostrzeżenia; wcale się nie zepsuła, jak twierdził Łukasz. Obiecałam, że zapłacę, miałam oszczędności… Właśnie, miałam. Sprawdziwszy stan konta, wyszło, że mam debet. Tylko Łukasz znał hasło.

Wyczyścił mi konto i uciekł!

Ale może ktoś go do tego zmusił? Przecież Łukasz to porządny facet. Jednak... czy na pewno? A co ja o nim wiedziałam? Niewiele, tyle tylko, ile sam powiedział. Dlaczego nigdy nie przedstawił mnie swojej rodzinie, choć byliśmy razem już rok? Czemu nigdy nie zaprosił mnie do pracy? Złamałam swoją zasadę, przeszukałam jego biurko, no i znalazłam inne monity: z gazowni, elektrowni, z banku… Jezu! Jak dobrze, że nie wzięłam z nim żadnego kredytu! A nie będąc jego żoną, nie musiałam spłacać jego zobowiązań. Uf, wykręciłam się utratą oszczędności. Tak myślałam. Naiwniaczka.

Policja szukała Łukasza w swoim tempie; na razie dotarli do jego matki, która syna nie widziała od wielu lat. I nie chciała widzieć po tym, jak zniknął pewnego dnia z rodową biżuterią i kolekcją monet po dziadku. „Boże, z kim ja się zadawałam?”. Później zrobiło się jeszcze weselej – znaleźli mnie jego wierzyciele. Przyszli do domu, gdy akurat się pakowałam. Nie zadzwonili, nie pukali, po prostu weszli. Dwóch wygolonych bandziorów. Mały i Duży.

– Twój facet wisi nam sporą kasę. Tym razem interes miał być pewny. Nie wypalił, ale to nie nasza sprawa. Dług oddać trzeba. Z zaległymi odsetkami, bo nie spłacał wszystkiego…

No to już wiedziałam, na co szła moja kasa

– Ale ja nic nie wiem, a Łukasza nie ma, zniknął, nie wiem gdzie jest, ukradł mi oszczędności, za mieszkanie nie płacił, wolę się wynieść, nim komornik…

– W dupie to mam, laleczko. Twoja sprawa, jak zdobędziesz pieniądze, żeby nam oddać dług.

– Czemu ja?! – przeraziłam się i oburzyłam zarazem. – To niesprawiedliwe. On pożyczał, ja mam oddawać?!

– Mieszkałaś z nim, więc siłą rzeczy korzystałaś z forsy, którą od nas wziął. To bardzo sprawiedliwe.

– Ale przecież tłumaczę, że sczyścił mi konto. Uczę angielskiego, nie zbijam kokosów. Z czego niby mam oddać?

Mały zaśmiał się i zmierzył mnie znaczącym spojrzeniem.

– Taka laska chyba znajdzie sposób…

Przeżyłam chwilę olśnienia. Raz ustąpię i nigdy się ode mnie nie odczepią. To jak mafia – zapłać haracz, a ciągle będą przychodzili. Zapłacę, choćby małą ratę, a uznają, że zgodziłam się przejąć cudze zobowiązanie.

– Nie – powiedziałam krótko.

– Co nie?

– Nie zapłacę wam nie swojego długu. Nie zmierzam dać się wciągnąć w waszą bandycką spiralę…

Mały zamachnął się otwartą dłonią, ale nie trafił – nim zdążyłam mrugnąć, Duży złapał mnie wpół jedną ręką, uniósł jak piórko, przycisnął do swojego torsu.

– Pięknie pan pachnie – szepnęłam zaskakując nawet siebie i ignorując Małego, udając, że go tu nie ma. Może zachowywałam się tak, bo byłam w szoku. Ich nagłe najście przelało czarę goryczy i przekroczyłam granicę lęku i normalności. – Wyczuwam bergamotkę, miętę, szałwię, lawendę, cedr i… nutę czegoś, jakby drzewnego. Mech dębowy?

– Na mózg ci padło ze strachu? – wygadany bandzior stanął zdumiony. – Nie wiem – odparł Duży głębokim, niskim głosem. – Może mech. Siostra dla mnie to zmieszała. Zajmuje się tworzeniem perfum na zamówienie.

– Ma talent. Świetny zapach, pasuje do pana…

– Dosyć! O perfumach z nią gadasz? Idziemy. A ty, laska, przemyśl sprawę, wrócimy za trzy dni. I daruj sobie przeprowadzkę. To jest nasz lokal. Twój facet przepisał go na nas już jakiś czas temu. Mieszkałaś tu, więc dług za najem jest twój. Ucieczka do rodziców nic nie da. Po co ich narażać…

Wyszli. A ja zostałam z mętlikiem w głowie, z emocjami. Co robić? I co tu się w ogóle wydarzyło? Jakiś bandzior mi grozi, a ja wącham drugiego typa… Który nie dość, że pachnie bardzo seksownie, to jeszcze czuję się w jego uścisku bezpiecznie, jakby mnie chronił, nie przytrzymywał. Chyba z tego wszystkiego naprawdę zwariowałam. Faktycznie przyszli po trzech dniach. Mały od progu zaczął:

– No, lala, szef ma dla ciebie propozycję. Wyjątkową. Nagiął dla ciebie swoje zasady, więc tego nie spieprz. Jego dzieciaki kiepsko stoją z angielskim, potrzebują dobrej korepetytorki. Radzę, nie odrzucaj tego koła ratunkowego. Nie bądź durną blondi. Nie narażaj Górala na nieprzyjemności, zaręczył za ciebie jak debil, więc okaż wdzięczność i się zgódź. Spłać na razie dług za chatę, a potem się zobaczy…

Znowu tylko stał, patrzył i… robił wrażenie

Tym razem nie tylko faceta, który potrafi złamać w palcach małe drzewo, ale także mężczyzny, który umie obronić kobietę, na której mu zależy. Skąd ta myśl? Przecież mnie nie zna? Czemu miałoby mu zależeć? W każdym razie w jego oczach wyczytałam prośbę.
Nie umiałam odmówić. Góral przywoził mnie na korepetycje i odwoził. Odprowadzał pod same drzwi. Niewiele rozmawialiśmy. Z drugiej strony zdążyłam go poznać na tyle, by wiedzieć, że przy mnie i tak robił się wyjątkowo rozmowny. Cedził informacje, niektóre musiałam wyciągać niemal na siłę, i tak składałam je w obraz tego dziwnego, niejednoznacznego mężczyzny.

Nie był tępym osiłkiem, tylko takiego udawał, z wygody i dla bezpieczeństwa. Sporo czytał, lubił bluesa, sam też trochę grał. Miał tylko starszą siostrę, matka się zapiła, ojciec większość czasu siedział w więzieniu. On sam z domu dziecka trafił do poprawczaka, gdzie wysłali go do liceum, bo okazało się, że oprócz talentu do bijatyk ma też IQ wyższe niż przeciętna. Maturę robił w trybie eksternistycznym; nie uznawał autorytetów, nie umiał odnaleźć się w grupie i jako zdiagnozowany socjopata ponoć nie posiadał sumienia i nie był zdolny do empatii. I ktoś taki zrezygnował ze studiów, na które się dostał, by zaopiekować się siostrą i jej dziećmi?

On to ujął po swojemu:

– Wolałem zarabiać szybką i dużą kasę, niż uczyć się nieprzydatnych pierdół.

Kiedyś, po kolejnej ciężkiej lekcji – starałam się, bo żal mi było tych zepsutych, ale też w sumie bardzo samotnych dzieciaków – powiedział, że jestem dobra.

– Dobra? W jakim sensie? Jako nauczycielka?

– To też – uśmiechnął się delikatnie, półgębkiem. – Masz cierpliwość. Uczysz ich nie tylko angielskiego. I pomagasz dzieciakom w świetlicy środowiskowej. Dbasz o rodziców. Przejmujesz się losem dupka, który cię okradł i wpakował w kłopoty. Opiekujesz się nawet cudzymi szczeniakami.

– A ty… czego ty chcesz?

Milczał długo. Staliśmy już pod moim drzwiami. Sądziłam, że nic nie powie. Włożyłam klucz do zamka, przekręciłam… Wtedy ujął moją twarz w swoje wielkie dłonie, obrócił ku sobie i patrząc głęboko w oczy, powiedział:

– Nie zmieniaj się. Dzięki tobie i ja staję się lepszy. Dzięki tobie… czuję.

Pocałował mnie, delikatnie, choć z tłumioną pasją. Jeszcze nikt mnie tak nie całował. Jakbym była ze szkła. Jakby się bał, że mnie zgniecie. Odwzajemniłam pocałunek, obejmując go mocno.

– Nie jestem z porcelany – wydyszałam. A gdy zamierzał się wycofać, uwiesiłam się na jego szyi. – Chcę cię poczuć. Chcę byś ty poczuł mnie…

Gwałtownie przycisnął mnie do ściany i wsunął dłoń pod spódnicę. Bezceremonialne złapał mnie między udami i pocałował. Inaczej niż przed chwilą. Był zaborczy, brutalny. Celowo.

Chyba oszalałam z miłości

– Tego chcesz?!

– Nie odstraszysz mnie… Nie uda ci się. Ja chcę ciebie…

– Naprawdę zależy mi na tobie. Obiecaj, że nie zrobisz niczego nieodwracalnego. Że zawsze będziesz rozsądny.

– Za późno… Podjąłem już decyzję. Wczorajszy wieczór tylko mnie w niej utwierdził. Póki to trwa, póki w tym siedzę, nie jesteś bezpieczna.

– Nigdy nie jest za późno! Zawsze istnieje jakiś sposób! Wiem, że trudno się wyplątać z takich układów, ale…

– Zgadza się, trudno. Często jedyną drogą jest ucieczka na tamten świat. Dlatego, Aniu, jesteś wolna. Niczego od ciebie nie chcę, do niczego nie czuj się zobowiązana. Wróć do rodziców albo nie. Wyjedź z miasta, kraju… Wyjdź za mąż. Rób, co chcesz. Kocham cię, ale nie liczę ani na wzajemność, ani na to, że będziesz czekać. Wystarczy mi, że będziesz bezpieczna i szczęśliwa. A teraz idź. Wynoś się! Powiem, że mi zwiałaś, coś wymyślę. Poradzę sobie. Zatrę za tobą ślady. Będziesz wolna.

Nic nie rozumiałam. Jednym tchem wyznaje, że mnie kocha, a potem odpycha, każe odejść, wyrzuca?

– Ja… Góral… ja… Nie wiem, co powiedzieć.

– To nic nie mów. I to ja dziękuję. Za to, że jesteś.

Reklama

Dostał trzy lata. Wiele ryzykował, ale uznał, że warto. Poza tym umiał się bronić, no i osadzono go w innym mieście, na drugim końcu Polski. Gdy wyszedł po dwóch latach, za dobre sprawowanie, czekałam. Czemu? Chyba oszalałam z miłości.

Reklama
Reklama
Reklama