Reklama

Nie jestem jedną z tych dziewczyn, które mogą beztrosko przepuścić pół wypłaty na sukienkę. Życie mnie tego nie nauczyło. Wychowywałam się w domu, gdzie za pieniądze kupowało się tylko to, co konieczne – rachunki, jedzenie, podręczniki. Nowe buty? Tylko gdy stare już naprawdę się rozsypały.

Reklama

Może właśnie dlatego tak wcześnie zaczęłam pracować. Najpierw kelnerka w liceum, potem korepetycje, praktyki w agencji PR. Dziś mam 27 lat, stabilną pracę w marketingu i – tak sądziłam – rozsądne podejście do życia. Ale nie wiem, czy to rozsądek czy tylko nawyk z dzieciństwa, że co miesiąc planuję każdy wydatek z dokładnością do złotówki.

Michała poznałam przez znajomych na imprezie u Ani. Był zupełnym przeciwieństwem wszystkiego, co znałam. Spontaniczny, wiecznie uśmiechnięty, z szalonymi pomysłami na każdą porę dnia i nocy. Pamiętam, jak po trzech godzinach rozmowy zaproponował, że pojadą gdzieś w góry „teraz, zaraz, dzisiaj”. To było… odświeżające. Zakochałam się. W tej jego lekkości, w tej radości, której ja sama nigdy nie miałam. Po roku związku Michał rzucił od niechcenia:

– A może byśmy razem zamieszkali? Masz dość tej kawalerki, ja i tak płacę za wynajem... byłoby raźniej.

Spojrzałam na niego, próbując zachować spokój.

– Wiesz, że życie razem to coś więcej niż tylko romantyczne poranki? – zapytałam.

– Wiem – uśmiechnął się. – Ale z tobą to nawet rachunki brzmią fajnie.

Opowiedziałam o wszystkim mojej przyjaciółce, Julce. I jej mina powiedziała mi więcej niż chciałam usłyszeć.

– Kinga… mieszkanie razem to zupełnie inny etap. To jak test. On ci może się wydawać cudowny, ale wiesz, jak to jest… Dopiero jak się dzieli pranie i zmywarkę, wychodzi, kto kim naprawdę jest.

Nie słuchałam. Już wtedy byłam zakochana za bardzo, żeby słuchać ostrzeżeń.

Mój chłopak wydawał pieniądze lekką ręką

Pierwsze tygodnie mieszkania razem były jak z katalogu – wspólne gotowanie, poranne kawy, żarty w łazience, kiedy jedno z nas myło zęby, a drugie próbowało się przebić do lustra. Michał ciągle coś planował: remont balkonu, kino pod chmurką, kolację w stylu włoskim. Ja robiłam listy zakupów, on wracał z marketu z hummusem, który „wyglądał ciekawie”, ale bez mleka i papieru toaletowego.

– Znowu zamówiłeś sushi? Przecież mieliśmy nie wydawać w tym tygodniu… – powiedziałam, zaglądając do torby pełnej plastikowych pudełek.

– Oj, no przecież nie zbankrutujemy. Trochę luzu! – odparł beztrosko, jakby te sto parę złotych nie miało znaczenia.

Zaciskałam zęby. Płaciłam za internet, za prąd, za zakupy z mojej listy. Michał robił zakupy „na oko” – chipsy, piwo kraftowe, dziwny syrop z agawy. Pamiętam, jak pod koniec miesiąca musiałam przełożyć wizytę u dentysty, bo nie starczyło mi na nią po tym, jak Michał zapomniał zapłacić czynsz i trzeba było uregulować wszystko z moich oszczędności.

– To tylko raz – powiedział, wzruszając ramionami. – Zapomniałem, każdy może, nie?

„Zaczęłam się zastanawiać, czy to tylko chwilowe, czy on naprawdę nie ogarnia podstaw finansów…” – myślałam, patrząc, jak z dumą stawia na półce nowy, bezprzewodowy głośnik za cztery stówy. Milczałam, ale wewnątrz czułam już pierwsze ukłucie lęku. I złość. Bo ja chciałam partnera, a nie kolejne dziecko do ogarniania.

Konkretna rozmowa

Zebrałam się w końcu na rozmowę. Miałam wszystko rozpisane – wydatki, wpływy, pomysły na podział rachunków. Michał przyszedł z pracy zadowolony. Usiedliśmy przy kuchennym stole.

– Michał, musimy pogadać o budżecie – zaczęłam ostrożnie. – Ja płacę za większość rzeczy i to nie jest fair. Musimy to jakoś ustalić.

– Serio? – zapytał, unosząc brwi. – Chcesz mnie rozliczać? Jak jakiś księgowy?

– Nie chodzi o rozliczanie. Chodzi o współodpowiedzialność. Mieszkamy razem, to powinno działać wspólnie.

– A ty myślisz, że życie to tylko tabelki w Excelu?! – podniósł głos i odsunął się od stołu. – Kinga… przecież ja się staram! Gotuję, sprzątam, czasem coś kupię. Ale nie będę teraz liczył każdego paragonu jak psychopata!

– To nie jest o paragonach – powiedziałam spokojnie. – To jest o tym, że nie mogę wiecznie łatać dziur po tobie. Mam swoje zobowiązania.

– Wiesz co? – rzucił, wstając. – Jak tak ci źle, to może po prostu się wyprowadź. Trzaskasz liczbami, jakbym był twoim gównianym współlokatorem, a nie facetem!

Wyszedł. Trzasnął drzwiami. Zostałam sama przy kuchennym stole, z rozpisanym budżetem i ściśniętym gardłem. I z jednym, niepokojącym pytaniem w głowie:

„Czy ja naprawdę chcę tak żyć?”

Po raz pierwszy poczułam się w tym mieszkaniu samotna. Bardziej niż kiedykolwiek, zanim się w ogóle do niego wprowadziłam.

Niespodziewane odkrycie

Wiedziałam, że coś przede mną ukrywa. Czułam to. Michał zaczął częściej chować telefon, przemykać przez pokój, wyciszać rozmowy, kiedy siedziałam obok. Ale to nie była zdrada. To było coś bardziej przyziemnego, a jednak równie bolesnego. Zaczęło się od maila, który przypadkiem zobaczyłam na jego laptopie. Otwarta zakładka: „Zaległość w spłacie raty za sprzęt RTV”. Przypomniałam sobie ten nowy telewizor, który „miał na przecenie” i którym tak się chwalił. Weszłam w jego skrzynkę. Jeden mail, potem drugi. A potem cały wątek – opóźnienia w spłacie, zaległości na karcie kredytowej, ostrzeżenia o wpisaniu do rejestru dłużników. Ręce mi się trzęsły. Gdy wszedł do domu, stałam już w przedpokoju z jego laptopem otwartym na wiadomości od banku.

– Michał, co to ma być?! Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – wyrzuciłam z siebie, próbując nie krzyczeć.

– Bo wiedziałem, że zrobisz z tego aferę! To tylko kilka rat! Nie dramatyzuj – rzucił, z miną zbitego psa.

– Nie dramatyzuj?! Ty masz długi, których nawet nie próbujesz spłacać! Chciałeś je przede mną ukrywać? Żyjesz w moim mieszkaniu, z moich pieniędzy, i jeszcze robisz zakupy na kredyt?!

– Przesadzasz… Wszystko jest pod kontrolą.

– Nie, Michał. Nie jest. I nawet nie masz odwagi się do tego przyznać.

Nie spałam tej nocy. Leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit i czułam, jak coś we mnie pęka. Może on po prostu nie dorósł do życia we dwoje. Może tylko ja udawałam, że jesteśmy partnerami. On udawał, że wszystko jest dobrze. A ja… ja chyba po prostu nie chciałam widzieć prawdy.

Ta historia ma swój kres

Noc spędziłam u Julki. Jej mieszkanie pachniało lawendą i spokojem, którego tak bardzo wtedy potrzebowałam. Michał wysyłał mi wiadomości – „Przepraszam”, „Porozmawiajmy”, „Obiecuję, że się poprawię”. Odpisałam raz, może dwa, potem już milczałam. W końcu zgodziłam się na spotkanie. Siedzieliśmy na ławce w parku, nad rzeką, gdzie kiedyś razem chodziliśmy na spacer.

– Kinga, ja po prostu nie potrafię... – zaczął niepewnie, głowę schowaną w dłoniach.

– Nie potrafisz, czy nie chcesz? – przerwałam mu.

Brakowało mi wzorców. Nikt mnie nie nauczył, jak ogarniać życie. W domu było ciężko, a ja... no wiesz. Nie umiałem się odnaleźć.

– Michał, staranie to za mało, kiedy ciągniesz mnie na dno. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale o zaufanie, które straciłam.

– Wiem, zawaliłem. Ale naprawdę chcę to naprawić.

Patrzyłam na niego, ale gdzieś głęboko czułam, że słowa to za mało. Ten chłopak, który na początku był moją odskocznią od szarości, okazał się kimś, kto nie potrafił udźwignąć codzienności.

– Nie wiem, czy potrafisz. Nie wiem, czy chcę to dalej próbować – szepnęłam.

W oczach Michała pojawiły się łzy, ale ja już wiedziałam, że ta historia ma swój kres. Już dawno skończyło się coś więcej niż tylko wspólne mieszkanie.

Zaczynam od nowa

Siedziałam na podłodze w sypialni, wokół porozrzucane rzeczy – ubrania, książki, pamiątki, które miały nas łączyć. Michał wciąż siedział na kanapie, milczący, jakby nie wierzył, że to już koniec.

Zmienisz jeszcze zdanie? – zapytał cicho, niemal błagalnym tonem.

Spojrzałam na niego, czując ciężar rozczarowania i zmęczenia.

– Może kiedyś… ale na pewno nie teraz – odpowiedziałam, starając się nie załamać.

Chciałam, żeby usłyszał to wyraźnie. Przez ostatnie miesiące walczyłam o nasz związek, o wspólne życie, o zrozumienie. Ale nie mogłam już dłużej ciągnąć tego sama. On nie potrafił, albo nie chciał.

– Michał, próbowałam. Naprawdę próbowałam. Ale kiedy ktoś ciągle zapomina o tym, co ważne, kiedy ukrywa przede mną prawdę, nie zostawia wyboru – mój głos zadrżał, ale byłam zdecydowana.

On spuścił wzrok, zaczął się jąkać, ale nie powiedział nic, co mogłoby zmienić moje zdanie.

Wstałam, chwyciłam torbę i skierowałam się do drzwi. Ostatnie spojrzenie na mieszkanie, które miało być naszym domem, przyprawiło mnie o ścisk w sercu. Zatrzasnęłam drzwi za sobą. W tym dźwięku było coś ostatecznego. Wiedziałam, że zaczynam od nowa. Bez niego, ale z nadzieją, że kiedyś odnajdę spokój.

Kinga, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama