Reklama

Zawsze myślałam, że miłość to coś, co daje spokój. Ciepło. Jak kocyk i kakao w grudniowy wieczór. A z Tomkiem właśnie tak było – przynajmniej na początku. Poznaliśmy się u Ani, mojej znajomej z uczelni. On znał jej chłopaka, chyba jeszcze z liceum. Gadał jak nakręcony, ale potrafił słuchać. Śmialiśmy się do późna, a gdy wychodziliśmy, podał mi rękę i powiedział:

Reklama

– Musimy to kiedyś powtórzyć. Ale tym razem tylko we dwoje.

Zaiskrzyło. Przez pierwsze miesiące czułam się, jakbym w końcu żyła. Tomek był spontaniczny, zabawny, pewny siebie. Umawialiśmy się na wypad za miasto, nocne kino, sushi na wynos i gadki do drugiej w nocy. A potem wszystko zaczęło się zmieniać. Powoli. Zaczęło się od małych rzeczy. Jasne, każdy może mieć gorszy moment, nie robiłam z tego afery. Ale potem był drugi raz. I trzeci. I... dziesiąty. Złapałam się na tym, że to ja płacę za nasze kolacje, kino, kupuję kawę, zamawiam jedzenie, a nawet tankuję jego samochód, kiedy jeździmy do jego rodziców. Długo myślałam, że to przejściowe. Że jak dostanie nową robotę, jak coś się ułoży, to się wszystko zmieni. Bo przecież on jest „takim dobrym facetem”. Tylko że... z czasem zaczęłam się czuć nie jak jego dziewczyna, tylko jak jego bankomat. I to bolało. Nie mówiłam nikomu. Wstydziłam się. Bo dawałam się wykorzystywać. Bo kocham kogoś, kto traktował mnie jak sponsorkę. Ale ile razy można samej siebie oszukiwać?

Chciało mi się płakać

– No to co, jak zwykle ja? – rzuciłam niby żartem, sięgając po kartę, gdy kelner przyniósł rachunek.

Tomek znowu tylko wzruszył ramionami i zaczął grzebać w kieszeniach. Teatralnie, jakby nie robił tego dziesiąty raz.

Zapomniałem portfela. Zostawiłem chyba w kurtce w aucie.

Pokręciłam głową z wymuszonym uśmiechem.

– Powinnam ci już chyba założyć subkonto w moim banku.

Tomek spojrzał na mnie kątem oka. Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Znowu zaczynasz?

– Co zaczynam? – podniosłam brew.

– No właśnie to. Ten ton. Jakbym był jakimś naciągaczem. Przecież ci oddam.

– Jasne.

Zamilkł. Wstał pierwszy od stolika, nie czekał nawet, aż załatwię płatność. Wyszłam za nim, ściskając torebkę, jakby była tarczą. Na zewnątrz było chłodno. Szliśmy obok siebie w milczeniu, aż w końcu nie wytrzymałam.

–Wiesz, że to nie pierwszy raz, prawda?

– A ty wiesz, że trochę empatii by ci nie zaszkodziło?

– Empatii?! Przecież ja cały czas próbuję rozumieć. Ale ile razy mam udawać, że wszystko jest okej?

Zatrzymał się i spojrzał na mnie z chłodną obojętnością.

– To może sobie dajmy spokój z tymi wyjściami, skoro ci tak przeszkadza, że nie mam teraz kokosów.

Do domu wróciłam sama. Chciało mi się płakać. Zrozumiałam już, że ta historia nie zmierza w dobrą stronę.

Czułam się jak sponsorka

Tego wieczoru chodziłam po mieszkaniu jak w amoku. Próbowałam coś poczytać, puściłam sobie serial, zrobiłam nawet herbatę, która wystygła nietknięta na parapecie. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać. Normalnie. Spokojnie. Bez sarkazmu. Bez krzyku. Zaraz po dwudziestej usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Tomek wszedł i nawet na mnie nie spojrzał.

– Możemy pogadać? – zapytałam cicho.

Teraz?

– Tak. Teraz. Bo jeśli nie teraz, to już chyba nigdy.

Usiadł na kanapie.

Słucham – rzucił krótko.

Usiadłam naprzeciw niego. Serce waliło mi jak młot.

– Czuję się jak sponsorka. Naprawdę. To już nie chodzi o jedną czy dwie kolacje. Chodzi o to, że… mam wrażenie, że to ja ciągnę wszystko. I finansowo, i emocjonalnie.

Tomek spojrzał na mnie z góry. Z irytacją.

– Wiesz co? Jesteś po prostu materialistką. Myślisz tylko o kasie. Serio. Tylko o tym.

Zamarłam.

– Co proszę?

– No tak. Liczysz, ile kto wydał. To nie jest miłość. To księgowość.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jakby ktoś mnie spoliczkował. Patrzyłam na niego i czułam się jednocześnie zła, zraniona i… zawstydzona.

– Ja… ja nie chcę się kłócić. Chciałam po prostu, żebyś to usłyszał. Jest mi z tym źle – wyszeptałam.

Ale on już wstał i poszedł do kuchni. Zostałam sama, z sercem ciężkim jak kamień.

Czułam się winna

– Przysięgam, Kasia… ja już nie wiem, czy to ja zwariowałam, czy on mnie robi w balona – powiedziałam, kopiąc suchy liść na alejce w parku.

– Ale co się stało tym razem?

– Powiedziałam mu wczoraj, że czuję się jak sponsorka. A on mi na to, że jestem materialistką. Materialistką! Ja, która przez pół roku płaciłam za wszystko.

Kasia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– On tak ci powiedział?

– No. I że „miłość to nie księgowość”. A ja chyba zaczęłam wierzyć, że coś ze mną jest nie tak.

Zatrzymałyśmy się przy ławce. Przyjaciółka usiadła pierwsza i poklepała miejsce obok siebie.

– To on cię ustawił tak, żebyś się czuła winna, choć to on powinien się tłumaczyć.

Milczałam chwilę, z trudem powstrzymując łzy. Patrzyłam w ziemię.

– Ale ja go kocham, wiesz? Albo… może już tylko go pamiętam takim, jakim był na początku. I myślę, że jeszcze kiedyś taki będzie.

– A może się boisz być sama? – zapytała spokojnie. – Może wolisz być z kimś, nawet jeśli cię rani, niż być sama i myśleć, że nikt już cię nie pokocha?

Spojrzałam na nią z otwartymi ustami. Trafiła. W punkt. Bez litości.

Musiałam podjąć decyzję

Drzwi skrzypnęły, kiedy wróciłam do mieszkania. Tomek siedział przed telewizorem, jakby nic się nie stało.

– Cześć – mruknął.

Musimy coś sobie wyjaśnić – powiedziałam chłodno, stawiając torbę na krześle.

Tym razem to nie był mój głos pełen wątpliwości. Brzmiałam pewnie. Sama byłam tym zaskoczona. Zerknął na mnie i zatrzymał grę.

– No dobra. Co znowu?

–Nie chcę tak żyć. To nie jest związek.

O co ci znowu chodzi? Że nie mam forsy? Że nie zabieram cię na wakacje na Bali?

– Chodzi o to, że nie widzę w tobie partnera. Widzę pasożyta. I wiesz co? Ja na to nie zasługuję.

Wstałam, podeszłam do komody i wyjęłam klucz. Położyłam go na blacie.

– Wychodzę. Śpij na tej kanapie, graj sobie całe noce. Rób, co chcesz. Ale beze mnie.

– Serio? Zostawiasz mnie pieniądze? – jego głos był pełen pogardy, ale i paniki.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Nie przez pieniądze. Przez brak szacunku. I przez to, że przy tobie znikam. A ja już nie chcę znikać.

Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Na klatce schodowej serce waliło mi jak szalone. Ale tym razem nie ze strachu. Z ulgi.

Przestałam bać się ciszy

Minęły trzy tygodnie. Tomek napisał raz. Chciał zrozumieć, co się właściwie stało. Nie odpisałam. Wróciłam do siebie. Dosłownie i w przenośni. Znowu zaczęłam malować, więcej rozmawiałam z mamą, częściej spotykałam się z Kasią. Któregoś dnia siedziałyśmy z kawą na balkonie i śmiałyśmy się z jakiejś głupoty z pracy. W pewnym momencie przyjaciółka zapytała:

– A nie brakuje ci go… tak w ogóle?

Zamyśliłam się. Chciałam odpowiedzieć od razu, ale wolałam to poczuć.

– Wiesz, tęsknię… ale nie za nim. Tęsknię za tą wersją siebie, która wierzyła, że jest kochana.

Kasia milczała przez chwilę, a potem uśmiechnęła się ciepło.

– Teraz jesteś tą wersją, która wie, że zasługuje na więcej.

Przytaknęłam. Bo to była prawda. Przestałam bać się ciszy. Przestałam kompulsywnie sprawdzać telefon. Przestałam tłumaczyć się sama przed sobą. Nie jestem materialistką. Nigdy nie byłam. Po prostu przestałam płacić za to, żeby ktoś był przy mnie na niby.

Julia, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama