„Mój drugi mąż sępił na wszystkim. Uznał, że skoro mamy obrączki z poprzednich małżeństw, nie potrzebujemy nowych”
„– Może już najwyższa pora skoczyć do złotnika? Musimy zdecydować się na jakieś obrączki.
– Po co? Ty już masz swoją, ja też mam, na co nam kolejne? – odpowiedział jakby nigdy nic”.
W samotne sobotnie wieczory uwielbiałam myśleć o przeszłości – przeglądać fotografie z dawnych lat, odczytywać na nowo wiersze chowane po szufladach, odkurzać drobiazgi będące dla mnie sentymentalnymi skarbami. Pewnego razu, kiedy oddawałam się temu rytuałowi, niespodziewanie wpadła do mnie wnusia.
Lubię wracać do wspomnień
– Babcia ogląda nasze rodzinne kosztowności – skomentowała z humorem, patrząc na porozkładane na blacie niepozorne błyskotki. – Ten pierścionek jest taki osobliwy, ma dwie barwy.
– Ależ to ślubna obrączka – odpowiedziałam z uśmiechem. – A te odmienne rodzaje złota pochodzą z różnych stron świata, jedno ze Wschodu, a drugie z Zachodu.
– Ale przecież, jak wychodziłaś za dziadka Bartka to miałaś inną obrączkę, taką bardziej okrągłą – spostrzegła bystra Hania.
– Masz stuprocentową rację, kochanie – odparłam z nostalgią w głosie i w jednej chwili moje myśli powędrowały do tamtych czasów, które wcale nie były aż tak zamierzchłe.
Minęło osiem lat od kiedy zostałam wdową, a moje dzieci opuściły dom rodzinny i poukładały sobie życie całkiem nieźle. Nie spodziewałam się, że los ma dla mnie jeszcze coś w zanadrzu. Ale kiedy facet, którego poznałam w sanatorium, również owdowiały, zaproponował spotkanie, powiedziałam „tak”. W uzdrowisku w Ciechocinku pokazał się jako sympatyczny, uprzejmy i pełen klasy jegomość, więc liczyłam na to, że takim już zostanie.
Był naprawdę w porządku
Obydwoje już nie pracowaliśmy zawodowo, pieniądze nie stanowiły dla nas problemu, bo w sumie niewiele nam było potrzeba, no i mogliśmy sobie pozwolić na dużo luzu. Wydawać by się mogło, że nasze życie we dwoje będzie jak z bajki… ale jeden temat psuł ten sielankowy obrazek.
Bartek, tak samo jak wszyscy jego bliscy, był osobą mocno przywiązaną do katolicyzmu. Ja natomiast, jako wdowa po dawnym sekretarzu partyjnym z czasów PRL-u, traktowałam kwestie wiary z dużą rezerwą. Nie odczuwałam wewnętrznej potrzeby, by co niedzielę pędzić do kościoła czy spowiadać się ze swoich przewinień, czego Bartek kompletnie nie potrafił pojąć. Najbardziej jednak doskwierał mu fakt, że nie stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Chodzi mi rzecz jasna o ceremonię kościelną, bo tej cywilnej i tak nie brał pod uwagę.
– Nie jestem w stanie pójść do komunii – narzekał w każdą niedzielę.
– Czy nasze życie jest w jakimś stopniu niewłaściwe, czy komukolwiek wyrządzamy krzywdę? – buntowałam się. – Nie żyjemy w średniowieczu, ważne, że mamy czyste serca.
– Moje nie jest czyste – szedł w zaparte Bartosz. – Darzyć się uczuciem i wzajemnym szacunkiem to jedno, ale żyjąc razem bez ślubu, popełniamy wielki grzech. Pragnę wziąć z tobą ślub w obliczu Pana Boga…
Uparł się na ślub kościelny
– Jak sądzisz, czy po ślubie będę dla ciebie lepszą partnerką? – uniosłam lekko ramiona w geście rezygnacji. – Daj spokój! Poza tym, byłam już kiedyś w związku małżeńskim zgodnie z prawem i…
– Ale z Frankiem nie braliście ślubu w kościele – wtrącił się – więc to się nie liczy.
Totalnie mnie zamurowało gdy to usłyszałam! Jak to niby się nie liczy?! Przecież byliśmy ze sobą prawie trzydzieści lat. Wychowaliśmy nasze dzieciaki na porządnych, uczciwych ludzi. Zawsze żyliśmy tak, jak trzeba. Okej, może i mieliśmy tylko świecki ślub, ale takie wtedy były realia.
Wraz z moim mężem dorastaliśmy w niełatwych, powojennych czasach. Nasze dzieciństwo oraz wczesna dorosłość mijały w ciągłym niedostatku. Zaczynaliśmy wszystko od zera, skrupulatnie oszczędzając każdy grosz z myślą o własnych czterech kątach. Brakowało pieniędzy nawet na kupno obrączek ślubnych. Jeden z przyjaciół Franka zgodził się nam je pożyczyć, ale tuż po naszej skromniutkiej ceremonii musieliśmy zwrócić je właścicielowi.
Na naszą dziesiątą rocznicę ślubu mąż przygotował mi ogromną niespodziankę. Wrócił z podróży do ZSRR pociągiem przyjaźni i przywiózł mi przepiękną, masywną obrączkę w kolorze głębokiego, ciemnego złota. Byłam przeszczęśliwa, kiedy w dniu naszej rocznicy włożył mi ją na palec. Jedyne, co mnie zdziwiło, to fakt, że ten krążek miał taki ciemny odcień.
Miałam do niej sentyment
– Ten kruszec zawiera sporą domieszkę miedzi i dlatego ma taki odcień – wyjaśnił mi małżonek.
– Czemu tylko jedna obrączka? – zaciekawiłam się. – Nie kupiłeś dla siebie?
– Zgodnie z prawem przez granicę można przywieźć wyłącznie pojedynczy złoty przedmiot – roześmiał się mój mąż. – Najważniejsze, abyś ty ją dostała, pamiętam, jak ci zależało na obrączce…
Przez cały ten czas nie pozbyłam się tej obrączki, nosiłam ją zarówno w imieniu swoim, jak i jego, i ani razu nie ściągnęłam jej z ręki. Nawet kiedy męża od dawna nie było już wśród żywych, a ja związałam się z Bartoszem. Teraz wyglądało na to, że niedługo będę chodzić z dwiema obrączkami na palcu. W głębi duszy czułam, że prędzej czy później uległabym namowom Bartosza i przystała na ślub, rzecz jasna w kościele. Tym bardziej że także jego dzieci, również mocno wierzące, coraz usilniej do tego dążyły.
Nadszedł moment, w którym zgodziłam się zostać żoną Bartosza. Uszczęśliwiony narzeczony od razu zabrał się za organizację wesela. Wyszukał sympatyczną restaurację, gdzie planowaliśmy zjeść weselny posiłek. Knajpę prowadził jego kolega z dawnych lat.
– Jestem mu coś winien, więc nas nie oskubie, a poza tym w tym okresie roku ceny produktów są niskie – relacjonował z uśmiechem.
– Jakie ceny? – początkowo nie załapałam, o czym mówi.
– No ceny, jak to jesienią, warzyw, owoców… na przyjęcie – wyjaśnił.
Myślałam, że mnie wkręca
Na przyjęcie weselne planowaliśmy zaprosić zaledwie dwadzieścia parę osób, a on próbuje ciąć koszty na warzywach?! Nie spodziewałam się tego po Bartoszu! Myślałam, że to facet, który nie żałuje na nic, a poza tym przecież nie narzekaliśmy na brak pieniędzy. Przyszła mi wtedy do głowy zasłyszana kiedyś mimochodem rozmowa, w której jego syn Michał narzekał, że stary to niezłe skąpiradło. No i chyba coś w tym było.
Co do naszych obrączek ślubnych, to przyznam, że liczyłam na jakąś niespodziankę. Myślałam, że Bartek sam poruszy ten temat, ale czas leciał, a on nic. W końcu nie wytrzymałam i przy obiedzie zaczęłam:
– Może już najwyższa pora skoczyć do złotnika, co? Musimy zdecydować się na jakieś obrączki…
– Po co? Ty już masz swoją, ja też mam, na co nam kolejne? – odpowiedział jakby nigdy nic.
Niemożliwe, tego się w ogóle nie spodziewałam! Naszła mnie myśl, że chyba wcale tak naprawdę nie znałam Bartosza. Żeby szukać oszczędności na jedzeniu na weselny obiad, na obrączkach ślubnych…
– Przecież to nasz wspólny ślub, twój i mój, powinniśmy mieć własne, nasze obrączki! – zdenerwowałam się nie na żarty.
– Daj spokój już – Bartek mnie przytulił mocno. – Jakiś krążek z metalu jest dla ciebie ważniejszy od tego, co naprawdę czujemy do siebie?
Skleiły mi się wspomnienia
Odpuściłam sobie, ale wciąż nie mogłam wyrzucić z głowy faktu, że obrączkę, którą kiedyś dostałam od Franka, nałoży mi na serdeczny palec zupełnie inny facet.
Wreszcie przyszedł moment zaślubin. Kiedy zobaczyłam w kościele na srebrnej tacy grubą, czerwonawą obrączkę, poczułam, że zaraz stracę przytomność. Mówiłam słowa przysięgi, wpatrując się w oblicze Bartosza, w jego ciemne, serdeczne oczy, ale w głębi duszy widziałam roześmiane, błękitne oczy Franka. I w mojej głowie kołatała się uporczywa myśl, że w rzeczywistości, w tej chwili, przed obliczem Boga, poślubiałam właśnie jego.
Łzy spływały mi po policzkach, gdy z trudem dotarłam do krzesła. Postać Bartosza majaczyła gdzieś w oddali, jakby za zasłoną mgły. Wszyscy obecni sądzili, że to wzruszenie szczęściem, ale ja czułam się dziwnie poruszona. Ta obrączka, która miała nas złączyć, sprawiła, że wspomnienia tamtego ślubu z Frankiem zmieszały się z tym, co działo się teraz z Bartoszem.
Nie było nam pisane cieszyć się sobą zbyt długo. Wkrótce po zaślubinach mąż podupadł na zdrowiu, a ostatnie miesiące okazały się prawdziwą próbą dla naszego związku. Patrzenie na jego cierpienie rozdzierało mi serce, a opieka nad nim uświadamiała bezsilność w obliczu choroby.
Podupadł na zdrowiu
– Wyszło inaczej, niż powinno. Oddaj mnie lepiej do jakiegoś ośrodka dla seniorów, oszczędź sobie tych problemów ze mną – zasmuciły mnie jego słowa.
– Składałam przysięgę, że będę z tobą i w dobrej, i w złej doli. Czy to już nieaktualne? Jesteś przecież moim mężem.
– Nawet nie podarowałem ci obrączki – z jego piersi wydobyło się głębokie westchnienie.
– Daj spokój, to nie ma znaczenia.
– Wiesz co, muszę ci wyznać coś ważnego… W tamtym czasie tak naprawdę byłem spłukany na amen – Bartosz mówił z przejęciem szeptem. – Michał wziął potężną pożyczkę pod zastaw nieruchomości, ale coś mu nie wyszło z biznesem. Przeznaczyłem dla niego całą gotówkę, jaką miałem, dosłownie co do ostatniej złotówki. Nie miałem serca odmówić własnemu synowi…
Pomyślałam sobie z przekąsem, że akurat Michał zawsze był tym, który najwięcej jęczał, że Bartosz jest sknerą.
– Nawet u kolegi zaciągnąłem dług na wesele, a tobie ani słowem nie pisnąłem. Nie chciałem, żebyś się zadręczała, byłaś wtedy taka radosna…
Kilka dni później w naszych progach stanęła jego córka wraz ze swoim mężem, a z nimi ksiądz. Zauważyłam, że wręczyła Bartkowi niewielkie pudełeczko, ale w tamtej chwili nie przyszło mi do głowy, by zapytać, co to jest.
Wzięliśmy drugi raz ślub
Bartosz przekazał pudełko księdzu. Wtedy zobaczyłam, co się w nim znajduje – para złotych obrączek ślubnych. Dopiero w tamtej chwili wszystko stało się dla mnie jasne.
Mąż z trudem wypowiedział słowa, był strasznie osłabiony.
– Księże, chciałbym poprosić o udzielenie nam jeszcze jednego sakramentu. Razem z moją żoną pragniemy ponowić małżeńską przysięgę…
Kiwnęłam głową, totalnie zaskoczona, i uklękłam obok łóżka Bartka. Odnowiliśmy przysięgę małżeńską, a następnie mój mąż nałożył mi na palec za dużą obrączkę z białego złota… Nosiłam obydwie obrączki na tym samym palcu aż do momentu, gdy odszedł. Później zaniosłam je do jubilera, aby wykonał z nich przepiękny, misterny splot, przeplatając ze sobą białe i żółte złoto. Wyszła z tego śliczna, niepowtarzalna obrączka od moich dwóch ukochanych mężach.
– Ale romantyczna i cudowna historia rodzinna – westchnęła moja wnuczka. – Obaj na pewno mają swoje miejsce w twoim sercu, prawda?
Spojrzałam na Hanię i moje usta mimowolnie ułożyły się w uśmiech. Ta nastolatka, mimo swojego alternatywnego stylu - kolczyka w nosie i przetartych jeansów, okazała się niezwykle dojrzała i zdolna do głębokiego zrozumienia. Przyszło mi do głowy, że w przyszłości z przyjemnością przekażę jej tę magiczną opowieść ukrytą w mojej dwubarwnej obrączce, stanowiącej symbol romantycznej miłości.
Halina, 66 lat