Reklama

Nigdy nie przypuszczałam, że mój spokojny, opanowany dziadek zdecyduje się na coś tak szalonego. Zwłaszcza po śmierci babci, którą opłakiwał miesiącami i o której mówił z takim szacunkiem, jakby była święta. A jednak. Poznał kobietę o imieniu Halina. Na początku myślałam, że to tylko znajomość, może odrobina towarzystwa. Ale wszystko potoczyło się błyskawicznie – dziadek przepadł, a po kilku tygodniach wrócił... z obrączką na palcu. Powiedział, że wziął ślub. W tajemnicy. Bez nas. Bez słowa. A ja wiedziałam jedno – ta kobieta nie pojawiła się w jego życiu przypadkiem.

Coś mi tu śmierdziało

– To Halina – powiedział dziadek, wskazując kobietę, która siedziała obok niego na kanapie w naszym salonie. – Od teraz… moja żona.

Nikt się nie odezwał. Mama zbladła. Tata udawał, że nie słyszy. Ja natomiast nie umiałam oderwać wzroku od tej kobiety. Halina uśmiechała się uprzejmie, jakby wcale nie czuła, że właśnie wybuchła bomba. Miała może pięćdziesiąt kilka lat, krótkie włosy farbowane na kasztanowy kolor i długie, czerwone paznokcie. Wodziła spojrzeniem po stole, jakby oceniała zastawę.

– Kiedy... kiedy to się stało? – zapytała w końcu mama, siląc się na spokój.

– Dwa tygodnie temu. Wzięliśmy ślub cywilny. Taki skromny, tylko my dwoje i świadkowie – odparł dziadek.

– Czyli... nikogo nie zaprosiłeś z rodziny? – dopytywał tata, marszcząc czoło.

– Nie chciałem robić zamieszania. To była nasza decyzja – dziadek mówił pewnym głosem, ale unikał spojrzenia mamy.

Patrzyłam, jak Halina poprawia bransoletkę na nadgarstku. Złotą. Ciężką. W tym domu nic nie działo się bez powodu, a dziadek – zawsze rozważny, oszczędny, zasadniczy – nagle żeni się z kobietą, którą znał zaledwie kilka miesięcy? Coś mi tu śmierdziało.

– A jak się poznaliście? – zapytałam.

– Na spacerze. W parku. Przysiadła się na ławce – dziadek uśmiechnął się do Haliny.

A ona od razu zareagowała:

– Taki los. Czasem wystarczy chwila, by odmienić życie.

I właśnie wtedy poczułam, że coś jest nie tak. Nie tylko z tą historią, ale z nią. Z tą całą Haliną.

Dziadek był jak zahipnotyzowany

To było podejrzane już wcześniej. Dziadek zaczął znikać z domu coraz częściej. Mówił, że idzie na spacer, że potrzebuje świeżego powietrza, ale wracał późno, czasem nawet po zmroku. A potem, nagle, zniknął zupełnie – telefon wyłączony, drzwi zamknięte, sąsiedzi nic nie wiedzieli.

– Może coś mu się stało? – martwiła się mama, a ja biegałam po mieszkaniu jak oszalała. Pojechaliśmy na policję, zaczęliśmy dzwonić po szpitalach.

A po trzech dniach... dziadek wrócił. Spokojny, opalony, jakby wrócił z urlopu. Uśmiechnął się i powiedział, że wszystko jest w porządku, że musiał przemyśleć kilka spraw.

– Przemyśleć? Przez trzy dni nikt nie wiedział, gdzie jesteś! – wybuchła mama.

A on tylko skinął głową i dodał:

Bo byście mi to wybijali z głowy. A ja nie chciałem się już z nikim kłócić. Ożeniłem się.

I właśnie wtedy zauważyliśmy obrączkę. Złotą, nową, błyszczącą. Wsunął ręce do kieszeni, jakby chciał ją ukryć, ale już było za późno. Od tamtej chwili Halina była wszędzie. W jego mieszkaniu, w sklepie osiedlowym, przy naszym stole w niedzielę. Zawsze pachnąca, zawsze z czymś nowym – to zegarek, to kolczyki, to buty „bo stare się zniszczyły”. A dziadek? Dziadek był jak zahipnotyzowany. I choć próbował zachowywać się normalnie, to nie dało się ukryć, że coś się zmieniło. Nagle to nie my – jego rodzina – byliśmy dla niego najważniejsi.

Nie mogłam mu wybaczyć

Najbardziej bolało mnie to, że dziadek przez całe życie był wzorem uczciwości. Zawsze mówił, że prawda jest fundamentem każdej relacji, że zaufania nie da się kupić. A teraz sam kłamał. I to bez mrugnięcia okiem.

– Kochanie, nie przesadzaj – próbowała mnie uspokoić mama. – Może naprawdę się zakochał?

– Mamo, zakochał? W kobiecie, która nosi futra w maju i każe mówić do siebie „pani Halinko”? – prychnęłam. – Przecież ona nawet nie ukrywa, że chodzi jej o pieniądze!

Zaczęłam sprawdzać. Dyskretnie, ale skutecznie. Zajrzałam do papierów dziadka – wcześniej trzymał wszystko w jednym segregatorze. Teraz nigdzie go nie było. Pojawił się za to nowy folder, z napisem „wspólnota majątkowa”.

– Co to jest? – spytałam go któregoś popołudnia.

– A, to nic takiego. Takie formalności – machnął ręką.

– Czyli przepisałeś na nią mieszkanie? – powiedziałam prosto z mostu, patrząc mu w oczy.

– To była moja decyzja. Jest moją żoną – odpowiedział cicho, jakby sam próbował siebie przekonać.

Zrobiło mi się słabo. Nie dlatego, że Halina miała teraz połowę mieszkania. Ale dlatego, że dziadek wolał powiedzieć to „na szybko”, niż się przede mną przyznać, wyjaśnić, porozmawiać. Już wiedziałam, że on sam nie ogarnia, w co się wpakował.

– Ona cię wykorzystuje – powiedziałam mu w końcu, nie mogąc dłużej milczeć.

– Nie mów tak o niej – odpowiedział ostro. – To dobra kobieta.

Wtedy właśnie poczułam, że już go straciliśmy.

Prawda szybko wyszła na jaw

Wiedziałam, że jeśli chcę uratować dziadka przed katastrofą, muszę działać. I to szybko. Halina nie wyglądała na kobietę, która bierze ślub z miłości – raczej z kalkulacji. Sprawdziłam ją w internecie. Nazwisko panieńskie? Zmienione. Wcześniejsze miejsce zamieszkania? Trudno było coś znaleźć. Ale jedno rzuciło mi się w oczy – sprawa sądowa sprzed trzech lat. Dotyczyła oszustwa majątkowego. Kobieta o tym samym imieniu i nazwisku co Halina, ten sam wiek. Wyłudzenie mieszkania od starszego pana z Poznania. Umorzono z braku dowodów. Zadrżałam. To nie mógł być przypadek.

– Mamo, musimy coś zrobić – powiedziałam, pokazując jej zrzut ekranu z akt sądowych.

– Ale przecież to może nie być ta sama osoba... – szepnęła, choć widziałam po jej twarzy, że też czuje niepokój.

Pojechałam do tamtego mężczyzny. Odnalazłam go z pomocą znajomego prawnika. Miał osiemdziesiąt dwa lata i żył w domu opieki. Był zgorzkniały, nieufny, ale kiedy pokazałam mu zdjęcie Haliny, spojrzał na mnie z takim bólem, że wszystko stało się jasne.

– To ona – powiedział, po czym odwrócił głowę. – I nic jej nie zrobisz. Jest cwana. Takie kobiety wiedzą, jak się nie dać złapać.

Wracając, dygotałam z emocji. Chciałam od razu powiedzieć dziadkowi, ale wiedziałam, że mnie nie posłucha. Że pewnie Halina już dawno wbiła mu do głowy, że „jego wnuczka nie znosi, jak ktoś inny zabiera jej uwagę”. I wtedy zrozumiałam, że to nie tylko walka o pieniądze. To walka o człowieka, który był kiedyś filarem naszej rodziny.

Łzy napłynęły mi do oczu

Ostatnia niedziela pokazała, że jesteśmy w martwym punkcie. Spotkaliśmy się jak zwykle u mamy – ja, rodzice, dziadek i… Halina, która od razu zasiadła przy stole jak królowa. Nawet nie zapytała, czy może. Sama rozlała kompot, sama podała sałatkę, jakby była tu gospodynią. Mama próbowała to ignorować, ale napięcie wisiało w powietrzu.

– Dziadku, możemy porozmawiać na osobności? – zapytałam po obiedzie.

– O Halinie? Nie chcę słuchać kolejnych zarzutów – westchnął.

– Nie chodzi o zarzuty. Chodzi o twoje bezpieczeństwo – powiedziałam spokojnie.

Poszliśmy na balkon. Powiedziałam mu o sprawie sądowej. O mężczyźnie, który ją rozpoznał. Pokazałam zdjęcia. Słuchał w milczeniu, tylko jego dłoń zacisnęła się na poręczy balustrady.

– I co teraz? Mam ją wyrzucić na bruk? – spytał po dłuższej chwili.

– Masz przestać wierzyć, że ona tu przyszła z miłości. Nie jesteś jej pierwszym celem – powiedziałam ostro.

– Ale jesteś pewna, że nie ostatnim? – odparł z goryczą. – Może jestem naiwny. Może samotność zrobiła ze mnie idiotę. Ale przez ostatnie lata nikt mnie tak nie słuchał, jak ona.

– A my? A ja? – łzy same mi napłynęły do oczu. – Zawsze byłeś dla mnie ważny. Ale ty nas odepchnąłeś.

Nie odpowiedział. Wróciliśmy do stołu, gdzie Halina jak gdyby nigdy nic opowiadała mamie o jakichś „inwestycjach”. Mama milczała. Ja wiedziałam, że dziadek stoi teraz na rozdrożu. I że cokolwiek wybierze, coś się nieodwracalnie zmieni.

Wybaczyć czy ostrzegać?

Dwa tygodnie później dziadek zadzwonił. Głos miał zmęczony, ale spokojny.

– Spotkajmy się. Tylko we dwoje – powiedział krótko.

Usiedliśmy na tej samej ławce w parku, na której – jak twierdził – poznał Halinę. Tylko teraz nie było uśmiechów, nie było czułości w głosie. Był cień. Jakiś rodzaj rezygnacji.

– Miałaś rację. Wiedziała, jak mówić, jak dotykać, jak sprawiać, że czułem się potrzebny. I chciałem w to wierzyć – zaczął.

Spojrzał na mnie, z trudem kryjąc wstyd.

– Zaczęła wypytywać o testament. O konta. O to, czy mam jeszcze jakieś oszczędności „na czarną godzinę”. A kiedy powiedziałem, że nie mam nic poza emeryturą… – zawiesił głos – nagle zrobiła się chłodna. Jakby pękła jakaś bańka. A ja, głupi, chciałem jej nawet oddać połowę.

– I co teraz?

– Poprosiłem, żeby się wyprowadziła. Powiedziała, że jeszcze się policzymy. Nie wiem, co miała na myśli, ale… podpisałem dokumenty u notariusza, że mieszkanie znów należy tylko do mnie. Chciałem cię przeprosić – spojrzał mi prosto w oczy. – Za to, że ci nie wierzyłem.

Objęłam go. Mocno i długo. Dziadek wrócił do siebie. Czasem widać, że mu brakuje bliskości, ale też jakby oddychał lżej. Nie wracamy do tematu Haliny. Ale ja wiem, że już zawsze będę czuwać. Bo czasem nawet ci, którzy zawsze byli ostoją, też się gubią.

Alicja, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama