Reklama

Matury się nie bałam ani trudnych studiów. Nie obawiałam się ambitnej pracy, kolejnych wyzwań, zadań, obowiązków. Kiedy jednak kupowałam mieszkanie, nagle poczułam lęk. Ja, zawsze tak pewna siebie i słuszności swoich decyzji, nagle się zawahałam. Zamarłam z długopisem w dłoni nad aktem notarialnym.

Reklama

– Coś jest nie tak? – zapytał prawnik.

– Nie, skąd – otrząsnęłam się i złożyłam zamaszysty podpis.

Mieszkanie było moje. Odetchnęłam z ulgą i dziwna niepewność znikła. Poczułam radość. Wylewnie pożegnałam się z poprzednimi właścicielami mojego gniazdka i wyszłam na ulicę. Uniosłam twarz ku niebu i poczułam ciepły dotyk promieni słonecznych. Będzie wspaniale, zapewniłam sama siebie. To dobra inwestycja. W dobrym miejscu, świetnie skomunikowanym, dzielnica z potencjałem, jeszcze nie tak bardzo popularna, stąd dobra cena i dlatego nie musiałam brać kredytu…

– Pani Magdo! – usłyszałam wołanie.

Odwróciłam się i ujrzałam notariusza, który wybiegł z kamienicy.

– Coś jeszcze? – zapytałam.

– Nie. Chciałem się upewnić, że dobrze się pani czuje, bo tak pani zbladła?

– Nie, jest okej.

– Kupno mieszkania czy domu to duże emocje, ja to doskonale rozumiem. Co do lokalu to na pewno nie popełniła pani błędu. Znam ten budynek, wiem, jakie to mieszkanie. To dobry zakup – uspokoił mnie.

Podaliśmy sobie ręce i poszłam do mojego nowego domu.

Było takie, jakie chciałam

Kamienica jest przedwojenna, nieźle utrzymana jak na warszawską Pragę. Moje dwa pokoje z kuchnią ulokowane na drugim piętrze. Polecona przez znajomą ekipa budowlana szybko uporała się z remontem. Wybrałam styl skandynawski. Nie chciałam mieć ciemnych wnętrz w starym budynku.

– Jak tu jasno – mówili znajomi, którzy mnie odwiedzali.

Moja matka też była mile zaskoczona.

– Nie sądziłam, że tu tak ładnie będzie – stwierdziła przy pierwszej wizycie.

Mama była przeciwniczką tej inwestycji na Pradze. Powtarzała uparcie, że w tej dzielnicy mieszka szemrane towarzystwo, a po zakupy i żeby się rozerwać, trzeba przeprawiać się za Wisłę. Wspominała, że jej rodzina przez jakiś czas tu się gnieździła za okupacji, ale że nie mieli dobrych wspomnień z Pragi. Jednak wzięte z sufitu obawy mamy nie mogły mnie powstrzymać. Kupiłam, i już, a teraz mama przyznawała mi rację. To mile łechtało moją miłość własną.

Starzy lokatorzy okazywali mi dystans, co mnie nie dziwiło. Zresztą nie zamierzałam bratać się ze starcami. Mówiłam im grzecznie dzień dobry i do widzenia, i czekałam, aż do mnie przywykną. Z mamą rozmawiali chętniej, wypytywali o mnie, czy będę mieszkać sama, uprzedzali ją o naprawach i remontach części wspólnej.

Piwnica tajemnic

Pewnego dnia mama do mnie przyjechała i od progu zapytała, czy mam miejsce w piwnicy, bo następnym razem przywiezie mi przetwory. Owszem, mieszkanie kupiłam z piwnicą, w której jednak jeszcze nie byłam. Nie miałam czasu na poszukiwanie kluczy, więc mama powiedziała, że ona się tym zajmie. Okazało się, że piwnica jest. Na drzwiach, co prawda, namalowano zupełnie inny numer, ale sąsiedzi są pewni, że to moja. Kłódka wisi, lecz można ją przepiłować.

Następnym razem kuzyn przywiózł mamę, słoiki i piłę do metalu. Po kilku minutach piwnica stanęła otworem, a ponieważ kuzyn jechał do pracy, zabrałam się z nim. Mama została sama, ale obiecała, że da sobie radę.

– Zobacz, jakie tu są świetne półki na stałe umocowane, solidne – emocjonowała się; zostawiałam ją więc w spokoju.

Wracając do domu wieczorem, spojrzałam w okna mojego mieszkania. Było w nich ciemno. Zaniepokoiłam się. Gdzie mama? Miała na mnie poczekać… Kiedy otworzyłam drzwi, przekonałam się, że nie świeci się w żadnym pomieszczeniu. Wołałam mamę, nie odpowiadała. Przestraszyłam się. Wreszcie z ulgą ujrzałam jej sylwetkę na tle okna kuchennego. Stała przy firance.

– Mamo, co się dzieje? Dlaczego siedzisz w ciemności? – spytałam.

Odwróciła się i przytuliła do mnie jak dziecko, jakbym to ja była jej matką. Miała twarz mokrą od łez.

– Mówiłam, żebyś nie kupowała tego mieszkania – chlipnęła. – W piwnicy…

– Co w piwnicy?

– W piwnicy… – wyraźnie nie mogła wydobyć z siebie ani słowa więcej.

Coś się stało, jak byłaś w piwnicy? Ktoś cię napadł? – przeraziłam się i od razu poczułam się winna; nie powinnam jej była zostawiać tam samej.

– Nie… – wykrztusiła wreszcie – ale już nigdy moja noga tam nie postanie!

Nic więcej mi nie powiedziała. Kiedy wyjeżdżała do siebie, poprosiła, żebym jej obiecała, że sama nie zejdę do piwnicy. Zgodziłam się chętnie, bo do piwnicy się nie wybierałam, chociaż nurtowało mnie, co takiego mogło tam wystraszyć moją rodzicielkę.

Dobrze mi się tam żyło

Byłam zadowolona ze swojego mieszkania, ze swojego życia, a jeszcze bardziej, odkąd wkroczył w nie mój nowy mężczyzna: Paweł, notariusz, którego poznałam przy okazji kupna mieszkania. Wpadliśmy na siebie na Ząbkowskiej podczas festynu i od słowa do słowa, najpierw kawa, potem spotkania – i zostaliśmy parą.

Pasowaliśmy do siebie idealnie, jedyne, co nas różniło, to pomysł na to, gdzie mamy mieszkać. Ja chciałam u mnie, Paweł nalegał, żeby przenieść się do niego na Mokotów. Nie lubiłam jego mieszkania w nadętej okolicy, na dodatek tuż za rogiem było więzienie. Na podwórku straszył szary, wysoki mur z drutem kolczastym na szczycie, który otaczał areszt.

– Nie chcę mieszkać w więzieniu – mówiłam, a Paweł udawał, że się obraża.

Pewnej soboty podczas leniwego poranka z gazetami i kawą opowiedziałam Pawłowi o dziwnym zachowaniu mojej mamy. Zrobiło to na nim wrażenie. Jednak nie skomentował.
Nalegałam, bo chciałam wiedzieć, co myśli o tym zdarzeniu. Odpowiedział coś wymijającego.

A może byśmy zeszli do piwnicy? – zaproponowałam spontanicznie. – Kto wie, może tam się kryje duch?

– Oj, szkoda ładnego dnia na wąchanie kurzu – skrzywił się Paweł, jednak ja już wiedziałam, że nie spocznę, póki nie zaspokoję ciekawości.

– Wiesz co? Może zadzwoń do matki i po prostu zapytaj ją, co tam widziała – zaproponował w końcu Paweł.

Zadzwoniłam, ale mama w dalszym ciągu nie chciała mi zdradzić, co takiego strasznego kryje moja komórka lokatorska, jak nazywają piwnice mieszkańcy współczesnych apartamentowców. Udawała, że nie pamięta, co tam zobaczyła.

Musiałam się dowiedzieć o co chodzi

Niemal siłą zaciągnęłam więc do piwnicy Pawła… Po tej części najbardziej było widać wiek budynku: poczerniałe cegły, drzwi kolejnych pomieszczeń z nieheblowanych brudnych desek. Na górze było jednak bardziej elegancko… Na dodatek na drzwiach piwnic namalowano rozmaite liczby. Nie mogłam zorientować się, która piwnica jest moja. Próbowaliśmy z Pawłem otwierać kolejne kłódki, aż w końcu jedna ustąpiła. Zajrzałam do środka pomieszczenia, świecąc latarką.

– A nie łatwiej zapalić światło? – usłyszałam nagle obcy głos.

To był staruszek spod dwójki. Musiał usłyszeć, że tu buszujemy. Zabłysła żarówka na korytarzu, zajaśniało w piwnicy. Ujrzałam dwa solidne regały pod dwiema dłuższymi ścianami, a na nich słoiki ze smakowitymi przetworami mamy.

– Nic tu nie ma ciekawego – powiedziałam. – Co mogło tak bardzo przestraszyć mamę? – spytałam głośno.

– To akurat wiem, bo tu spotkałem szanowną mamusię pani. Ależ się zdenerwowała, biedaczka! Że pani nie kojarzy, gdzie jest, to rozumiem, ale ona… Powinna od razu wiedzieć – pokręcił małą główką na pomarszczonej szyi.

– Nie rozumiem – powiedziałam kompletnie zdezorientowana.

– Ale pan tak? – staruszek zerknął na Pawła. – Pan wie, co i jak?

– No tak – westchnął mój chłopak, a ja nieoczekiwanie poczułam złość.

Przecież nie jestem tępa, to dlaczego nadal nie wiem, o co im chodzi? Spojrzałam na Pawła, na sąsiada…

To miejsce miało straszną historię

– W naszej kamienicy za czasów II wojny, ulokowany był wywiad i kontrwywiad – zaczął staruszek. – To właśnie na Pradze są domy, gdzie w piwnicach przetrzymywano więźniów. Przesłuchania odbywały się na piętrach, i to często obok normalnych, prywatnych mieszkań… A te stare numery na drzwiach to oznaczenie cel.

Nie mogłam w to uwierzyć!

– Nie dziwię się, że mama się zdenerwowała… – wyszeptałam.

– Panina mamusia przeraziła się dokładnie tutaj, przy słoikach z czarną porzeczką. Ustawiała je starannie, przestawiała i przesuwała w tę i z powrotem, i nagle zamarła… Jakby ją prąd poraził – mówił stary sąsiad.

Podeszłam bliżej do półki. Poczułam, że coś dławi mnie w gardle, ponieważ nagle rozpoznałam jedno z nazwisk. Moje. Zakręciło mi się w głowie. Chyba zasłabłam. Jak przez mgłę pamiętam, że Paweł wniósł mnie do domu. Staruszek szczęśliwie zniknął.

Tam cierpiał mój dziadek

Kiedy doszłam do siebie, wystukałam w telefonie numer mamy.

– Czy możesz mi powiedzieć, co to znaczy, że na ścianie tej przeklętej piwnicy jest nasze nazwisko i imię dziadka? – zaczęłam prosto z mostu.

– O, Boże, widziałaś… – westchnęła ciężko mama. – No, wiesz przecież, że dziadek był w partyzantce, aresztowali go, jakoś przetrwał i potem był leśniczym. Tata to wszystko opowiadał, ale ty nigdy nie chciałaś słuchać – w głosie mamy wyczułam coś w rodzaju wyrzutu, ale zignorowałam to, przejęta właśnie odkrytą prawdą o losach mojej rodziny.

– To znaczy, że dziadek był w areszcie, tutaj, w tym domu, i przesłuchiwano go tu na górze, być może w moim pokoju? – zaczęła ogarniać mnie panika.

– Nie wiemy tego i pewnie nigdy się nie dowiemy – powiedziała mama.

– Mówisz to spokojnie, a wtedy tak cię to przeraziło… Nie rozumiem – poczułam, że mama coś ukrywa.

– Daj mi spokój – żachnęła się. Dalsza rozmowa nie miała sensu.

Reklama

Spytałam Pawła, czy on wiedział o ponurej przeszłości kamienicy. Otóż wiedział. Nie dam rady tutaj mieszkać, nie po tym, czego się dowiedziałam. Nie nadaję się do przetrzymywania takich historii. Nie zniosę tego. Spakowałam walizki, dokonałam wszystkich formalności i wyjechałam. Daleko poza Warszawę. Gdzieś, gdzie nie grożą mi żadne mrożące krew w żyłach historię. A przynajmniej taka mam nadzieję.

Reklama
Reklama
Reklama