„Mój eks był łajdakiem, ale przymykałam na to oko. Jestem przekonana, że wszyscy faceci mają w sobie pierwiastek drania”
„Zaczęliśmy widywać się częściej. Bez żadnych obietnic – po prostu dobrze się milczało razem. Nie pytał, dlaczego się rozstałam, aż do momentu, gdy sama powiedziałam, że nie potrafiłam już żyć z kimś, kto mnie widzi tylko wtedy, kiedy coś zrobię źle”.

- Redakcja
Po rozwodzie wszystko pachnie inaczej. Nawet chleb – wcześniej wspólny, teraz tylko mój. Chrupie samotnie, bez towarzystwa jego żartów, które i tak były coraz bardziej kwaśne. Kawę piję w ciszy. Nie lubię ciszy, ale wolę ją niż kolejne „znowu coś przypaliłaś”. W tej ciszy zaczęłam zauważać siebie. Dziwne uczucie – znaleźć się samą po latach bycia żoną. Byłam kobietą, której mąż poprawiał każdy szczegół – zupa za rzadka, spódnica za krótka, a jego matka zrobiłaby to lepiej. No cóż, teraz już może z nią mieszkać, a ja uczę się oddychać własnym powietrzem.
To było w urzędzie skarbowym. Kolejka pełna zniecierpliwionych ludzi, pachnących stresem. Ja też tam byłam, ze świstkiem, który jakby wyśmiewał moje finansowe nieogarnięcie. Za mną stał mężczyzna w granatowej kurtce, z plastikową siatką i spojrzeniem zmęczonego psa. Jak ja.
– Numerki do kasy to teraz jak los na loterii – mruknął, próbując rozładować napięcie.
– Tylko w tej loterii główną nagrodą jest kontrola skarbowa – odpowiedziałam bez uśmiechu.
– A ja myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy po tym, jak żona zostawiła mnie z kredytem.
Nie patrzyłam na niego, ale coś się we mnie zatrzymało. Bo ja też miałam zostawione serce i kredyt. Nie powiedziałam nic, tylko kiwnęłam głową. A on po chwili dodał:
– Paweł jestem.
– Olga – odpowiedziałam.
Nie pamiętam, jak przeszliśmy do kawy.
Intrygował mnie
Po załatwieniu naszych spraw w urzędzie spotkaliśmy się na kawie w maleńkiej kawiarni z trzema stolikami. Trochę krępowało mnie to miejsce, bo nie miałam siły na kolejne pytania. Ale Paweł też wyglądał na kogoś, kto chciał tylko usiąść i niczego nie musieć udowadniać.
– Przepraszam, że tak wyszło… – powiedział, siadając naprzeciwko mnie. – Rzadko komuś proponuję spotkanie, ale chyba po tym urzędzie miałem dość milczenia.
Uśmiechnęłam się, chociaż nie byłam pewna, czy mi wolno. Byłam przyzwyczajona do zasady, że mężczyźnie się nie przerywa i nie patrzy zbyt długo w oczy, bo to oznaka zuchwałości. Ale Paweł nie patrzył na mnie jak ktoś, kto chce mi coś wyjaśnić albo poprawić. Patrzył jak człowiek, który sam nie wie, co dalej.
– Nie wierzę w miłość. Ale wierzę, że ktoś może chcieć po prostu być blisko – powiedział.
Długo milczałam. Nie dlatego, że nie miałam co odpowiedzieć. Próbowałam zrozumieć, dlaczego zrobiło mi się ciepło w środku od tak prostych słów.
– A ja się boję, że znów pomylę zwykłą bliskość z czymś większym – odpowiedziałam cicho.
Zamieszkaliśmy razem
Zaczęliśmy widywać się częściej. Bez żadnych obietnic – po prostu dobrze się milczało razem. Nie pytał, dlaczego się rozstałam, aż do momentu, gdy sama powiedziałam, że nie potrafiłam już żyć z kimś, kto mnie widzi tylko wtedy, kiedy coś zrobię źle. On z kolei opowiedział o swojej żonie. Zostawiła go po ośmiu latach. Powiedziała, że się dusi, że potrzebuje więcej życia. Paweł został z kredytem i małym dzieckiem.
– Myślałem, że sobie nie poradzę. Ale chyba człowiek nie ma wyboru, kiedy dziecko patrzy na niego, jakby wszystko było w porządku – powiedział, podciągając rękaw bluzy.
Nie wiem, kiedy zaczęłam zostawać u niego na noc. Najpierw był serial, potem herbata, aż w końcu zostawałam, bo było późno, a nie chciałam wracać po ciemku. Pewnego wieczoru, kiedy wino kończyło się szybciej niż zwykle, powiedział:
– Może powinniśmy spróbować razem? Tak na próbę, wynająć coś wspólnie, zobaczyć, czy da się żyć bez wiecznych powrotów.
– To brzmi jak początek – odpowiedziałam.
Wprowadziliśmy się do małego mieszkania z balkonem. Pierwsze tygodnie były spokojne. Nikt nie podnosił głosu, nie sprawdzał telefonu drugiej osoby, nie zamykał się w łazience z pretensjami. Gotowaliśmy razem, sprzątaliśmy razem, spaliśmy przytuleni.
Coś się zmieniło
Zaczęło się niepostrzeżenie. Paweł przestał opowiadać o swoim dniu. Wracał później, czasem nie mówił, dokąd wychodzi. Tłumaczył się ogólnikowo – że spotkanie, że coś się przedłużyło, że musiał załatwić sprawę związaną z dzieckiem. Coraz częściej zasypiał na kanapie, twierdząc, że tak mu wygodniej, bo w nocy się kręcę i budzę go.
Pewnego wieczoru wrócił późno. Jego pies chodził od drzwi do kuchni i z powrotem, nerwowy. Ja siedziałam na dywanie i układałam rachunki, bo wiedziałam już, że Paweł o nich zapomni. Kiedy wszedł, ledwo powiedział „cześć”. Poszedł do łazienki, a potem zamknął się w sypialni. Weszłam za nim.
– Paweł, coś się dzieje? – zapytałam spokojnie.
– Chyba się pogubiłem. Jest mi trudno.
– Mnie też. Ale nie znikam przez to z domu na pół nocy.
Spojrzał na mnie tak, jakby miał zaraz przeprosić, ale nie wiedział, za co dokładnie. Usiadł na łóżku.
– Rozmawiam z moją byłą. Jest dużo zamieszania. Mały nie rozumie, dlaczego nie mieszkamy razem. Może powinniśmy spróbować – powiedział cicho, jakby bał się wypowiedzieć te słowa do końca.
Zostawił nas
– Czyli wracasz do niej – powiedziałam, nie pytając, tylko potwierdzając.
– Dla dziecka – odpowiedział. – Tylko dlatego.
Wstałam i podeszłam do drzwi.
– A ja? Ja tu jestem kim? Opiekunką do psa?
Nie zaprzeczył. Patrzył, jak wychodzę z pokoju, ale nie zatrzymał mnie. Zabrał rzeczy kilka dni później. Spakował torbę, jakby jechał na delegację. Pies patrzył na niego z kąta przedpokoju, nie podchodząc. Ja też nie podeszłam.
– Klucze zostawię na stole – powiedział. – Rachunki za ten miesiąc jeszcze ureguluję. A psa… na razie nie mam jak zabrać. Mały alergię.
Pokiwałam głową, nie komentując. Zostałam z rachunkami i z psem, który przez kilka dni nie jadł i spał pod drzwiami. Przez dłuższy czas nie czułam nic, nawet złości. Było tylko to niekończące się pytanie: czy warto jeszcze komukolwiek zaufać?
Praca nie dawała ulgi. Znajomi pytali: „Co u was?”, a ja odpowiadałam „W porządku”, bo nie umiałam jeszcze powiedzieć, że znów jestem sama. Wieczorem siedziałam na kanapie z kubkiem herbaty i psem u stóp. Głaskałam go po głowie i powtarzałam:
– I co teraz, piesku? Znowu zostałam sama. Może kiedyś zrozumiem, co ze mną nie tak.
Olga, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Udaję, że nic nie wiem o zdradach męża, bo mam za wiele do stracenia. A jeśli on będzie chciał rozwodu, pokażę dowody”
- „Żona woli spać z synkiem, a mnie traktuje jak zbędny mebel. Nie będę żył w białym małżeństwie, bo sobie coś ubzdurała”
- „Według teściowej dobra żona piecze domowy chleb i sernik kajmakowy co drugi dzień. Uważa mnie za nieudolną leserkę”