„Mój eks przypomniał sobie o synku dopiero, gdy znalazłam innego tatusia. Grał dzieckiem jak pionkiem w grze dla zemsty”
„Przytulał mnie, gdy kołysałam synka do snu. Robił zdjęcia każdemu uśmiechowi, każdemu ziewnięciu. Był wtedy dumny, pełen czułości. Ale to minęło szybciej, niż zdążyłam się nacieszyć. Tomasz zniknął z naszego życia kawałek po kawałku. Wychodził wcześniej do pracy, potem przestał wracać na noc”.

- Redakcja
Kiedy sięgam pamięcią do pierwszych miesięcy życia Antosia, mam przed oczami niekończące się noce – te z pobudkami co dwie godziny, z karmieniem, z noszeniem na rękach, gdy płakał i sam nie wiedział dlaczego. I widzę siebie – zmęczoną, z przekrwionymi oczami, w rozciągniętym dresie i z chłodną herbatą, którą zawsze piłam dopiero wtedy, gdy mały już spał. A Tomasz? On był… na początku.
Na początku przytulał mnie z tyłu, gdy kołysałam synka do snu. Robił zdjęcia każdemu uśmiechowi, każdemu ziewnięciu. Był wtedy dumny, taki pełen czułości. Ale to minęło szybciej, niż zdążyłam się nacieszyć. Tomasz zniknął z naszego życia kawałek po kawałku – najpierw wychodził wcześniej do pracy, potem wracał później, a w końcu… przestał wracać w ogóle. Tłumaczył się obowiązkami, zmęczeniem, tym, że „ma teraz trudny moment”. Trudny moment trwał prawie dwa lata. Ostatni raz widziałam go, gdy Antoś miał trzy latka. Nie przyszedł nawet na jego czwarte urodziny. Przysłał smsa. Bez serca. Bez imienia.
Od dwóch lat jesteśmy sami. Tylko ja i mój synek. Czasem mama, czasem sąsiadka pomoże, ale to ja noszę cały ten świat na plecach. I choć czasem się potykam, wciąż wstaję – dla niego. Nie szukałam nikogo nowego. Nie wierzyłam, że ktoś będzie chciał dołączyć do tego naszego mikroskopijnego, ale silnego świata. Aż pojawił się Michał.
Michał był czuły od pierwszego dnia. Delikatny wobec mnie, troskliwy wobec Antosia, jakby znał nas od zawsze. Od pół roku jest częścią naszego życia. Czasem nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę – że ktoś pyta, jak minął dzień, że zabiera nas na lody, że uczy Antosia jeździć na rowerze, że tuli mnie wieczorem i mówi: „Damy radę, Aniu, razem damy radę”. I choć smutek i zmęczenie jeszcze gdzieś we mnie siedzą, to patrząc na Michała, czuję pierwszy raz od lat… nadzieję. Że będzie dobrze. Że zasługuję na miłość. Że to życie w końcu mi odpuściło.
Nie mogłam uwierzyć
Wchodziłam po schodach do sądu z duszą na ramieniu. Trzymałam w dłoni teczkę z dokumentami, które przygotowywałam przez ostatnie tygodnie. Wniosek o pełną opiekę nad Antosiem, zaświadczenia, opinie, wszystko miałam. Wiedziałam, że to słuszne, że przez te dwa lata tylko ja byłam przy naszym dziecku. Nie spodziewałam się, że Tomasz nagle postanowi o to walczyć. O coś, czego sam wcześniej się zrzekł – w milczeniu, z obojętnością, którą znałam aż za dobrze.
Na sali siedział już jego prawnik, młody, wypolerowany chłopak, którego twarz nie mówiła nic. Obok niego Tomasz – w nowej marynarce, ze starannie przystrzyżonym zarostem. Spojrzał na mnie tylko przez chwilę i odwrócił wzrok. Jakbyśmy byli obcymi ludźmi. Jakby nic nas nie łączyło, a już na pewno nie mały chłopiec o ufnym spojrzeniu.
– Tomasz Nowicki wnosi o oddalenie wniosku o wyłączną opiekę matki – powiedział jego adwokat, a ja przez moment miałam wrażenie, że się przesłyszałam. – Mój klient pragnie aktywnie uczestniczyć w wychowywaniu syna. Był dotąd pozbawiony tej możliwości przez jednostronne działania matki dziecka. Utrudnianie kontaktu, brak współpracy... Słuchałam tego i czułam, jak rośnie we mnie coś, co trudno było nazwać. Najpierw niedowierzanie, potem gniew. Nie utrudniałam niczego. On po prostu nie przychodził.
– Wysoki sądzie – odezwałam się, kiedy przyszła moja kolej – Tomasz nie widział Antosia od prawie dwóch lat. Nie przyszedł na jego urodziny, nie zapytał, czy syn jest zdrowy, nie wysłał choćby kartki. I teraz, kiedy Antoś ma stabilność, kiedy wreszcie śmieje się częściej niż płacze, jego ojciec nagle postanawia „uczestniczyć”? Dlaczego teraz?
Tomasz spuścił wzrok. Nie odezwał się ani słowem. Adwokat znowu coś mówił, coś o „próbach kontaktu” i „emocjonalnym rozchwianiu matki”. Sędzia prosił o spokój, patrzył na nas jak na kolejny trudny przypadek do rozpatrzenia. A ja patrzyłam na człowieka, który kiedyś przysięgał, że będzie przy nas. Który znikał, gdy mały miał gorączkę, który nie wiedział, jak wyglądają rysunki synka z przedszkola. Stałam tam i miałam tylko jedną myśl: „Dlaczego teraz? Co on naprawdę chce osiągnąć?” Czułam, że coś wymyka się spod kontroli. Czułam, że coś się zaczyna, ale jeszcze nie wiedziałam co. I nie miałam pojęcia, jak bardzo to wszystko dopiero się zaogni.
Czułam niepokój
Po rozprawie wyszliśmy na zewnątrz, a ja poczułam, jak napięcie opada ze mnie z hukiem. Michał czekał pod sądem, stał oparty o samochód i patrzył na mnie z niepokojem. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, żebym się rozkleiła. Podeszłam, a on objął mnie bez słowa. Tylko tak, jakby chciał zabrać ze mnie cały ciężar.
– Powiedział, że chcę mu odebrać dziecko – wyszeptałam, wtulona w jego ramię. – Dwa lata go nie było. Ani jednego telefonu, ani jednej wizyty. I nagle... teraz?
Wsiedliśmy do samochodu, a ja nie mogłam przestać myśleć. Wciąż słyszałam głos tego adwokata, jego chłodne „utrudnianie kontaktu”. W głowie układały się sceny z przeszłości – Tomasz wychodzący w pośpiechu z domu, jego wieczne „później”, „nie mogę teraz”, „mam ważne spotkanie”. A potem przestał mówić cokolwiek. Cisza.
– Aniu, ja nie wierzę, że mu chodzi o Antosia – powiedział Michał spokojnie, kiedy ruszyliśmy. – Przecież on go nie zna. Co się takiego zmieniło, że teraz nagle poczuł ojcowską miłość?
Nie odpowiedziałam od razu. Przypomniałam sobie tamten dzień, kiedy Tomasz spakował walizkę i wyszedł, zostawiając mnie z płaczącym dzieckiem i chłodną butelką mleka na stole. Wrócił po kilku dniach tylko po swoje rzeczy. Powiedział, że „musi to przemyśleć”. Nie przemyślał. Po prostu przestał istnieć.
– Może... – zaczęłam niepewnie – może on nie chce dziecka. Może chce mnie?
– Co masz na myśli?
Popatrzyłam na Michała i sama nie byłam pewna, czy to, co właśnie mówię, ma sens. Ale coś we mnie się spięło.
– On zawsze działał tak samo. Kiedy coś mu się wymykało spod kontroli, próbował odzyskać ją przeze mnie. Najpierw słowa, potem żal, potem... kontrola. Nigdy nie chodziło o Antosia. On nie potrafił go nawet wziąć na ręce bez mojej pomocy.
Michał ścisnął moją dłoń mocniej.
– Wiesz, że nie jesteś sama, prawda?
Skinęłam głową. W środku czułam jednak niepokój. To nie wyglądało na chwilowy kaprys Tomasza. A jeśli rzeczywiście coś planował? Jeśli Antoś miał być tylko środkiem do celu? Nagle wszystkie dawne wspomnienia nabrały nowego sensu. Jego zazdrość. Jego wieczne „albo ja, albo...” Teraz Michał był na jego miejscu. A Tomasz wracał jak cień, który nie zamierzał tak po prostu zniknąć.
Chciał się na mnie zemścić
Druga rozprawa odbyła się tydzień później. Cały ten czas żyłam jak na szpilkach, nie mogłam spać, jadłam byle co, a Antoś zaczął pytać, dlaczego jestem smutna. Nie umiałam mu odpowiedzieć. Mówiłam, że to nic, że po prostu jestem zmęczona, ale dzieci czują więcej, niż nam się wydaje. Michał próbował mnie odciążyć, zabierał Antosia na spacer, gotował, nawet sprzątał w ciszy, żeby nie dokładać mi dodatkowych bodźców. A ja chodziłam po mieszkaniu jak cień. Wiedziałam, że Tomasz nie odpuścił.
Tym razem sala była większa, a atmosfera jeszcze bardziej napięta. Tomasz siedział nieruchomo, jakby ćwiczył tę pozycję od tygodni. Jego prawnik znowu mówił o „prawie do kontaktu”, o „krzywdzie dziecka”, o „potrzebie obecności obojga rodziców”. Sędzia słuchał, notował, spoglądał na mnie z lekkim zmarszczeniem brwi. Czułam, że coś się zmienia, że przegrywam, choć nie powinnam.
W trakcie przerwy wyszłam na korytarz i wtedy usłyszałam sygnał wiadomości. Zdziwiłam się – rzadko ktoś do mnie pisał podczas rozprawy. Spojrzałam na ekran. Wiadomość była od Tomasza. Ale najwyraźniej nie dla mnie. „Jak jej zabierzemy małego, odpuści ten związek”. Patrzyłam w ekran, jakbym zobaczyła coś, czego nie da się cofnąć. Nogi się pode mną ugięły. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Potem zadziałałam instynktownie – pokazałam wiadomość mojemu prawnikowi. On pobladł, poprosił mnie, żebym natychmiast wróciła z nim na salę. Podszedł do sędziego, poprosił o głos.
– Wysoki sądzie, otrzymaliśmy właśnie wiadomość, która może mieć wpływ na dalszy przebieg tej sprawy – powiedział mój pełnomocnik, przekazując telefon.
Sędzia przeczytał. Zmarszczył brwi. Spojrzał na Tomasza.
– Czy może pan to wyjaśnić?
Tomasz zaczął coś bełkotać o „żartach”, o „niedopowiedzeniu”, o tym, że „to miało inny kontekst”. Ale nikt mu nie wierzył. Nawet jego prawnik wyglądał, jakby chciał zniknąć pod stołem. Sędzia skinął głową i poprosił o przerwę. Wyszedł z sali, a ja zostałam, patrząc na Tomasza. Nie unikał wzroku. Patrzył na mnie tak, jak wtedy, gdy powiedział, że jestem nikim bez niego. A ja już wiedziałam, że ta sprawa to nie była walka o dziecko. To jego była zemsta. Próba odzyskania władzy. Tomasz zawsze lubił mieć ostatnie słowo. Ale tym razem to ja miałam dowód. I byłam gotowa go użyć.
Nie czułam radości
Na ostatnią rozprawę jechałam spokojniejsza, choć z ciężarem w piersi. Wiedziałam, że ten SMS coś zmienił. Prawnik upewnił mnie, że sąd musi wziąć to pod uwagę. Ale nawet wtedy miałam w sobie wahanie. Bałam się, że Tomasz znowu coś wymyśli, że odwróci kota ogonem, że wszyscy uwierzą, że „nie to miał na myśli”.
Na sali było cicho. Większość obecnych znała już treść wiadomości. Tomasz wyglądał na spiętego, nerwowo przeglądał jakieś papiery, ale nie powiedział ani słowa. Gdy sędzia wszedł, atmosfera zgęstniała. Każdy oddech był słyszalny.
– Po zapoznaniu się z nowym materiałem dowodowym oraz dotychczasowym przebiegiem sprawy – zaczął spokojnie sędzia – sąd uznaje, że pan Tomasz Nowicki nie działał w interesie dziecka, lecz kierował się motywacją osobistą, próbując wywrzeć presję na matkę dziecka poprzez groźbę odebrania jej opieki.
Nie patrzyłam na Tomasza. Patrzyłam przed siebie. Na drewniany blat, na swoje dłonie, które zaciskałam tak mocno, że aż zbielały mi knykcie.
– Biorąc pod uwagę brak zaangażowania ojca przez ostatnie dwa lata, historię jego kontaktów z synem oraz wątpliwości co do szczerości intencji, sąd postanawia przyznać pani Annie wyłączną opiekę nad dzieckiem. W związku z treścią wiadomości i dotychczasową postawą ojca, ogranicza się jego prawa rodzicielskie do decyzji o charakterze formalnym, z zastrzeżeniem, że kontakt ojca z dzieckiem może się odbywać jedynie w obecności kuratora, o ile dziecko wyrazi na to zgodę.
Wtedy podniosłam głowę. Tomasz milczał. Nie bił się w piersi. Nie przepraszał. Patrzył na sędziego bez wyrazu. A potem nagle, jakby coś w nim pękło, poderwał się z krzesła.
– Zniszczyła mi życie! – wykrzyknął. – Wszystko mi zabrała! Najpierw odeszła, teraz zabiera mi dziecko!
Sędzia upomniał go stanowczo, a ochrona już była gotowa, ale Tomasz sam opadł na krzesło. Patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to, co się stało, nie było jego własnym wyborem.
– Ty sam wszystko zniszczyłeś – powiedziałam cicho, ale pewnie. Nie z triumfem, a z żalem.
Bo choć wygrałam, nie czułam radości. To nie była wygrana, którą się świętuje. To była decyzja, którą musiałam wymusić, żeby chronić dziecko. Wiedziałam, że to koniec. Ale może też wreszcie początek czegoś nowego.
Anna, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zajęcia jogi w polu miały dać mi ukojenie. Pozycja lotosu otworzyła mnie na nieoczekiwane uczucie”
- „Moja żona chodziła zbierać jagody ze swoim eks. Podejrzewałem, że ma z nim romans, ale prawda zbiła mnie z pantałyku”
- „Gdy chłopak mnie rzucił, postanowiłam mu się odpłacić. Zamiast słodyczy zemsty poczułam jednak gorzki smak porażki”