Reklama

Nie tak wyobrażałam sobie tego Sylwestra. Przez lata mówiłam sobie, że nie potrzebuję fajerwerków, balów ani brokatowych sukienek. Że wystarczy mi spokój, cisza i samotny toast o północy, bez udawania radości. Ale ten jeden raz… ten jeden raz pozwoliłam sobie uwierzyć, że będzie inaczej.

Paweł miał być odpowiedzią na wszystko, co odkładałam na później. Siedział teraz na mojej kanapie, zgarbiony, jakby ktoś wyjął z niego powietrze. Garnitur, który kupił specjalnie na dziś, wisiał na nim za luźno. Patrzył gdzieś obok mnie, jakby w rogu pokoju było coś ważniejszego niż ja.

A przecież to miał być nasz wieczór. Nasz początek. Koniec czekania. Koniec bycia tą drugą. Przez miesiące byłam jego sekretem. Kawą wypijaną w pośpiechu, zamykanymi drzwiami, ściszonym głosem w telefonie. Ale teraz… teraz wszystko wyszło na jaw. Agnieszka dowiedziała się o zdradzie. Dzieci przestały odbierać od niego telefony. Znajomi nagle „nie mieli czasu”.

A ja? Ja byłam jedyną osobą, która została. Patrzyłam na Pawła i próbowałam odnaleźć w jego oczach ulgę. Radość. Cokolwiek, co przypominałoby mi mężczyznę, który jeszcze niedawno szeptał mi do ucha, że ze mną wszystko ma sens.

Nie było tam nic. Tylko zmęczenie i coś, co boleśnie przypominało żałobę.

– Może włączymy jakąś muzykę? – zapytałam zbyt lekko, stawiając kieliszki na stole. – Albo wyjdziemy na spacer?

Paweł wzruszył ramionami.

– Jak chcesz. Mnie… wszystko jedno.

To „wszystko jedno” uderzyło mnie mocniej, niż się spodziewałam. Przez moment miałam ochotę cofnąć czas. Znowu być tą, która czeka. Bo wtedy przynajmniej miałam złudzenia. Teraz miałam go całego. I zaczynałam rozumieć, że to może być najgorsze.

Ten temat wrócił nawet w sylwestra

Wieczór rozwinął się powoli, jakby nie chciał się do niczego zobowiązywać. Na stole stała kolacja, wino miało smak bardziej cierpki niż zwykle, a w telewizorze leciał sylwestrowy koncert. Patrzyłam na migające światła i próbowałam udawać, że też gdzieś tam jestem, że za chwilę dam się ponieść tej atmosferze. Paweł siedział obok, pochylony, z dłońmi splecionymi na kolanach, jakby czekał na wyrok.

– Pamiętasz, jak zawsze mówiłeś, że kiedyś obejrzymy to razem, bez pośpiechu? – rzuciłam, bardziej do ciszy niż do niego.

Skinął głową, ale nie spojrzał w moją stronę.

Dzwoniłem do córki w Wigilię – powiedział nagle. – Nie odebrała. Napisałem potem, ale… nic.

Zatrzymałam się w pół ruchu. Ten temat wracał jak bumerang, choć za każdym razem liczyłam, że dziś będzie inaczej.

– A ja tu jestem – odpowiedziałam spokojnie. – Siedzę obok ciebie. Czekam.

– Wiem – westchnął. – Tylko nie potrafię się cieszyć. Czuję, jakbym stracił wszystko.

Te słowa zawisły między nami ciężko. Zrobiło mi się duszno, choć okno było uchylone.

– A mnie nie masz? – zapytałam ostrzej, niż planowałam. – Zyskałeś mnie.

Paweł podniósł wzrok. Przez krótką chwilę zobaczyłam w nim coś na kształt wdzięczności, ale zaraz potem przyszło coś innego, bardziej bolesnego.

– Ty jesteś… dobra. Jesteś obok. Tylko ja cały czas myślę o tamtym życiu.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie kłębiły się myśli, których nie chciałam dopuszczać do głosu. Zaczynałam rozumieć, że nie siedzi tu ze mną mężczyzna gotowy na nowy początek, tylko ktoś, kto trzyma się mnie, żeby nie utonąć w samotności. Próbowałam przełknąć to uczucie, ale rosło we mnie napięcie, niepokój, który coraz trudniej było ukryć.

– Miało być inaczej – powiedziałam ciszej. – Miało chodzić o nas.

Paweł znów odwrócił wzrok w stronę ekranu, jakby tam mogła być odpowiedź.

Dotarło do mnie, że nie chodzi o mnie

Coraz trudniej było mi udawać, że to zwykły wieczór. Wstałam od stołu i zaczęłam krzątać się po pokoju bez wyraźnego celu, jakby ruch miał mnie uchronić przed myślami. Zdjęłam szpilki i odstawiłam je pod ścianę, a potem zapaliłam świeczki, jedną po drugiej, starając się skupić na płomieniach, nie na nim.

– Gdzie widzisz siebie za rok? – zapytałam nagle, odwracając się w jego stronę. – Tak naprawdę. Bez wymijania.

Zmarszczył czoło i przez chwilę milczał, jakby pytanie było zbyt trudne albo zbyt niewygodne.

– Nie wiem – odpowiedział w końcu. – Chciałbym najpierw poukładać to, co się rozsypało.

– A my? – dopytałam. – Pamiętasz, że to miał być nasz początek?

Przetarł twarz dłonią, jakby był bardzo zmęczony.

– Pamiętam. Tylko ja nie wiem, czy umiem zaczynać coś nowego, kiedy wszystko właśnie się skończyło.

Te słowa zabolały bardziej, niż chciałam przed sobą przyznać. Poczułam wstyd, jakbym za bardzo się odsłoniła, jakbym uwierzyła w coś, co nigdy nie miało solidnych podstaw.

– To znaczy, że nigdy nie chodziło o mnie? – powiedziałam półgłosem, bardziej do siebie niż do niego.

Paweł nie zaprzeczył. Jego cisza była odpowiedzią. Stałam przy stole, boso na chłodnej podłodze, i nagle dotarło do mnie, jak bardzo jestem sama w tym pokoju, mimo że on siedział kilka kroków ode mnie. Złość mieszała się ze wstydem i poczuciem upokorzenia, które próbowałam zdusić w sobie, żeby nie wybuchnąć.

To było okrutne

Północ zbliżała się nieubłaganie, choć w środku czułam, jakby czas się zatrzymał. Za oknem rozbłysły pierwsze fajerwerki, kolorowe i głośne, zupełnie niepasujące do ciszy, która między nami zapadła. Paweł w końcu odezwał się, jakby długo zbierał się na odwagę.

– Nie chodzi o ciebie – powiedział powoli. – Chodzi o to, co straciłem. O rodzinę. O dzieci. O to, kim byłem.

Podeszłam do stołu i jednym ruchem zgasiłam świeczki. Zrobiło się ciemniej, spokojniej, jakby wreszcie ktoś nazwał to, co wisiało w powietrzu od początku wieczoru. Stanęłam boso na zimnej podłodze i spojrzałam na niego bez oczekiwań, bez prób ratowania czegokolwiek.

– Ja też coś straciłam – odpowiedziałam cicho. – Złudzenie, że jestem tą, którą się wybiera z miłości. Nie z konieczności.

Paweł spuścił głowę. Nie zaprzeczył. Nie próbował mnie dotknąć ani przekonać, że się mylę. W tej ciszy było więcej prawdy niż we wszystkich naszych wcześniejszych rozmowach. Wybuchy za oknem nasilały się, a ja czułam, że nie potrafię już płakać. Jakby emocje wypaliły się wcześniej. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, oboje świadomi, że coś się właśnie skończyło, choć formalnie jeszcze trwało. I żadne z nas nie miało siły udawać, że będzie inaczej.

Wierzyłam, że za cierpliwość będzie nagroda

Myślałam o wszystkich chwilach, które prowadziły do tego wieczoru. O spotkaniach w pośpiechu, o czekaniu na krótkie wiadomości, o tłumaczeniu samej sobie, że to tymczasowe. Wierzyłam, że wystarczy cierpliwość, a potem wszystko się ułoży, jakby życie było nagrodą za wytrwałość. Teraz te wspomnienia wydawały się puste, jak dekoracje po zakończonym przedstawieniu.

Nie chciałam być kobietą, przez którą się patrzy, myśląc o kimś innym. Jednocześnie wiedziałam, że nie potrafię wstać, spakować się i wyjść, zostawiając go samego z jego przeżyciami. To rozdwojenie było męczące, ciągnęło mnie w dwie strony naraz, aż brakowało tchu.

Paweł leżał na kanapie z twarzą odwróconą do ściany. Oddychał równo, jak ktoś, kto wreszcie na chwilę uciekł od myśli. Patrzyłam na niego długo, bez czułości i bez złości, raczej z poczuciem końca, który już się dokonał, tylko jeszcze nie został wypowiedziany na głos.

Położyłam się w sypialni, ale sen nie przychodził. Leżałam nieruchomo, wsłuchana w nocne dźwięki miasta, i wiedziałam, że jutro nic nie będzie takie samo.

Nie chcę być czyimś ratunkiem

Rano otworzyłam oczy i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem ani dlaczego w środku czuję niepokój i pustkę. Dopiero po chwili wróciły obrazy z poprzedniego wieczoru, rozmowy, cisza. Usłyszałam cichy szelest dobiegający z kuchni. Paweł stał przy blacie. Odwrócił się, kiedy weszłam.

Przepraszam – powiedział bez wstępów. – To nie było sprawiedliwe wobec ciebie.

Skinęłam głową. Nie potrzebowałam już tłumaczeń ani zapewnień.

– Wiem – odpowiedziałam spokojnie. – Przez chwilę chciałam wierzyć, że to wystarczy. Że jak już będziemy razem, to wszystko się poukłada. Naiwne, prawda?

Popatrzył na mnie uważnie, jakby pierwszy raz naprawdę mnie widział.

– Nie – odparł po chwili. – Ludzkie.

Kiedy odjechał, wyszłam na ulicę. Była cicha, jak zwykle w pierwszy dzień roku. Śnieg skrzypiał pod butami, a powietrze było ostre i trzeźwiące. Szłam powoli, bez konkretnego celu, pozwalając myślom odpływać. Nie płakałam. Zamiast tego czułam coś, co przypominało ulgę, choć wcale nie było radosne. Raczej spokojne, bolesne porządkowanie w środku.

Przez długi czas żyłam nadzieją, że wystarczy wytrwać, poczekać, zrozumieć. Wierzyłam, że jeśli dam z siebie wystarczająco dużo, ktoś w końcu mnie wybierze. Tamtej nocy dotarło do mnie, że byłam tylko przystankiem, miejscem schronienia przed samotnością, a nie celem. I że zgadzając się na to, powoli znikałam sama przed sobą.

Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam w górę, na jasne zimowe niebo. Czułam zmęczenie, ale też coś nowego, ledwie uchwytnego. Świadomość, że to ja podjęłam decyzję. Że to ja zgasiłam światło, zamiast czekać, aż ktoś zrobi to za mnie. W końcu zrozumiałam, że nie chcę być czyimś ratunkiem. Chcę być czyimś wyborem.

Ewa, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama