Reklama

Mój partner jest niesamowicie spokojnym człowiekiem – zawsze zachowuje zimną krew i panuje nad swoimi reakcjami. Odkąd się znamy, czyli już pięć lat, tylko kilka razy naprawdę się pokłóciliśmy, a i tak to ja zawsze pierwsza podnosiłam głos. Według mnie porządna sprzeczka działa jak oczyszczająca burza w środku lata.

Reklama

Zawsze wie najlepiej

Trudno o bardziej różne charaktery niż nasze. Podczas gdy on starannie waży każde słowo, ja gadam jak nakręcona. Kiedy on spędza mnóstwo czasu na analizowaniu sytuacji, ja błyskawicznie podejmuję decyzje. A najzabawniejsze jest to, że nierzadko moje spontaniczne reakcje przynoszą lepsze efekty niż jego szczegółowe przemyślenia!

Krzysio należy do tych osób, które nigdy nie odpuszczą swojej racji, choćby fakty mówiły coś zupełnie innego. Ma niesamowity talent do przekręcania sytuacji na swoją korzyść! Od razu przychodzą mi na myśl słowa jego matki, która wciąż powtarzała:

– Musisz zawsze dopiąć swego, mój drogi, bez względu na okoliczności. Inaczej życie cię zniszczy.

Szlag mnie trafia, gdy widzę, jak on się zachowuje, ale macham na to ręką dla spokoju ducha. W końcu poza tymi wybrykami Krzysiek to naprawdę fajny facet i właściwie nie mogę się na niego specjalnie skarżyć. Każdy ma jakieś wady, więc próbuję sobie tłumaczyć, że sytuacja mogłaby wyglądać o wiele gorzej. I tak właśnie, mimo że czasem krew mnie zalewa, staram się to ignorować.

Byliśmy kompletnie różni

Planowaliśmy się pobrać i bardzo zależało nam na ceremonii kościelnej. Krzysztof regularnie chodzi do kościoła i jest głęboko wierzący, ja również dorastałam w religijnej rodzinie. Jednak ostatnio wydarzyło się coś, co kompletnie zmieniło mój sposób patrzenia na niego.

Na naszym osiedlu znajduje się mały warzywniak, w którym zaopatrujemy się odkąd pamiętam. Sklep prowadzi sympatyczna pani Jadwiga. Niestety, około pół roku temu spotkało ją poważne nieszczęście – zachorowała. Niedługo potem dowiedzieliśmy się, że zmarła.

Interes przeszedł w ręce jej córki, która była niesamowicie podobna do swojej mamy – tak samo pogodna i energiczna. Ona również uwielbiała rozmawiać z kupującymi. Często mówiła:

– Moja mama włożyła w to mnóstwo wysiłku i gdybym to wszystko zmarnowała, nie mogłaby zaznać spokoju.

Przykładała się do swoich obowiązków jak tylko mogła. Każdy w okolicy wiedział o niedawnym rozpadzie jej małżeństwa i tym, że sama wychowuje dzieci, którymi w ciągu dnia opiekuje się krewna. Starała się odkładać każdy grosz. Z tego powodu ludzie nie mieli nic przeciwko temu, że jej ceny były nieco wyższe od tych w markecie – chętnie płacili więcej, bo wiedzieli, że kupują wysokiej jakości towar od zaufanej osoby.

Musiałam go oddać

Wszyscy się nią zachowywali, z wyjątkiem Krzyśka – on nigdy nie kierował się emocjami. Gdy tylko nadarzyła się okazja, by zbić cenę nawet o dwadzieścia groszy, rozpoczynał negocjacje. Byłam wściekła, szczególnie że co tydzień chodziliśmy do kościoła i przyjmował komunię podczas każdej niedzielnej mszy. Spytałam go co o tym myśli, ale tylko się wyszczerzył i powiedział, że wszystko jest w porządku i nie ma czym się przejmować.

Tydzień temu poszliśmy na zakupy do naszego warzywniaka, a kiedy w domu przekładałam kupione ziemniaki do pudełka, coś tam zalśniło. To był pierścionek. Od razu rozpoznałam tę ozdobę – najpierw nosiła ją pani Jadwiga, a po jej śmierci odziedziczyła ją jej jedyna córka. Pierścionek musiał się jej zsunąć, gdy odważała kartofle.

Wpatrywałam się w śliczną, błyszczącą rzecz, która wylądowała wśród kartofli i cieszyłam się w duchu ze swojego znaleziska. Miałam już plan, żeby szybko się zebrać i pobiec do sklepu na osiedlu, gdzie mogłabym oddać zgubiony przedmiot właścicielce. W tym momencie zjawił się przy mnie Krzysiek.

Co mu odbiło?

– Ojej, co ty tam masz? – spytał z zainteresowaniem. – Ale ci się trafiła gratka w tych ziemniakach! Naprawdę masz szczęście.

– Muszę jak najszybciej zanieść ten pierścionek do właścicielki, na pewno teraz szaleje ze zmartwienia i przeszukuje cały sklep – powiedziałam.

– Chwila moment, gdzie się wybierasz?!

– A gdzie miałabym iść? Do warzywniaka przecież.

– W jakim celu?

– No jak w jakim? Żeby zwrócić pierścionek. To chyba normalne.

Byłam zdezorientowana jego sugestiami.

– A kto według ciebie jest prawowitym właścicielem?

– Ten pierścionek nosi córka pani Jadwigi. Przestań się wygłupiać, przecież doskonale pamiętasz, jak często go nosiła.

– Skoro znalazłaś ten pierścionek w swojej torbie, należy teraz do ciebie. A gdyby właścicielka naprawdę ceniła tę rzecz, nigdy nie założyłaby jej do sprzątania. Poza tyn ta kobieta jest od ciebie znacznie bogatsza i pewnie nawet nie zauważy straty. Ma w szufladach pełno podobnej biżuterii, a co ty posiadasz? Jasne, nie będziesz mogła go nosić, bo ludzie mogliby się zorientować skąd go masz, ale jak go sprzedasz, dostaniesz kasę na dwa nowe.

Nie mogłam uwierzyć

Facet, który w moich oczach zawsze był wzorem moralności, nagle zaczął gadać jak jakiś oszust! Próbowałam mu wytknąć, że przecież właśnie przekracza granice i powinien się z tego wyspowiadać, ale tylko się roześmiał.

– No i co niby złego robię? – rzucił z drwiną. – Może ukradłem jej pierścionek? Los ci sprzyja jak nigdy, a ty, zamiast być wdzięczna, pleciesz bzdury. Z takim podejściem nigdy nie dojdziesz do niczego w życiu!

Pokłóciliśmy się wtedy na całego. On chciał zatrzymać znalezisko, ale ja nie mogłam się na to zgodzić. Oczywiście oddałam ten pierścionek, co sprawiło, że córka pani Jagódki nie mogła powstrzymać łez szczęścia. Wracając do domu czułam spokój i wiedziałam, że postąpiłam właściwie, choć Krzysiek nadal się ze mnie naśmiewał i krytykował moją decyzję.

Miałam już dość, dlatego powiedziałam mu, żeby zniknął z mojego życia na dobre. Sama myśl o tym, że miałabym wziąć ślub z kimś takim przyprawiała mnie o dreszcze – to byłby kompletny absurd. Czy naprawdę powinnam związać się z taką osobą? Wspólnie wychowywać dzieci?

Miałam tego dosyć

Przecież on by im przekazał same złe wzorce – pokazałby, jak oszukiwać innych pod przykrywką dobrego wychowania i udawanej prawości. Jeśli teraz bez mrugnięcia okiem zrobił coś takiego, to co by się działo w przyszłości?

Jak się okazało, moja babcia miała całkowitą rację ze swoim powiedzeniem o dzbanie, który służy tylko dopóki ma sprawne ucho. Nasze naczynie straciło nie tylko ucho, ale też jest całe w pęknięciach, przez które wszystko wypływa. Po co w ogóle trzymać takie coś w kuchennych szafkach? Z dziurawego dzbana nie ma już żadnego pożytku, więc najlepiej się go pozbyć, bo próby naprawiania nie mają najmniejszego sensu.

Krzysiek w ogóle nie rozumie, co chcę mu przekazać. Ciągle tylko powtarza, że opowiadam głupoty i psuję naszą relację. Nawet nie pomyśli, żeby przeprosić albo cokolwiek wytłumaczyć. Zero wyrzutów sumienia z jego strony, jest święcie przekonany, że wszystko robi dobrze i nie ma czego żałować. Po co mi się męczyć z takim bucem do końca życia?

Reklama

Sylwia, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama