„Mój facet to totalny wałkoń, leży na kanapie i stuka w smartfona. Resztkę romantyzmu wyssała z niego głupawa gra”
„Martwiłam się o stan zdrowia Rafała. Z zawodu był kierowcą autobusu, więc praktycznie całe dnie spędzał w pozycji siedzącej, a po powrocie do domu też raczej nie był chętny do jakiejkolwiek aktywności fizycznej”.

- Listy do redakcji
Od samego początku naszej znajomości zdawałam sobie sprawę, że mój facet nie jest raczej fanem aktywności fizycznej. Nasze drogi skrzyżowały się w knajpie. On i jego paczka obchodzili tam urodziny jednego z kolegów, a ja z dziewczynami wpadłyśmy na pizzę po kilkugodzinnych pląsach.
Tak jakoś się złożyło, że nasze ekipy się wymieszały i znalazłam się obok Rafała. Przegadaliśmy całą noc, a na koniec zaproponował, że chętnie odprowadzi mnie do domu.
To był chyba czas na zmiany
Co prawda nie miałam daleko do domu, bo zaledwie kilka przecznic, ale czy istnieje chociaż jedna przedstawicielka płci pięknej, która odrzuciłaby zaproszenie na romantyczny spacer? Jakby tego było mało, podczas naszej pogawędki okazało się, że mieszkamy niemalże po sąsiedzku. Jakież było moje zdziwienie, gdy Rafał, zamiast spaceru zaproponował powrót taksówką, którą wezwał, gdy tylko przekroczyliśmy próg klubu.
– Przecież chyba nie wygrałaś nóg na loterii? – parsknął śmiechem, kiedy nieśmiało zaproponowałam powrót na piechotę, bo wschodzące słońce wygląda tak cudownie. – Pamiętaj, o zdrowie trzeba dbać, w końcu dostaje się je tylko raz!
Zawsze sądziłam, że piesze wycieczki, nawet tak krótkie, to świetny sposób na poprawę samopoczucia, jednak postanowiłam nie wdawać się wtedy w dyskusje. Zauroczeni zwykle nie dostrzegają mankamentów drugiej osoby, dlatego początkowo nie miałam nic przeciwko temu, że niemal wszędzie jeździliśmy autem, a nasze główne rozrywki ograniczały się do wizyt w restauracjach lub filmów w kinie. Nawet fakt, że nie chodziliśmy na zwykłe przechadzki do parku mi wtedy nie przeszkadzał…
Dłużej tak być nie może
Gdy z przerażeniem stwierdziłam, że moja ukochana kiecka jest na mnie za mała, zrozumiałam, że pora coś zmienić. Nie pasowało mi to, w jakim stopniu odpuściłam dbanie o siebie. Kiedyś regularnie chodziłyśmy z koleżankami potańczyć, a ostatnio spędzałam czas głównie w mieszkaniu w towarzystwie Rafała, wraz z którym zazwyczaj opychaliśmy się chipsami i oglądaliśmy telewizję.
Postanowiłam jakoś przekonać mojego faceta, żeby ruszył tyłek z kanapy. Niestety, cokolwiek mu podsunęłam, nic mu nie pasowało. Mówił, że to „za ciężkie”, „kosztuje za dużo” albo „za bardzo niszczy kolana”…
– Dobrze by nam zrobił jakiś sport! – nie ustawałam w namowach. – Patrz, robisz się już przy kości…
Jedyne, co w ten sposób zyskałam, to obrażonego chłopaka. Stwierdził, że się z niego nabijam.
Miałam dość siedzenia w domu
Chciałam w końcu wziąć się w garść i rozpocząć przygodę ze sportem: bieganiem lub nordic walkingiem, ale z drugiej strony o wiele lepiej byłoby mi ćwiczyć wspólnie z Rafałem, niż w pojedynkę. Moja motywacja do działania nie jest na najwyższym poziomie, a i radość z pozbycia się zbędnych kilogramów też jakby mniejsza…
Tak naprawdę martwiłam się o stan zdrowia Rafała. Z zawodu był kierowcą autobusu, więc praktycznie całe dnie spędzał w pozycji siedzącej, a po powrocie do domu też raczej nie był chętny do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Nie dość, że gołym okiem widać było, jak przybiera na wadze, to jeszcze jego wyniki rutynowych badań lekarskich były kiepskie. On jednak, jak przystało na typowego mężczyznę, olewał sprawę i zbywał to wszystko machnięciem ręki.
– Przecież non stop pokonuję kilometry i to całkiem pokaźną ilość – chichotał. – Bez znaczenia, czy na piechotę czy samochodem.
Cuda jednak się zdarzają!
Łapałam się już wszystkiego, żeby go przekonać. Próbowałam prośbą, groźbą, szantażem… Rafała nie udało się namówić do jakiegokolwiek ruchu. I za żadne skarby bym się nie spodziewała, że w poderwaniu go z sofy pomoże mi… gra komputerowa! Któregoś razu wróciła do mieszkania po nadgodzinach i zobaczyłam mojego faceta w korytarzu.
– Słuchaj, ale sztos! – ekscytował się, machając mi przed nosem smartfonem. – Patryk zarekomendował mi pewną grę… Jest zarąbista! Pójdziesz ze mną się przejść?
– Że co? – nie dowierzałam własnym uszom. On i propozycja spaceru?
– A może dasz mi coś wrzucić na ząb? – rzuciłam nieśmiało, ledwo trzymając się na nogach po całym dniu harówki w pracy. – Ewentualnie odetchnąć chwilkę…
Machnął tylko ręką, kazał szybko zmienić buty i już mnie ciągnął w stronę parku. Poczułam, jak rozpiera mnie duma – w końcu to, co mówiłam, zaczęło do niego docierać i postanowił wziąć się za siebie. Tylko co jakaś gra ma z tym wspólnego?
Szybko jednak dowiedziałam się, w czym rzecz. Podczas spaceru Rafał był całkowicie pochłonięty swoim telefonem. Zamiast zaangażować się w rozmowę ze mną, był jak w transie, wpatrzony w wyświetlacz komórki! Za nic miał moje towarzystwo i przyrodę wokół nas.
Ta gra całkiem go pochłonęła
– Czy ty już całkowicie postradałeś rozum? – spytałam zirytowana. – Po co w ogóle wychodzimy razem, jeśli kompletnie mnie ignorujesz?
– Kochanie, nie spacerujemy, tylko łapiemy pokemony! – oznajmił mi z satysfakcją.
Słyszałam, że pokemony to zwierzaki z bajek. Gdy byłam młodsza, rówieśnicy za nimi szaleli, ale ja preferowałam innych kreskówkowych bohaterów.
– Patrzysz na okolicę przez wyświetlacz smartfona, który łączy się z nawigacją satelitarną. Gdy tylko zauważy gdzieś w pobliżu pokemona, od razu go łapiesz! – tłumaczył mi ideę tej rozrywki. – Patrz, patrz! – energicznie wskazywał palcem na telefon, prezentując mi jakąś żółtą istotkę z pokracznym ogonem. – Dorwałem go, więc teraz mogę szkolić i angażować do starć z pozostałymi pokemonami…
– Ale jaki to ma sens? – wciąż nie potrafiłam tego pojąć.
Kiedy Rafał przeniósł na mnie wzrok, miałam wrażenie, że poczuł się urażony moim brakiem zrozumienia. Na domiar złego ta gra całkiem nim zawładnęła! Dotychczas nie zdołałam go namówić na wspólny spacer, a teraz godzinami przemierzał okolicę, ale z przyklejonym do dłoni telefonem. Od czasu do czasu mu towarzyszyłam, ale raczej sporadycznie, bo nie sprawiało mi to w ogóle przyjemności.
To nie gra, to nałóg!
Zamiast spędzać czas w towarzystwie dojrzałego faceta, szłam ramię w ramię z dzieciakiem, który miał bzika na punkcie tych wszystkich wymyślonych pokemonów. Coraz bardziej bałam się o niego. Któregoś razu tak wgapiał się w wyświetlacz komórki, goniąc za jakimś mega unikalnym stworem, że prawie wpadł pod auto na pasach, gdy paliło się czerwone światło. Ledwo zdążyłam złapać go za kurtkę, dosłownie w ostatniej sekundzie!
Po pewnym czasie zaczęłam zauważać rosnącą liczbę osób, które najwyraźniej były uzależnione od tej samej gry, co Rafał. Wędrowali jak lunatycy po ulicach, z wzrokiem wlepionym w ekrany smartfonów. Ten widok naprawdę przyprawiał mnie o dreszcze.
A do tego jeszcze usiłowali przekonywać wszystkich wokół, że ta aplikacja zmotywowała ich do wyjścia z czterech ścian na powietrze i spędzania większej ilości czasu na łonie natury!
Trudno mi pojąć, jak polowanie na fikcyjne stworzenia może aż tak bardzo kierować życiem dorosłych osób! Czy naprawdę potrzebują wirtualnego świata, żeby po prostu wyjść na dwór?
Miałam dość
Rafał wgrał mi nawet tę aplikację na komórkę, abym sama zobaczyła, jaka jest świetna. Mnie jednak od samego początku jawiła się jako niezbyt mądra ani ciekawa. Nie chciało mi się ze wzrokiem wlepionym w telefon ganiać po okolicy i szukać nie wiadomo czego.
Najgorsze było to, że Rafał nawet w domu czasami siedział w smartfonie, bo pokemony mogą pojawiać się również w mieszkaniach! Sytuacja zrobiła się na tyle dramatyczna, że nagle porzucał to, co robił i pędził z telefonem do parku, bo kolega dał mu znać, że pojawił się tam pokemon, którego jeszcze nie ma w swojej kolekcji.
Coraz częściej odnosiłam wrażenie, że mieszkam nie z dojrzałym facetem, który traktuje życie poważnie, ale z młodym chłopcem, niezdolnym do oddzielenia rzeczywistości od komputerowej fikcji. Zdawałam sobie sprawę, że spora część facetów moich przyjaciółek jest zapalona w temacie gier, ale mimo to dostrzegali oni też inne sprawy!
Sytuacja z Rafałem stawała się coraz trudniejsza. W pewnym momencie nie dało się z nim już normalnie porozmawiać. Kiedy tylko napomknęłam, że jego zainteresowanie grą przekroczyło już wszelkie granice i przerodziło się w uzależnienie, wylatywał z mieszkania z hukiem zamykając za sobą drzwi. Rzecz jasna nigdy nie zapominał o telefonie.
Narobił mi wstydu
W którąś niedzielę po obiedzie u moich rodziców postanowiliśmy wrócić do domu pieszo. Pogoda dopisywała, a na osiedlu domków wolnostojących niemal z każdego podwórka dochodził apetyczny zapach pieczonych kiełbas, bo sezon grillowy był w pełni. Rafał nie mógł się już dłużej opanować i wyciągnął komórkę, którą na czas wizyty u rodziców kazałam mu schować.
– Ale mam szczęście! – wykrzyknął. – Spójrz tylko! To taki unikat, ale żeby go złapać, muszę podejść bliżej…
Skierował swój smartfon w stronę pobliskiego ogrodu, a następnie, zupełnie ignorując siedzącą na werandzie rodzinę, której członkowie patrzyli na niego jak na wariata, przeskoczył przez niewielki płotek i puścił się biegiem po trawniku. Oczywiście przez cały ten czas gapił się w ekran telefonu, próbując wyśledzić stworzonko, które tylko on dostrzegał.
– Hej, co pan tu wyprawia?! – obruszył się nie na żarty właściciel posesji. – Niech pan w tej chwili się stąd zabiera, bo zadzwonię na policję!
Policzki Rafała przybrały karmazynową barwę. Zdołał wydać z siebie jedynie niezrozumiały pomruk. Ja natomiast poczułam palący wstyd i próbowałam wytłumaczyć gospodarzowi całe zdarzenie. Pani domu jedynie ledwo zauważalnie skinęła głową.
Czym prędzej wycofaliśmy się poza ogród. Nie minęło wiele czasu od tego incydentu, a ja już pozbyłam się aplikacji z telefonu Rafała. Co ciekawe, wcale nie oponował…
Dorota, 32 lata