Reklama

Poznałam go w sieci. Wiem, że trzeba uważać, ale byłam dorosłą kobietą, po przejściach i w kwestii facetów miałam wyczulony radar. Na początku sprawdziłam, czy faktycznie nie jest żonaty. Nie był. Żadnych dzieci, żadnych ukrytych interesów. Zwyczajny, trochę nieśmiały mężczyzna. Wrażliwy, domator. Kawaler, co było trochę dziwne, zważywszy na jego wiek, bo był trochę po 40-stce, ale też potwierdzało jego cechy osobowościowe. Prowadził bloga, tak samo jak ja. Gdy okazało się, że mieszkamy w jednym mieście, postanowiliśmy się zobaczyć. Wcześniej sporo korespondowaliśmy, wymieniliśmy się zdjęciami.

Reklama

Szybko mu zaufałam

Po bolesnym rozwodzie potrzebowałam cichej, bezpiecznej przystani. Jarek mi ją dawał. Na blogu pisałam o wspólnych chwilach, nie otwierając się zbyt intymnie, ale też pokazując, że cieszę się ze swojego nowego partnera. On z kolei zawiesił pisanie swojego. Mówił mi, że chce się skupić wyłącznie na mnie, że ja jestem dla niego teraz najważniejsza. Wiedziałam o nim wiele, a jednak nie wszystko. W poniedziałki i czwartki nie spotykaliśmy się. Wytłumaczył to wyjazdami w teren. Rozumiałam, o robotę teraz trudno, godzin pracy się nie wybiera.

Pewnego dnia dostałam jednak mejla dziwnej treści. Pisała do mnie jakaś kobieta. Żebym wreszcie przejrzała na oczy. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Wysłałam więc zwrotny list z zapytaniem. Odpisała tylko tyle: „Poniedziałki i czwartki. Czy wiesz już, do kogo należą?”

Nie, nie wiedziałam, a raczej nie chciałam uwierzyć w to, co podpowiadała mi wyobraźnia. Gdy tylko zobaczyłam się z Jarkiem, powiedziałam mu o mejlu.

– Kochanie, przecież piszesz na blogu o nas, że jesteśmy szczęśliwi, a zazdrość ludzka nie zna granic. Nie przejmuj się, zawsze znajdą się takie, co ci będą głupoty wypisywać – pocieszył mnie.

Fakt, wspominałam publicznie, że spotykamy się we wszystkie dni oprócz poniedziałków i czwartków, bo Jarek jeździ wtedy w teren, więc właściwie każdy o tym wiedział.

Kalka naszego związku

Minęło kilka tygodni. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Napisałam do tej kobiety. W odpowiedzi dostałam tylko adres bloga. Weszłam i oczom nie mogłam uwierzyć. Ta kobieta pisała dokładnie to samo co ja, jeśli chodzi o Jarka. Że domator, że nieśmiały, że kocha książki i ją. Mogłam się mylić, gdyby nie cytaty z ich życia. A dokładniej pieszczotliwe określenia, którymi się do niej zwracał. Nazywał ją tak samo jak mnie: „księżniczką zza siódmej góry”. Tak samo uwielbiał jej uśmiech i „czarne jak smoła oczy”, takie same jak moje. Tak samo spędzali czas i czytali na głos te same książki co my.

Była tylko jedna różnica: ona wiedziała o moim istnieniu, ja o jej nie. Napisała nawet na blogu: „Mężczyźni to dziwne istoty. Potrafią kochać dwie kobiety naraz. Może jej to przeszkadza, mnie nie. Ja chcę mieć go choćby tylko w poniedziałki i czwartki. I może jestem dziwna, ale wcale nie czuję zazdrości”.
Czy on naprawdę myślał, że to się nigdy nie wyda? Na co liczył, spotykając się z nami obiema naraz? Na jej dyskrecję i moją naiwność? No to się przeliczył. Nie miałam żadnych oporów, aby napisać, co o tym myślę. Napisałam i puściłam w świat. Zadzwonił do mnie i zapytał, czy naprawdę musiałam to wszystko zniszczyć? Odłożyłam słuchawkę, bo na usta cisnęły mi się tylko niecenzuralne słowa.

Jeszcze czasem zaglądam na jej blog. Od trzech miesięcy nie ma ani jednej wzmianki o nim. Rozstali się? Ona nie czuje potrzeby, żeby dalej opisywać swoją intymność? Jego blog zniknął z sieci. Kto wie, może przeniósł się na inną platformę? Wbrew pozorom blogosfera to wcale nie jest taki duży kawałek świata.

Reklama

Myślałam, że trafiłam na wrażliwego faceta, z którym ułożę sobie życie. A to był zły wybór. Odechciało mi się randkowania na długo.

Reklama
Reklama
Reklama