„Mój facet zwiał, gdy zaszłam w ciążę. Ten łajdak bez honoru zabrał z mieszkania nawet dywan i sokowirówkę”
„Całe szczęście, że kanapa się ostała. >>Jasne, niezbyt w porządku byłoby zostawić ciężarną partnerkę w lokum doszczętnie opustoszałym z wyposażenia

- listy do redakcji
Wziął wszystko, jak leciało
Gdy już wróciłam do mieszkania, opadłam na kanapę. Kupiliśmy ją wspólnie raptem cztery miesiące temu, w sklepie Ikea. Obrzuciłam wzrokiem naszą niewielką kawalerkę. Wyniósł się, zabierając niemal wszystko, co miało jakąkolwiek wartość: odbiornik TV, pufy, wieżę stereo, a także półkę na lektury. No i rzecz jasna pamiętał, by zgarnąć też ogromnego fikusa, który dostał od siostry, jako prezent.
Na całe szczęście ta kanapa została na swoim miejscu. „Cóż, niezbyt mądrze byłoby pozostawić ciężarną kobietę w lokum pozbawionym jakichkolwiek sprzętów” – przeszło mi przez myśl i parsknęłam niepohamowanym chichotem. Trudno mi było pojąć, że tak po prostu się ulotnił. Byliśmy parą blisko trzy lata. Przecież wzajemnie darzyliśmy się uczuciem... Co prawda niejednokrotnie wspominał, iż nie planuje zostać ojcem, ale ja też nie chciałam zajść w ciążę. Wyszło, jak wyszło. Miałam nadzieję, że będzie przy mnie. A on?
– Nie jestem przygotowany na dziecko, rozumiesz?! – krzyknął na mnie poprzedniego dnia.
Rzuciłam okiem na komórkę, podłączoną do do ładowarki na szafce. Przez głowę przeleciała mi myśl, by może jednak do niego zadzwonić… Ale nie, pokręciłam głową. „Za nic w świecie nie będę się czołgać przed facetem, co mnie tak podle wystawił! – stwierdziłam z uporem. – Nie ma mowy”.
– Oszaleliście do reszty?! To dziecko potrzebuje ojca! Zadzwoń do tego swojego Marka i spróbujcie to jakoś ogarnąć. No dobra, spanikował, faceci tacy są, ale daj mu jeszcze jedną szansę – namawiała mnie mama, którą przez telefon poprosiłam o pomoc. Ani myślałam tego słuchać.
– Ja mam dać mu szansę?! Ja?! – wrzasnęłam na całe gardło. – Zwinął manatki, kiedy byłam w pracy i zwiał. Nie widzisz, że to zwykły gnojek?! Nie mam zamiaru być z facetem, który odstawia takie numery! Ty byś chciała?
Tak po prostu się zmył
Z zaciśniętymi wargami rzuciła okiem na nasze puste mieszkanko.
– Wierzę, że zmieni zdanie. Ale nie idź na udry – stwierdziła chwilę później. – Przygotuj pyszny obiad i zaproponuj mu spotkanie wieczorem. Porozmawiacie wtedy, wszystko sobie wyjaśnicie. Nie zapominaj, że za takim dumnym kobietom nigdy nie będzie w życiu łatwo. No dalej, zadzwoń do niego!. Mówiąc to, podała mi telefon.
– Czy ty sobie ze mnie kpisz, mamuś? – wykrzyknęłam z oburzeniem. – Ja mam się przed nim płaszczyć? To on zawinił. Nie mam zamiaru o nic go błagać!
Pokręciła głową i wbiła wzrok w okienną szybę.
– Samotne wychowywanie dziecka to nie jest bułka z masłem – odezwała się po chwili milczenia. – Czy masz świadomość, na ile wyrzeczeń ja musiałam się zdecydować, by cię odpowiednio wychować?
– Zdaję sobie z tego sprawę i jestem za to wdzięczna. Jednak nie mam zamiaru postępować w sposób, który sprawi, że później nie będę mogła spojrzeć sobie w oczy. Szanuję siebie – zaznaczyłam oschłym głosem.
Nie będę do niego dzwonić
Nie odzywał się przez miesiąc. Do czasu, kiedy pewnej nocy, zupełnie niespodziewanie dostałam od niego lakonicznego SMS-a: „Szalenie mi Ciebie brakuje...”. Nie odpisywałam, bo jaki to miałoby sens? I tak musiał być wtedy pod wpływem, bo kolejnego dnia nawet do mnie nie zadzwonił. Parę nocy przepłakałam, ale się do niego nie odzywałam. Za mocno zabolało to, w jaki sposób mnie porzucił. Wiem, nie czuł się gotowy, by zostać tatą, ale mógł to rozegrać zupełnie inaczej. A zresztą, czy ja byłam gotowa, by zostać mamą?! Też nie. Tyle że mnie raczej trudno byłoby tak zwyczajnie uciec od własnego dziecka, czyż nie?!
Ciąża przebiegała prawidłowo, bez komplikacji. Gdy rozpoczęłam szesnasty tydzień, udało mi się wynająć pokój dziewczynie studiującej na pobliskiej uczelni. Wprowadziła się do mnie, do małego pokoiku z aneksem kuchennym.
– Po pani porodzie poszukam czegoś nowego. Na razie pasuje – oznajmiła.
Mama natomiast wpadała do mnie co kilka dni i za każdym razem namawiała:
– Zadzwoń do Marka, kochanie!
Ja jednak uparcie powtarzałam w kółko:
– Nie ma szans!
Pewnego dnia, gdy na dworze strasznie padało, a ja zajmowałam się przygotowywaniem placków ziemniaczanych, niespodziewanie zabrzęczał dzwonek do drzwi. To był Marek.. Współlokatorka akurat wyjechała odwiedzić najbliższych, a ja nie spodziewałam się gości, do tego byłam w kiepskim nastroju. Nie ukrywałam zaskoczenia, gdy zobaczyłam go w progu.
– Hej, Natalia – odezwał się mój były tuż po tym, kiedy otworzyłam drzwi.
Okazało się, że to moja mama skontaktowała się z nim pierwsza. Musiała wyszperać jego numer w mojej komórce. Jakim prawem ona w ogóle się wtrącała? Mówił tak, jakby zupełnie nic się nie stało… Tak, jakbyśmy rozeszli się pokojowo i mielibyśmy po prostu przerwę
w kontakcie maksymalnie na na kolka godzin!
– No proszę, czyżbyś czegoś jeszcze nie zabrał? Fakt, ogołociłeś mieszkanie do cna, ale droga wolna, wchodź śmiało, popatrz wokoło, a nuż coś jeszcze ci wpadnie w twoje ręce – rzuciłam z przekąsem.
– Natalia, po co ten kpiący ton? – mruknął, wchodząc do środka bez zbędnych uprzejmości. – Słyszałem, że masz do mnie jakąś sprawę.
– Ja? Do ciebie? Chyba śnisz! – parsknęłam na tak zuchwałą sugestię.
– Twoja mama wspominała, że…
– Wynoś się stąd i nie pokazuj mi więcej na oczy! – wrzasnęłam.
Po co się wtrąca do mojego życia?
Rzucił mi zdezorientowane spojrzenie.
– Twoja mama wspominała...– próbował kontynuować
– Ona w tej kwestii nie ma nic do powiedzenia.
– Na pewno nie masz ochoty pogadać? – zapytał nieśmiało. – Może mógłbym coś kupić dla dzieciaka? Jakąś maskotkę, lalkę albo kocyk? Ewentualnie mógłbym też...
– Zabieraj się stąd, ciołku! – ucięłam jego wypowiedź, czerwieniąc się z gniewu.
Zabawkę chciał kupić?! Ojciec się znalazł... O czym ten kretyn w ogóle myślał? Jak to możliwe, że przez całą naszą wspólną drogę życia nie dostrzegłam, jakim jest draniem?!
– W porządku, skoro tak chcesz. Chciałem pogadać, ale jak nie, to nie – wymamrotał w końcu nadąsanym głosem i pomaszerował w kierunku wyjścia. – Ale ten obrazek należy do mnie – spostrzegł, zerwał z muru niewielką podobiznę statku na wzburzonych falach, wcisnął ją w rękę i pognał po schodach w dół.
Zatkało mnie z oburzenia. Pomyślałam sobie, że taki łajdak miałby zostać tatusiem mojego maleństwa! Chyba po mojej śmierci!!! Trzasnęłam drzwiami za jego plecami.
Parę tygodni przed wyznaczoną datą porodu, przeprowadziłam się z powrotem do rodzinnego domu. Moja współlokatorka akurat w tym czasie zamieszkała ze swoim facetem, więc postanowiłam nie płacić już za czynsz tego małego mieszkanka i wprowadzić się do mamy. Moja biedna rodzicielka wreszcie zaakceptowała to, że moja relacja z Markiem definitywnie się rozpadła. Zapewniła, że będzie wspierać mnie w opiece nad maluszkiem.
Córka będzie miała prawdziwego ojca
Córeczka przyszła na świat pierwszego kwietnia, w Prima Aprilis, ale dla mnie to nie był figiel okrutnego przeznaczenia. Od samego początku ją uwielbiałam – drobniutką, wspaniałą, delikatną i tylko moją. Marek nie raczył zjawić się w szpitalu, chociaż mama próbowała się z nim kilka razy skontaktować. Bezczelnie utrzymywał, że przebywa w stolicy Anglii, mimo iż nasz wspólny znajomy widział go dzień po narodzinach małej w śródmieściu, jak paradował z jakąś blondyną u boku.
Moja córeczka Zosia ma już dwa i pół roku i jest to to najcudowniejsze dziecko pod słońcem. Ja zaś, od pół roku jestem w związku z Konradem, który jest ode mnie starszy o pięć lat. Od początku pokochał małą i w ogóle nie miał problemu z tym, że wychowuję ją sama. Marek, ojciec Zosi, widział naszą pociechę jedynie raz – krótko przed jej pierwszymi urodzinami.
Przyszedł wtedy do nas nieźle na rauszu i za wszelką cenę chciał potrzymać małą. Stanowczo się na to nie zgodziłam. Oświadczyłam mu, że jest zbyt pijany, abym pozwoliła mu dotykać naszego dziecka. Wtedy zrobił mi straszną awanturę, zwyzywał od najgorszych i wypadł z mieszkania, aż futryna się zatrzęsła, gdy z całej siły trzasnął drzwiami. To był ostatni raz, kiedy odwiedził swoje dziecko.
Muszę przyznać, że od czasu do czasu kontaktuje się ze mną przez telefon, pytając, jak się miewa nasza córeczka, ale ewidentnie nie planuje nic konkretnego, żadnego spotkania. Podejrzewam, że te telefony to efekt wyrzutów sumienia, które wciąż go dręczą. Czasami zastanawiam się nad pozbawieniem go całkiem praw do opieki nad dzieckiem na drodze sądowej.
W końcu nigdy nie interesował się losem Zosi i wcale nie łoży na jej utrzymanie. Właściwie nawet nie wystąpiłam o alimenty. Poradziłam sobie sama, będąc w ciąży, i także świetnie daję sobie radę teraz. Nie oczekuję od Marka nic a nic. Nie zasłużył ani na to cudowne maleństwo, ani na mnie.
Wreszcie odnalazłam swoje szczęście
– Chcę być ojcem dla Zosi, przysposobić ją i traktować jak własne dziecko – oznajmił mi Konrad. – Stańmy w końcu na ślubnym kobiercu i wynieśmy się z tego miejsca – nalegał. – W przyszłości wyjawię córce, kto jest jej biologicznym ojcem, ale aktualnie wolę, by ten łajdak trzymał się od nas z daleka.
Uznałam ten plan za taki bez skazy i oboje postanowiliśmy wyjechać do Niemiec. Kuzyn mojego ukochanego zarządza tam małym zajazdem, więc na pewno wynajdzie nam jakieś zajęcie. Moja rodzicielka jako jedyna sprzeciwia się podjętemu przez nas postanowieniu, co szczerze mówiąc jest dla mnie niezrozumiałe.
– Nie da się ot tak spakować rzeczy i odjechać w siną dal! – zaczęła podnosić głos, kiedy ledwie dotarły do niej wieści o naszych zamiarach. – Dzieciakowi potrzebny jest ojciec. Ale taki z krwi i kości, a nie byle jaki.
– O czym ty w ogóle mówisz, mamo? – poczułam, jak tracę panowanie nad złością. – Masz na myśli Marka? Daj spokój, przecież to kompletnie niepoważny człowiek, totalnie niedojrzały emocjonalnie. Serio uważasz, że Zosia zasługuje na takiego tatę?
– Ten mężczyzna to tata małej, niezależnie od tego, co zrobił i jak się zachował – nie ustępowała mama. – Nie wolno pozbawiać córeczki ojca. Powinna utrzymywać z nim jakieś relacje.
– I tu się z tobą nie zgodzę, mamo – odpowiedziałam z trudem tłumiąc emocje. – I przepraszam cię, ale podjęliśmy już decyzję o przeprowadzce.
– Pożałujesz tego – skwitowała.
Naprawdę? Przecież Zosieńka ma już tatusia. Kogoś, kto wspólnie ze mną ją wychowuje. A ja niczego Markowi nie zabraniałam. Gdyby zechciał, mógłby przecież widywać się z Zosią...
Natalia, 30 lat