Reklama

Nie wiem, od czego powinienem zacząć. Może od tego, że jestem tchórzem. Albo że jeszcze pół roku temu byłem przekonany, że mam wszystko pod kontrolą – małżeństwo, życie, emocje. A jednak wszystko się rozpadło. I to w takim stylu, że dziś nawet nie umiem spojrzeć w lustro bez obrzydzenia. Jestem informatykiem. Zamkniętym w sobie, zbyt cichym, zbyt analizującym wszystko po sto razy. Marta, moja żona, mówiła, że czasem nie wie, czy ze mną żyje, czy ze ścianą. Ona z kolei była inna – konkretna, ciepła, ale z biegiem lat coraz bardziej wymagająca. Kontrolująca. Wszystko miało być po jej myśli, według planu, listy, grafiku.

Reklama

Zaczęliśmy dobrze. Z pasją, z seksem, z marzeniami. Zakochani po uszy. A potem coś się rozmyło. Znikało powoli, dzień po dniu. Seks? Może raz w miesiącu. Rozmowy? O tym, że trzeba kupić proszek albo że znów nie wyniosłem śmieci. Gdy wprowadziliśmy się do jej rodziców – „na chwilę”, bo mieliśmy zbierać na własne mieszkanie – myślałem, że to tylko etap. Że jakoś przetrwamy. Ale minęło pół roku. A ja wciąż dzielę kuchnię z teściową. I łazienkę. I każdy poranek.

Halina – matka Marty – na początku wydawała się po prostu... obecna. Trochę wścibska, trochę nadopiekuńcza. Ale z czasem coś się zmieniło. Zaczęła inaczej patrzeć. Dłużej. Za długo. Pojawiły się te jej subtelne gesty, muśnięcia dłoni, „przypadkowe” dotknięcia, które zaczęły zostawać ze mną na długo po tym, jak wychodziłem do pracy. Nie, nie tłumaczę się. Popełniłem błąd. Ogromny. Tylko że to wszystko nie było takie proste. Emocje to nie kod, którego nie da się złamać. A wystarczył jeden SMS. Jeden klik. I runęło wszystko.

Coś we mnie pękło

– Tomek, my w ogóle jeszcze jesteśmy małżeństwem? – spytała Marta z kuchni. Jej głos był ostry jak zimna kawa, która od rana stała nietknięta na blacie. – Czy tylko udajemy?

Oparłem się o framugę drzwi, z telefonem w dłoni. Dopiero wróciłem z pracy, byłem wykończony. Ale jej to nie obchodziło.

– A skąd to pytanie? – zapytałem spokojnie, choć już czułem, co się zbliża.

– Bo żyję z facetem, który nie mówi mi „kocham cię”, nie dotyka mnie, nie rozmawia, nie patrzy nawet w oczy! – wyrzuciła z siebie. – Jakbym mieszkała z duchem!

– Bo może nie dajesz mi nawet szansy, żeby być sobą – odpowiedziałem z goryczą. – Wszystko musi być po twojemu, Marta. Każdy dzień to harmonogram, obowiązek, poprawianie mnie…

– Więc to moja wina, tak? – warknęła. – I co, może jeszcze Halina cię lepiej rozumie, tak? Moja mama?

Zamarłem.

– Przynajmniej z nią mogę czasem normalnie pogadać – rzuciłem, nie patrząc jej w oczy.

Cisza, która zapadła, była gęsta i ostra jak szkło. Marta spojrzała na mnie z wyrazem, którego nie zapomnę. Podejrzliwość. Niedowierzanie. Może już wtedy coś poczuła, może już wtedy wszystko się zaczęło psuć naprawdę. Zamknęła szafkę z trzaskiem i wyszła z kuchni bez słowa. A ja zostałem sam – z uczuciem, że właśnie powiedziałem o jedno zdanie za dużo.

W tamtym wieczorze było coś przełomowego. Gdy zostałem sam, analizowałem wszystko. Przypominałem sobie rozmowy z Haliną – o filmach, o muzyce, o tym, co mnie wkurza w życiu. Ona słuchała. Śmiała się. Znała moje ulubione ciastka i parzyła mi herbatę, gdy Marta zapominała, że istnieję. Wtedy jeszcze sobie to tłumaczyłem, że przecież nic się nie dzieje. To tylko rozmowy. Sympatia. Zrozumienie. Ale coś już we mnie pękło.

Przekroczyliśmy granicę

– Ciasteczko? – zapytała Halina, kładąc przede mną talerzyk z kruchymi ciastkami z dżemem.

– Te z morelowym? – uśmiechnąłem się słabo.

Wiem, że lubisz – mrugnęła porozumiewawczo. – A Marta pewnie znów wróci dopiero po dziewiątej, co?

Siedzieliśmy w kuchni. Na zegarze wybijała dziewiętnasta, ale dom był cichy. Paweł – teść – tradycyjnie zniknął w garażu, a Marta po pracy poszła na jogę z koleżankami. Ja... no cóż. Ja zostałem tu. Z nią. Halina przysiadła naprzeciwko mnie. Miała na sobie szlafrok, ale rozpięty na tyle, że widziałem jej opalone udo, delikatnie odsłonięte. I te jej czerwone paznokcie. Zawsze zadbane. Zawsze o ton za odważne.

– Tomek... wiesz, że nie musisz się jej tłumaczyć. – Jej głos był niższy niż zwykle. – Ja widzę, jak ona cię traktuje.

– To nie takie proste... – zacząłem, ale już czułem, że wpadam w jakąś pułapkę.

– Jesteś młody. Ciepły. Masz tyle w sobie dobra, a ona cię dławi. Ja... ja bym cię tak nie dusiła. – Pochyliła się bliżej, jej dłoń lekko dotknęła mojej.

Serce zaczęło mi bić szybciej.

– Halina, ja... – szepnąłem i cofnąłem się na krześle.

– Tylko się nie bój. – Uśmiechnęła się. – Przecież wiem, że ci się podobam. Czuję to. I wiesz co? Ty też mi się podobasz, Tomeczku.

Zamarłem. Wszystko we mnie krzyczało, żeby wstać, uciec, ale... zostałem. Jej palce powoli przesunęły się po mojej dłoni. A potem... nachyliła się i pocałowała mnie w policzek. Zbyt blisko ust.

– To tylko moment słabości – próbowałem tłumaczyć sobie, gdy zamknęła za sobą drzwi. – To nic nie znaczy.

Ale wiedziałem, że to już nie był tylko flirt. Przekroczyliśmy granicę. I wcale nie czułem ulgi.

Teściowa grała w jakąś grę

Wszystko się posypało przez jedną literkę. Jedną pomyłkę. Jeden przeklęty klik. Była środa wieczór. Marta w salonie oglądała jakiś reality show, a ja siedziałem obok, udając, że przeglądam memy na telefonie. W rzeczywistości pisałem z Haliną. To już nie były tylko rozmowy o pogodzie czy ciastkach. „Wciąż czuję twój zapach na dłoni...” – napisała. Nie powinienem był odpisać. Ale oczywiście zrobiłem to: „A ja czuję, że jeszcze tego chcę. Więcej”. Zamiast „Halina”, kliknąłem „Marta”. I dopiero po sekundzie zorientowałem się, co się stało. Telefon Marty zawibrował obok mnie na kanapie. Odruchowo zerknęła. I wtedy wszystko się zatrzymało.

– Co to ma być? – zapytała cicho. Dziwnie cicho.

– Marta, to... – zacząłem, ale nawet nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Tomek! To SMS do mojej matki?! Tak?! – wrzasnęła i poderwała się z miejsca.

Wybiegła do kuchni, gdzie Halina właśnie podlewała kwiaty.

– Mamo, powiedz mi, że to jakiś chory żart! Że to jakaś pomyłka!

Halina nie zdążyła się nawet odwrócić. Jej twarz zamarła w czymś między przerażeniem a wyrachowaną obojętnością.

– Marta, nie chciałam, żeby tak wyszło... – zaczęła wolno, spokojnie, jakby mówiła o rozlanym mleku.

– Ty... ty... – Marta złapała się za głowę, jakby próbowała wyrwać z niej to, co właśnie zrozumiała. – Z moim własnym mężem?!

Wstałem, próbując podejść, coś powiedzieć, cokolwiek...

Nie dotykaj mnie! – krzyknęła, cofając się jak przed trędowatym. – Nie wierzę... Nie wierzę, że to się dzieje...

Trzasnęły drzwi wejściowe. Marta wybiegła z domu, zostawiając mnie i Halinę samych w kuchni. Nie mogłem jej spojrzeć w oczy. Nie po tym. Nie po tym, jak zawiodłem ją na każdym możliwym poziomie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, że Halina nie wygląda na skruszoną. Uśmiechała się lekko. Nie szczerze. Zwyczajnie zimno.

– No cóż – mruknęła. – I tak by się kiedyś dowiedziała.

Wtedy dopiero to zrozumiałem. To nie była emocjonalna więź. To była gra. Manipulacja.

Zrobiło mi się niedobrze

– Co ty ze mną robisz? – wyrzuciłem z siebie, zamykając za nami drzwi do jej sypialni.

Halina nawet nie drgnęła. Stała oparta o komodę, z założonymi rękami, w tej swojej wiecznej satynowej koszuli, która bardziej odsłaniała niż zasłaniała.

– Nie rób z siebie ofiary, Tomeczku – powiedziała chłodno. – Dobrze ci było, co? Przypomnij sobie, jak jęczałeś, jak dotykałam cię pierwszy raz. Jak sam przyszedłeś po więcej. Może mam ci pokazać te wiadomości?

Zacisnąłem pięści. Nie wiedziałem, co boli bardziej – jej słowa czy świadomość, że miała rację. Że to ja przyjąłem ten pierwszy pocałunek. Ja nie odsunąłem się, gdy przysunęła się bliżej. Że ja – tchórzliwy, emocjonalnie głodny idiota – dałem się w to wszystko wciągnąć.

– Myślałem, że to coś znaczy. Że... nie wiem, że... – urwałem, bo brzmiało to żałośnie nawet dla mnie samego.

Halina roześmiała się krótko.

– Mężczyźni... zawsze wierzą, że jeśli kobieta się uśmiechnie i rozepnie guzik, to znaczy, że ich kocha. To był tylko seks, Tomeczku. Nic więcej. Byłeś tu, byłeś chętny – to cię wzięłam. Tyle.

Zrobiło mi się niedobrze. Dosłownie.

– Jesteś potworem – szepnąłem.

– Nie. Jestem kobietą, która wie, czego chce. Ty też wiedziałeś. Tylko teraz ci niewygodnie, bo świat się na tobie zawalił i nie ma komu go posprzątać.

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem. Nie trzaskałem drzwiami. Nie krzyczałem. Nie było sensu. Zamknąłem się w swoim pokoju i usiadłem na podłodze, opierając się o łóżko. Jak mam wrócić do życia, które sam podpaliłem? Do kobiety, którą zdradziłem z jej własną matką? Do samego siebie? W moim gardle tkwił ogromny, gorzki kamień. I wiedziałem, że to dopiero początek rozpadu.

Zostałem sam w pustce

Spotkaliśmy się w parku, niedaleko naszej starej kawiarni. Marta przyszła punktualnie, ubrana jak zawsze – perfekcyjnie, chłodno. Włosy spięte, makijaż bez zarzutu. Tylko oczy... te oczy były obce. Jakby już nie należały do niej. Jakby już nie patrzyły na mnie.

– Nie mam dużo czasu – powiedziała bez przywitania. – Chciałam tylko, żebyś to usłyszał ode mnie.

Usiadłem na ławce jak uczniak przed nauczycielką.

– Składam papiery rozwodowe – dodała, podając mi białą kopertę. – Już rozmawiałam z prawnikiem. Zgadzam się na podział majątku. Niczego nie chcę od ciebie. Tylko świętego spokoju.

– Marta, proszę... – zacząłem, ale podniosła rękę.

– Nie. Nie proś. Nie tłumacz. Nie obwiniaj jej. To był twój wybór. Ty mnie zdradziłeś. Ty ją całowałeś. Ty pisałeś te chore wiadomości. Ty zaryzykowałeś wszystko.

– Ale... ona mnie wciągnęła. Manipulowała mną. Wiesz, jaka ona potrafi być.

– Tomek, błagam cię. Chociaż teraz, nie zrzucaj winy na kogoś innego. Twoja ręka trzymała ten telefon. Twoje usta ją całowały. Twoje ciało do niej lgnęło. A ja siedziałam obok i myślałam, że jeszcze cię obchodzę.

To było jak cios. Każde jej słowo rozcinało mnie na kawałki.

– Nie wiem, kiedy przestaliśmy być rodziną. Może wtedy, gdy przestałeś mnie dotykać. A może wtedy, gdy uznałeś, że moja matka jest lepszym powiernikiem twoich uczuć niż ja. Nie ma znaczenia.

Zamilkła. Na chwilę. Spojrzała na mnie inaczej. Jakby chciała mi współczuć, ale już nie umiała.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że ja ci naprawdę ufałam. Myślałam, że jesteś dobrym człowiekiem. Cichym, zamkniętym, ale dobrym.

Wstała.

– Teraz widzę, że byłeś po prostu wygodny. A jak zrobiło się duszno, uciekłeś w to, co najprostsze.

Patrzyłem, jak odchodzi. I wiedziałem, że to już koniec. Że nie ma już „nas”. Że zostałem sam. W pustce, którą sam sobie stworzyłem.

Tomek, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama