„Mój kochanek w weekendy odstawiał teatrzyk ze mną, a w tygodniu grał rolę mężulka. Przejrzałam tę jego tanią farsę”
„Podszedł bliżej. Pocałował mnie w szyję. A ja, idiotka, znowu mu na to pozwoliłam. Jakby jeden dotyk miał skleić tę całą farsę w coś, co można nazwać związkiem. – Kocham cię, Paulina. I przysięgam, że już niedługo wszystko się zmieni – powiedział po raz setny. A ja uśmiechnęłam się. Po raz setny”.

- Redakcja
Spotykaliśmy się tylko w soboty i niedziele. Zawsze w tym samym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Twierdził, że to jego azyl. Miejsce, gdzie może uciec z domu, od tej swojej zimnej, pozbawionej emocji żony. Gotował dla mnie. Przynosił kwiaty, czasem nawet butelkę wina. Dla niego byłam jak powiew świeżego powietrza – tak przynajmniej mówił. A ja? Ja byłam zakochana. Naiwna. Święcie przekonana, że ten cały jego dramat domowy to prawda.
– To tylko kwestia czasu, Paulina – powtarzał co tydzień. – Nie mogę znieść życia z nią. Już niedługo wszystko się zmieni.
Aż któregoś dnia zadzwoniła do mnie kobieta. Spokojnym głosem przedstawiła się jako jego żona. Powiedziała, że wie o wszystkim. O mnie. O naszym „romansie”. I że nie mam się łudzić, bo on nigdy nie miał zamiaru odejść. Te weekendy były ich układem. On sobie uciekał, a ona przymykała oko. Wiecie, żeby mieć od niego spokój. A ja? Byłam tylko jego rozrywką. Płatkiem róży w tanim prosecco. I wtedy coś we mnie pękło. Nie z żalu. Ze wściekłości.
Romantyk z przedmieścia
– Klucze jak zwykle pod doniczką? – zapytałam, wychodząc z samochodu i zerkając w telefon.
– Tak, skarbie. Woda w czajniku. Wino się chłodzi. Tylko ty jesteś spóźniona – odpisał.
Podniosłam doniczkę. Klucze leżały tam jak zawsze, zawinięte w tę samą granatową chusteczkę, która kiedyś należała do jego dziadka. Prawda, że urocze? Romantyk z przedmieścia, co to kłamie tak gładko, że sama zaczynałam wierzyć. Weszłam do środka. Zapach świeżej bazylii i duszonego czosnku od razu uderzył mnie w nozdrza. On w fartuchu, mieszający coś w garnku.
– Ciao bella – uśmiechnął się i podszedł, żeby mnie pocałować.
– Dzisiaj znowu włoskie klimaty?
– Skoro nie mogę zabrać cię do Toskanii, muszę Toskanię przynieść do ciebie.
– Ach, jaki ty jesteś nieszczęśliwy w tym swoim małżeństwie – rzuciłam złośliwie, ściągając kurtkę.
Uśmiech zamarł mu na twarzy. Dobrze. Chciałam, żeby chociaż raz poczuł się niekomfortowo. Chociaż na chwilę. Bo ja przez cały tydzień byłam tylko… w zawieszeniu. Czekałam od poniedziałku do piątku, jak na jakieś głupie święto.
– Znowu zaczynasz? – westchnął. – Nie psujmy tego wieczoru, proszę.
– Nie, no jasne. Przecież mamy tylko sobotę i niedzielę, prawda? Potem znikasz jak Houdini.
Podszedł bliżej. Pocałował mnie w szyję. A ja, idiotka, znowu mu na to pozwoliłam. Jakby jeden dotyk miał skleić tę całą farsę w coś, co można nazwać „związkiem”.
– Kocham cię, Paulina. I przysięgam, że już niedługo… wszystko się zmieni – powiedział po raz setny.
A ja... uśmiechnęłam się. Po raz setny.
Obiecywał już trzeci rok
– Wiesz, że ona nawet nie wie, jak się robi kawę z ekspresu? – zaczął, opierając się o blat, jakby właśnie miał wygłosić dramatyczny monolog.
– Mówisz o tej, z którą masz wspólny kredyt, dzieci i nazwisko?
– Paulina, nie zaczynaj.
– A co? Boli cię, że przypominam, jak wygląda rzeczywistość?
– Przecież wiesz, że nic już nas nie łączy. Seks? Zero. Rozmowy? Tylko o rachunkach. Zaufania? Nawet nie próbuj... – mówił z tym swoim zmęczonym spojrzeniem, które zwykle mnie rozbrajało. Ale nie dziś.
– Tylko jakoś wyjść z tego związku nie możesz, co? – zapytałam, siadając przy stole i bawiąc się jego obrączką, którą zawsze zdejmował przy mnie. Trzymał ją w szufladzie z przyprawami. Ironia losu.
– Wiesz, jak to jest. Dzieci, podział majątku, komplikacje…
– Nie, nie wiem. Nigdy nie byłam żoną – rzuciłam z uśmiechem. – Ale chyba ty też nie do końca, skoro wolisz gotować risotto dla kochanki, niż siedzieć w domu z „tą całą skomplikowaną rodziną”.
Wstał. Podszedł do mnie. Dotknął mojej twarzy, jakby naprawdę coś czuł. I może nawet coś czuł. Ale nie wystarczająco, żeby odejść od tej strasznej żony.
– Paulina, daj mi jeszcze trochę czasu. Obiecuję.
– Obiecujesz już trzeci rok – odparłam. – Wiesz, że jakbyś mnie zostawił dzisiaj, to i tak nie mogłabym mieć do ciebie pretensji?
– Dlaczego?
– Bo nie zdradza się tylko żony. Zdradza się też kochankę, ciągle kłamiąc.
Na chwilę zamilkł. I właśnie wtedy zadzwonił jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i natychmiast przygasł.
– Muszę odebrać – rzucił i wyszedł do drugiego pokoju.
Zostawił mnie z tym risotto, obrączką w dłoni i tym samym pytaniem co zawsze, czylijak długo jeszcze?
Coś się we mnie zmieniło
Była środa. Nie weekend, nie jego „wolny czas”. Siedziałam właśnie w kuchni, z maseczką na twarzy, przewijając storiki i podglądając życie kobiet, które przynajmniej miały facetów na pełny etat. Nagle zadzwonił telefon. Numer nieznany.
– Halo? – odezwałam się, lekko zaskoczona.
– Paulina? – spokojny, kobiecy głos po drugiej stronie.
– Tak? – zamarłam.
– Tu Agnieszka. Żona Jacka.
I wiecie co? Nie wyrzuciłam telefonu, nie zaczęłam wrzeszczeć, nie rozłączyłam się. Przez sekundę pomyślałam, że może w końcu... coś się wydarzy. Że wreszcie nastąpi jakaś decyzja.
– Wiem o wszystkim – dodała. – O mieszkaniu, o weekendach, o gotowaniu, nawet o tej twojej ulubionej czerwonej sukience, w której on mówi, że wyglądasz jak ogień.
Zamilkłam. Czułam, jakby ktoś mnie wytarł na sucho papierem ściernym.
– Wiem też, że nigdy nie zamierzał odejść. Nie wiem, co ci naopowiadał, ale to... to jego zabawa. Umowa między nami była prosta, że raz w tygodniu może „znikać”. Żeby odreagować. Ale ma wracać. I wraca. Zawsze. Do mnie.
– Pani sobie kpi? – wyszeptałam, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła.
– Nie. Ja po prostu... jestem zmęczona. Tą jego grą, tobą, tym całym teatrzykiem. Pomyślałam, że warto ci powiedzieć, zanim znów kupisz nową bieliznę i uwierzysz w te jego „niedługo to powiem jej wszystko”.
Chciałam jej coś odpyskować. Naprawdę. Ale nie miałam siły. Miałam tylko obraz siebie, jak myję jego kubek po kawie, jak czekam na wiadomość w piątek wieczorem, jak planuję kolację, a on... on miał ze mną po prostu wolny wieczór od żony.
– Dziękuję – powiedziałam tylko. Bo to było najbardziej upokarzające „dziękuję” w moim życiu.
I rozłączyłam się. Wtedy coś się we mnie przestawiło.
Nawet nie płakałam
Sobota, 17:42. Normalnie o tej porze miałabym już otwarte wino, pachniałoby z piekarnika czymś, co gotowałam tylko dla niego. Usta w czerwieni, włosy lekko pofalowane, jego ulubiony nastrój – jak z luksusowego katalogu: Paulina, wersja weekendowa. Tym razem siedziałam w dresie. Na podłodze. Z kubkiem herbaty i oczami wlepionymi w telefon. Nie dzwonił. Nie pisał. Jakby przeczuwał, że coś się wydarzyło. Albo… jakby było mu wszystko jedno. 18:13. W końcu zadzwonił.
– Hej, skarbie. Będziesz wcześniej? Mam dziś wyjątkową niespodziankę.
Uśmiechnęłam się krzywo. W tle słyszałam jego żartobliwy ton. Ten sam, który rozbrajał mnie zwykle w pięć sekund. Nie tym razem.
– Nie przyjadę – powiedziałam spokojnie.
– Co? – głos mu zadrżał. – Co się stało?
– Rozmawiałam z twoją żoną.
Po drugiej stronie cisza. Nie taka, jak przy złym zasięgu. Taka, jakby właśnie upuścił telefon i próbował zebrać swoje kłamstwa z podłogi.
– Paulina, to nie tak, jak myślisz…
– O, nie! Nie mów tego. Wiesz, co jest najgorsze? Że nie jestem nawet wściekła. Tylko mi wstyd. Że tyle czasu byłam... dodatkiem. Twoim bonusem do życia. Sobota z kochanką, niedziela z żoną, poniedziałek – obiad rodzinny. Idealnie poukładane.
– Ale przecież mówiłem ci, że to się zmieni...
– Mówiłeś. Dużo mówiłeś. Szkoda, że nigdy nic nie zrobiłeś.
– Paulina... ja cię kocham.
– Tylko nie wiem, czy bardziej ode mnie nie kochasz swojej wygody.
Zamilkł. A ja się rozłączyłam. I nie było w tym nic dramatycznego. Żadnych łez. Żadnego rzucania telefonem o ścianę. Tylko cisza. Cisza, która smakowała jak ulga.
Dawno tak się nie śmiałam
Minął tydzień. Zero kontaktu. Myślałam, że będzie próbował, że przyjedzie, że będzie błagał, że stanie pod moim blokiem z bukietem róż jak jakiś desperat z melodramatu. A tymczasem… nic. Absolutnie nic. W sobotę rano wybrałam się do galerii handlowej. Potrzebowałam nowych perfum. Nie, nie dla kogoś. Dla siebie. Wzięłam testery i właśnie zastanawiałam się, czy „jasmine noir” to moja nowa era, gdy usłyszałam znajomy głos.
– Kochanie, weź jeszcze te spodnie. Te z lampasem. Pasują ci do tej kurtki.
Podniosłam wzrok. To był on. Z nią. Młoda, ładna. Ubrana w coś między influencerką a nauczycielką zumby. Trzymała go za rękę. Śmiali się. A on wyglądał jakby nigdy w życiu nie wypowiedział słów: „To tylko układ, nic nas nie łączy”. No jasne, że nic. Poza zakupami, wspólnymi selfie i grzaniem sobie łóżka codziennie. Spojrzał na mnie i zamarł. Nie odwróciłam wzroku. Przeciwnie. Podeszłam. Powoli. Z uśmiechem.
– Cześć, Jacek – powiedziałam, jakbym właśnie spotkała starego sąsiada.
Ona zmarszczyła brwi. On próbował coś wydukać.
– To Paulina – wybełkotał. – Koleżanka z... pracy.
Z pracy. Z pracy?! Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ale nie zrobiłam tego. Zrobiłam coś znacznie lepszego.
– Tak, Jacek był bardzo zaangażowany w projekt. Szczególnie w weekendy – rzuciłam z promiennym uśmiechem. – Czasem nawet całonocne burze mózgów, prawda?
Jego twarz zbladła. Ona zmierzyła go wzrokiem. Ja odwróciłam się na pięcie i odeszłam, zostawiając za sobą zapach nowego „jasmine noir” i parę rozwartych szczęk. I wiecie co? Dawno nie śmiałam się tak szczerze, jak tego wieczoru.
Teraz robi mi się niedobrze
Nie zadzwonił. Nie napisał. Nie próbował niczego wyjaśniać. Pewnie stwierdził, że nie warto. Że jestem już „przerobiona”. Jak weekend w spa albo sezonowy romans z serialu. I dobrze. Przez jakiś czas jeszcze łapałam się na tym, że sprawdzam jego status. Czytałam nasze stare wiadomości – te pełne słodkich kłamstw i wiecznych „niedługo to wszystko się zmieni”. A potem w końcu usunęłam czat. I wyłączyłam dźwięk w telefonie.
Zaczęłam gotować tylko dla siebie. Zmieniłam pościel, wyrzuciłam jego stary t-shirt, w którym kiedyś spałam. Zaczęłam czytać książki, które czekały na mnie miesiącami, a nie wiadomości od mężczyzny, który żył z dwoma kobietami naraz i żadnej nie kochał naprawdę. Nie jestem naiwna. Wiem, że to nie był pierwszy taki facet i pewnie nie ostatni. Ale ten był ostatni dla mnie.
Teraz, kiedy myślę o Jacku, robi mi się co najwyżej lekko niedobrze. Jak po kiepskim winie. I już wiem, że nie byłam kochanką. Byłam przerwą w jego codzienności. Rozrywką. A on był sobotnią wersją mężczyzny, który w poniedziałki znowu wchodził w rolę męża. Nie zamierzam się już nikomu tłumaczyć, dlaczego dałam się w to wciągnąć. Ale więcej nie dam się w to wciągnąć nikomu. Nawet sobie.
Paulina, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Iwoniczu uroczy Wiktor urządził mi sanatorium miłości. Nie chciałam króla taniego romansu, a teraz łkam ze szczęścia”
- „Po 60. przefarbowałam się na czerwono i wywołałam skandal. Moje dzieci się mnie wstydzą, a ja wreszcie czuję, że żyję”
- „Całe życie ojciec był dla mnie oschły i surowy. Po latach okazało się, że to wszystko przez gorszący grzech mojej matki”