Reklama

Nigdy nie uważałam się za naiwną. Byłam raczej romantyczką z rozsądkiem w kieszeni – typ dziewczyny, która marzy o wielkiej miłości, ale jednocześnie sprawdza, czy związek ma fundamenty. Tylko że... kiedy poznałam Pawła, cały mój zdrowy rozsądek gdzieś się ulotnił.

Reklama

Paweł pojawił się w moim życiu jak z bajki – elegancki, z ciętym żartem, pewny siebie, a jednocześnie czuły i troskliwy. Kupował mi tulipany „bez okazji” i potrafił przez godzinę słuchać, jak opowiadam o dzieciństwie. Mówił, że jestem jego słońcem. Nie wiem, kiedy zaczęłam wierzyć, że naprawdę tak jest.

Zaręczyny były spektakularne. W ogrodzie pełnym świec, z kwartetem smyczkowym w tle. Potem ślub – marzenie każdej dziewczyny. Suknia jak z katalogu, sala z kryształowymi żyrandolami, goście płaczący ze wzruszenia. I podróż poślubna – Bali. O mój Boże, Bali! Tam pierwszy raz pomyślałam, że chyba wygrałam życie.

Ale wróciliśmy do Polski. I wtedy pojawiły się pierwsze rysy. Jeszcze nie pęknięcia – ledwie zgrzyty, które udawałam, że nie istnieją. Paweł był coraz bardziej spięty, unikał rozmów o przyszłości, a gdy wspominałam o wspólnym koncie, zmieniał temat.

Nie chciałam tego widzieć. Zbyt mocno wierzyłam w nasze „na zawsze”. Bo przecież nie buduje się pałacu z piasku... prawda?

Czułam, że coś jest nie tak

Zaczęło się niewinnie, jak zwykle. Zwyczajny wieczór po pracy, kolacja z makaronem i winem, telewizor w tle. Paweł przyniósł fakturę za remont łazienki. Rzucił ją na stół z taką siłą, że kieliszek się lekko przechylił.

– Wiem, że to sporo, ale tyle się płaci za ekipy remontowe. O co chodzi? – zapytałam, nie do końca rozumiejąc, czemu to aż taki problem.

Spojrzał na mnie, jakby powiedziałam coś absurdalnego.

– Z czego ty chcesz to zapłacić?! – podniósł głos. To nie był jeszcze krzyk, ale coś już w nim drgnęło.

– Z naszych pieniędzy. Przecież mamy trochę oszczędności. A może... ty nie masz żadnych? – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

W tym momencie zamarł. Zupełnie. Tak jakby ktoś wcisnął pauzę. Patrzył na mnie, ale jakby przez szybę. Czekałam, że coś powie. Cokolwiek. Ale on milczał. Milczał długo.

A ja poczułam, że ten nasz dom, to ciepło, to wszystko, co jeszcze miesiąc temu wydawało się takie pewne i solidne, zaczęło mi się osuwać spod nóg. Może dlatego wtedy wstałam od stołu, niby po wodę, ale naprawdę – po to, żeby złapać oddech. Bo coś było nie tak. Coś, o czym Paweł nie chciał mówić. I ja to już czułam, zanim wypowiedział te pierwsze słowa.

Prawda wyszła na jaw

Nie mogłam zasnąć tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, nasłuchując jego oddechu. Był nieregularny, płytki. Wiedziałam, że też nie śpi. Ale żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Rano wstał wcześniej, zrobił kawę, zostawił mi kubek na blacie i wyszedł. Niby wszystko normalnie. A jednak nie.

Wrócił późno. Usiadł na kanapie, wyjął telefon i udawał, że coś przegląda. Usiadłam obok i wzięłam głęboki wdech.

– Chyba powinniśmy porozmawiać – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

– O czym? – rzucił, nie patrząc na mnie.

O pieniądzach, Paweł. O tym, że unikasz każdego pytania, jakbyś się bał, że coś powiem na głos.

– Julia, daj spokój...

– Nie dam. Chcę wiedzieć, skąd mieliśmy na ślub, na podróż, na wszystko. Chcę wiedzieć, na czym stoimy.

Westchnął. Długo nie odpowiadał. A potem, nagle, jakby się zmęczył udawaniem, powiedział:

Wziąłem kredyt. Nie miałem wyjścia.

– Co?! – usiadłam prosto. – Kredyt? Jaki kredyt?

– Na wszystko. Ślub, Bali, pierścionek. Chciałem, żebyś miała wszystko, o czym marzyłaś. Żeby było jak z bajki. Dla ciebie.

Patrzyłam na niego i nie wierzyłam. Przez moment nie mogłam złapać powietrza.

– Dlaczego nie mnie okałamałeś? – powiedziałam w końcu. Głos mi się załamał. – Gdybyś mi powiedział, zrobiłabym ten ślub w ogrodzie moich rodziców, pojechalibyśmy do Włoch pociągiem. A teraz? Teraz zostały same długi. Iluzja.

– Chciałem dobrze – wymamrotał.

– A ja nie chciałam bajki. Chciałam ciebie. Prawdziwego. A ty dałeś mi marne przedstawienie.

Nie odpowiedział. Wstałam i wyszłam z pokoju. Drzwi nie zamknęły się cicho. Byłam na niego zła. Ale bardziej niż złość czułam coś gorszego. Rozczarowanie.

Nie koniec niespodzianek

Minęły dwa tygodnie, odkąd powiedział mi o kredycie. Od tamtej pory między nami było inaczej. Nie kłóciliśmy się, ale też nie rozmawialiśmy naprawdę. Żyliśmy obok siebie. Ja w jednej rzeczywistości, on w drugiej. Ale czułam, że to nie koniec. Że coś jeszcze przede mną ukrywa.

Pewnego popołudnia, wracając wcześniej z pracy, usłyszałam rozmowę z sypialni. Drzwi były przymknięte. Wiedziałam, że podsłuchiwanie nie jest w porządku, ale ciekawość była silniejsza.

– Nie wiedziałem, jak jej to powiedzieć – mówił Paweł do telefonu. – Myślałem, że z czasem dam radę to spłacić, że nie będzie musiała wiedzieć...

– Ale przecież to nie twoje długi, tylko ich. Po co się w to mieszasz? – odpowiedziała kobieta, której głosu nie rozpoznałam od razu, dopiero po chwili zorientowałam się, że to jego siostra.

– Bo nie miałem wyjścia. Po śmierci ojca wszystko spadło na mnie. A teraz... nie mogę jej tego powiedzieć. Już i tak jest zła.

Weszłam bez pukania. Stał przy oknie z telefonem w dłoni. Zbladł, kiedy mnie zobaczył.

– Jest coś jeszcze, czego mi nie powiedziałeś? – zapytałam spokojnie, ale z taką siłą, że nawet ja siebie nie poznałam.

– Julia, ja...

– Pytam poważnie. Są jeszcze jakieś niespodzianki? Bo widzisz, ja już nie mam siły być ciągle zaskakiwana.

– Moi rodzice zostawili długi. Spore. Wiesz, tata miał firmę, która splajtowała. Mama wszystko przepisała na mnie. Miałem to ogarnąć, zanim się dowiesz...

– Czyli... nawet nie tylko ślub, podróż, życie. Całe twoje życie to kredyt – przerwałam mu. – Wiedziałeś o tym przed ślubem?

Skinął głową.

– I nie powiedziałeś mi nic?

– Nie chciałem cię stracić...

– Nie wierzę. Nawet nie dałeś mi wyboru. Mogliśmy o tym porozmawiać, jakoś to ogarnąć, a tak...

Nie odpowiedział. I nie musiał. Wiedziałam, że cokolwiek teraz powie, będzie za późno.

Byłam załamana

Wyszłam z mieszkania i długo nie wracałam. Szłam przed siebie, bez celu. Przez chwilę stałam przy przejściu dla pieszych i patrzyłam, jak zmieniają się światła. Zielone, czerwone, zielone. Nawet nie przeszłam na drugą stronę. Po prostu stałam.

Zadzwoniłam do Magdy. Mojej przyjaciółki. Przez długi czas to ja byłam tą szczęściarą w jej oczach. Tą, której zazdrościła pierścionka, zdjęć z Bali, filmu z wesela. Odebrała za drugim razem.

– Cześć – powiedziałam. – Masz chwilę?

– Dla ciebie zawsze. Co się stało?

Nie wiem, kim jest człowiek, za którego wyszłam za mąż. Chciałam tylko porozmawiać. Nie chcę płakać, tylko... mówić.

Usiadłyśmy w kawiarni, zamówiłyśmy herbatę. Opowiedziałam jej wszystko. O kredycie, o długach, o tym, jak milczenie Pawła rozrywało mnie od środka. Magda słuchała i nie przerywała.

– Julia – powiedziała w końcu – ty nie płaczesz.

– Bo nie mam już na to siły. Płacz niczego nie zmieni. Tu nie chodzi o pieniądze. Tylko o to, że przez miesiące żyłam w czymś, co nie istniało. Nie byłam żoną człowieka, tylko bohaterką filmu, który sam wyreżyserował.

Po powrocie do mieszkania Paweł siedział w salonie. Miał w rękach nasze zdjęcie z podróży poślubnej. Uśmiechaliśmy się tam oboje. I tamta Julia... naprawdę wyglądała na szczęśliwą. Ale teraz już jej nie było.

Usiadłam w sypialni, nie zapalając światła. Myślałam o tym wszystkim. O tym, co dla mnie znaczył ślub. Jak bardzo wierzyłam, że to będzie coś, co zbudujemy razem. Cegła po cegle. A nie coś, co on pożyczył na kilka rat.

Powtarzałam sobie w głowie jedno zdanie: wolałabym skromny ślub i prawdę, niż pałac na kredyt i kłamstwo.

Musiałam podjąć decyzję

Nie spałam drugą noc z rzędu. Tym razem nie z bezsilności, tylko przez to, że musiałam w końcu podjąć decyzję. W głowie układałam możliwe scenariusze. Zostaję i próbuję go zrozumieć? Odchodzę i ratuję samą siebie? O świcie usiadłam naprzeciwko niego. Był już ubrany, gotowy do pracy. Ale nigdzie się nie wybierał. Czekał.

– Dlaczego nie byłeś szczery? – zapytałam cicho, ale bez zawahania.

– Bałem się, że mnie zostawisz – odpowiedział bez namysłu.

– Może lepiej byłoby wcześniej wiedzieć, za kogo wychodzę za mąż, niż odkryć prawdę po fakcie.

Nie odpowiedział od razu. Przez chwilę tylko patrzył na swoje dłonie, jakby tam szukał właściwych słów.

Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Naprawdę. Gdybyśmy od początku rozmawiali tylko o problemach, o długach, o tym, co nie działa... to wszystko wyglądałoby inaczej. Ale chciałem, żebyś miała piękne wspomnienia. Nawet jeśli miały być drogie.

– Ale ja nie chciałam iluzji. Chciałam życia. Prawdziwego. Z rachunkami, z pracą, z twoją przeszłością. Nie jestem dzieckiem, Paweł. Jestem twoją żoną. I mam prawo wiedzieć, z kim to życie buduję.

Po raz pierwszy od dawna nie próbował mnie przekonać, że „nie jest tak źle”. Zamiast tego podszedł, usiadł obok i powiedział:

– Może spróbujemy jeszcze raz. Wspólnie. Będę pracować i spłacać, zaczniemy wszystko od nowa. Tym razem uczciwie.

Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W mojej głowie walczyły ze sobą dwie wersje przyszłości. Ta, która zaczyna się od nowa z tym samym człowiekiem, ale na innych zasadach. I ta, w której zostaję sama, ale z poczuciem, że odzyskałam siebie.

Nie powiedziałam nic. Tylko skinęłam głową. Nie „tak”. Nie „nie”. Po prostu – jeszcze nie teraz.

To mnie czegoś nauczyło

Minął miesiąc. Mieszkaliśmy nadal razem, choć już nie jak wcześniej. Codzienność toczyła się niby normalnie – wspólne posiłki, rozmowy o pracy, ciche wieczory przed telewizorem. Ale między nami był dystans, którego wcześniej nie znałam. Nie fizyczny. Emocjonalny. Niewidzialna granica, której oboje nie umieliśmy przekroczyć.

Zaczęłam odkładać pieniądze. Niewiele, po trochu – tyle, ile mogłam. Założyłam własne konto, nie mówiąc mu o tym. Czułam, że muszę mieć coś swojego. Na wszelki wypadek. Nie planowałam ucieczki. Ale też nie planowałam zostawać za wszelką cenę.

Paweł się starał. Widziałam to. Czasem wracał wcześniej, sam robił kolację. Kilka razy nawet wspomniał, że może powinniśmy pójść na terapię. Ale żadne z nas nie zrobiło pierwszego kroku. Może baliśmy się, co tam usłyszymy.

Kiedyś, wychodząc z pracy, spotkałam znajomą z liceum. Zazdrościła mi wtedy ślubu jak z filmu. Teraz popatrzyła na mnie i zapytała, czy nadal jestem taka szczęśliwa. Uśmiechnęłam się. Takie uprzejme, wyuczone „oczywiście”. A w środku poczułam, jak bardzo tęsknię za tamtą wersją siebie, która wierzyła w bajki.

Nie powiedziałam mu, że nie ufam. Nie powiedziałam, że czasem, kiedy zasypia, patrzę na niego i próbuję sobie przypomnieć, jak to było, gdy go jeszcze nie znałam. Nie chcę robić żadnych dramatycznych kroków. Nie teraz. Ale też nie chcę zamykać oczu i udawać, że wszystko wróci do normy.

Może jeszcze się odnajdziemy. Może nie.

Ale wiem jedno – już nigdy nie dam się wciągnąć w historię, której nie znam od początku do końca.

Julia, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama