Reklama

Ksawery to mój przyjaciel jeszcze z dzieciństwa. Wychowywaliśmy się na jednym podwórku i do końca podstawówki siedzieliśmy w jednej ławce. Ksawery był jedynakiem i oczkiem w głowie matki, która po tragicznej śmierci męża, wychowywała chłopaka samotnie. Zaharowywała się, aby mu niczego nie brakowało, i żyła nadzieją, że w przyszłości jej syn zostanie kimś bardzo wybitnym, najlepiej bogatym biznesmenem. Właściwie to nie była nadzieja, lecz niewzruszona pewność, że Ksawery zdobędzie wielki majątek i któregoś dnia wynagrodzi jej lata poświęceń.

Reklama

Chcę to zrobić jak najszybciej

Na studia wyjechaliśmy do różnych miast, więc siłą rzeczy nasze kontakty się rozluźniły, ale nigdy nie dopuściliśmy do całkowitego ich zerwania. W każde wakacje potrafiliśmy znaleźć dwa tygodnie, by razem połazić po górach albo popływać żaglówką. Nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów – z butelką piwa w ręce, przy ognisku planowaliśmy, jak to podbijemy świat. Pięknie było.

Po studiach dostałem dobrą pracę w Warszawie i plany założenia własnego biznesu odłożyłem na bliżej nieokreśloną przyszłość. Ksawery był bardziej konsekwentny. Wynajął kawalerkę w Krakowie i rzucił się w wir zarabiania pieniędzy. Ale nie szło mu dobrze. Przerzucał się z jednej branży na drugą, a pomysły na zarobienie wielkiej forsy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wykonywał coraz bardziej nerwowe ruchy, i ciągle ponosił bolesne porażki.

– Za szybko chcesz mieć efekty – powiedziałem mu w czasie jednej z rozmów telefonicznych. – Wyluzuj trochę. Ta chęć odniesienia sukcesu za wszelką cenę cię paraliżuje.

– Wiem – powiedział – ale chcę jak najszybciej dać mojej mamie powód do dumy. Wiesz przecież, jak na mnie liczy. A z każdym rokiem jest starsza, i nie może czekać w nieskończoność.

Zobacz także

Po kilku latach nieustannych porażek Ksawery uznał, że Polska jest za mała na jego ambicje, i postanowił spróbować szczęścia za granicą. Po długim namyśle zdecydował się wyjechać do Francji, głównie dlatego, że w czasie studiów mieszkał w akademiku z dwoma francuskimi stypendystami, którzy dobrze nauczyli go pięknej mowy Moliera. I to w jej najbardziej przydatnej, potocznej odmianie, naładowanej idiomami i używanymi przez młodych ludzi powiedzonkami, których nie nauczyłby się na najlepszych kursach językowych.

Posłuchaj, co wymyśliłem

W Paryżu założył firmę remontującą mieszkania, zdobył kilku klientów i przez kilka miesięcy dostawałem od niego optymistyczne wiadomości. Ale potem ukradziono mu transportowego busa z całym sprzętem (podejrzewał o to swoich polskich pracowników, ale nie miał dowodów), nie był w stanie kontynuować prac, a klienci, jak to we Francji, wykorzystali okazję i zaczęli domagać się odszkodowań. Aby uniknąć sądu, w którym nie miał żadnych szans na zwycięstwo, ostatnie oszczędności wydał na zaspokojenie ich roszczeń. No, i został na paryskim bruku bez grosza przy duszy. Spał w przytułkach dla bezdomnych, żywił się w przyklasztornych punktach wydawania posiłków biedakom. A potem znowu do mnie zadzwonił.

– Cześć stary, jestem w Warszawie – oznajmił. – Czy moglibyśmy spotkać się gdzieś na mieście? Jak najszybciej, to bardzo pilne.

Wiedziałem, że Ksawery nie ma skłonności do przesadzania, odłożyłem więc na bok wszystkie inne sprawy i już po godzinie siedziałem naprzeciw niego przy stoliku w jednej ze śródmiejskich kawiarenek. Bałem się, że zobaczę zaniedbanego, totalnie przegranego faceta, ale na szczęście mój przyjaciel wyglądał niemal normalnie. Był tylko bardziej blady i mniej optymistyczny niż zwykle.

– Nie będę owijał w bawełnę – zaczął. – Przed tobą na szczęście nie muszę udawać. W tej chwili jestem kompletnym bankrutem. Wszystko straciłem, naprawdę wielkim wysiłkiem udało mi się nie zostać paryskim kloszardem. Cudem zdobyłem pieniądze na powrót do Polski.

– To po co wracałeś w tak trudnym momencie? – zapytałem.

– I to jest właśnie najważniejsza kwestia. Wróciłem tylko i wyłącznie dla mamy.

Umiera z niepokoju o mnie i coraz bardziej niecierpliwie oczekuje mojego sukcesu. Jeśli natychmiast nie przekona się, że go osiągnąłem, pęknie jej matczyne serce.

– Ale jak ją przekonasz, że świetnie ci idzie, skoro, jak sam mówisz, jesteś bankrutem i znajdujesz się w najtrudniejszym momencie swojego dotychczasowego życia? – przycisnąłem go z brutalną szczerością.

– Posłuchaj, co wymyśliłem... – pochylił się bliżej. – Pożyczysz mi parę tysięcy, abym mógł z fasonem pojechać do naszego miasteczka i przez kilka dni odgrywać przed mamą człowieka sukcesu. Będę opowiadał o tym, jak mi się powiodło, kupię jej jakieś świetne perfumy i parę eleganckich ciuchów. Odwiedzimy rodzinę, dla każdego pociotka będę miał prezent, który na długo zapamięta. A potem przyjedziemy taksówką do Warszawy i zaproszę mamę – i ciebie oczywiście – na wystawną kolację do jakiejś najmodniejszej, bardzo eleganckiej knajpy, wybór pozostawiam tobie. Niech się nareszcie poczuje matką zamożnego biznesmena. Tyle lat na to czekała.

– Słuchaj, jasne że pożyczę ci pieniądze – powiedziałem po chwili namysłu. – W pełni rozumiem też powody tej mistyfikacji. Mam tylko jedno małe pytanie – co będzie potem?

O to się nie martw! – uśmiechnął się po raz pierwszy w czasie tego spotkania.

– Wrócę do Paryża i będę gryzł ziemię, aby to, co będę teraz przed mamą udawał, jak najszybciej stało się prawdą. A z pierwszych pieniędzy, które tam zarobię, oddam dług. Jestem pewien, że mi się uda.

Już nie miałem ochoty dociekać, czy to prawda

Wszystko poszło jak z płatka. Zamówiłem stolik w bardzo eleganckiej restauracji. O umówionej godzinie Ksawery wprowadził pod ramię lekko stremowaną mamę. Była po wizycie u fryzjera i kosmetyczki, być może pierwszy raz w życiu. Wpatrywała się w syna z bezgranicznym uwielbieniem. W czasie kolacji gładko wszedłem w swoją rolę, a po kilku lampkach wina wychwalałem już Ksawerego pod niebiosa. Mówiłem, że jestem przy nim cienki Bolek i gdyby nie jego zaproszenie, nie mógłbym nawet marzyć o kolacji w tak drogiej i eleganckiej restauracji. Że codziennie w drodze do pracy w Paryżu przejeżdża swoją limuzyną tuż koło Łuku Tryumfalnego. Tak się rozpędziłem, że Ksawery musiał dyskretnie kopać mnie pod stołem. Ale jego mama była w siódmym niebie i miała w oczach prawdziwe łzy szczęścia.

Po paru dniach mój przyjaciel wrócił do Francji. Przez kilka miesięcy nie odezwał się ani słowem, aż wreszcie przysłał mi SMS-a, abym sprawdził stan swojego konta bankowego. Sprawdziłem – wzbogaciło się o dwukrotność sumy, jaką mu pożyczyłem! Ogarnął mnie szczery podziw – Ksawery najwyraźniej odbił się wreszcie od dna!

A po trzech latach spędziłem kilkanaście dni urlopu z Ksawerym i jego mamą we wspaniałej willi na Korsyce. I już nie miałem ochoty dociekać, czy to naprawdę willa Ksawerego, czy też jego kolejna mistyfikacja…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama