„Mój leniwy mąż obrzydził mi związki na dobre. Prawdziwą miłość poznałam przypadkiem u boku pewnego zawadiaki”
„Życie u boku takiego gbura sprawiało, że dostawałam fioła. Nawet nie mam z kim pogadać, bo to, co do niego mówię, jest mniej istotne od odcinka jakiegoś programu o samochodach albo od meczu. Mój związek małżeński już od dłuższego czasu jest fikcją”.

- Listy do redakcji
Opieka nad zwierzakami to nie bułka z masłem. Kiedyś nie mogłam pojąć, czemu ludzie mający psy, spacerują z nimi o świcie albo o zmroku. No dobra, wiosną i latem to jeszcze rozumiem, ale zimą? Gdy na zewnątrz panują wysokie temperatury i słońce przyjemnie grzeje, spacer po lesie w towarzystwie czworonoga to sama przyjemność. Jednak podczas chłodnych, zimowych dni bywa już zupełnie inaczej. Mam wrażenie, że mało kto lubi marznąć na dworze, podczas gdy pupil załatwia swoje potrzeby i hasa dookoła. Osobiście jakoś nigdy nie potrafiłam się przełamać, żeby aż tak się dla niego poświęcać.
Koty również potrafią dać w kość
Fakt, nie trzeba z nimi wychodzić na spacery, ale za to kochają pruć tapicerkę i zmykać na taras do sąsiadów. A do tego ciągle trzeba je karmić, non stop wysypywać świeży żwirek do ich kuwety i generalnie poświęcać im masę swojego drogocennego czasu. Z tego powodu nie miałam w planach posiadania jakiegokolwiek futrzaka. Jednak przeznaczenie samo zadecydowało inaczej…
Siedziałam sobie któregoś dnia w pracy, rozmawiając z moją przełożoną, kiedy raptem drzwi delikatnie się otworzyły. Obie zerknęłyśmy w tamtą stronę i wybałuszyłyśmy oczy ze zdziwienia. Do pomieszczenia wkroczył śnieżnobiały kocur, który później bez ceregieli wpakował mi się na kolana, zamruczał słodko i zwinął w kulkę. Gapiłam się na niego jak zaczarowana. Byłam w szoku, ale nie próbowałam go w żaden sposób odtrącić.
– To pani zwierzak? – zapytała wkurzona szefowa. – Przecież jesteśmy w szpitalu! Niech go pani w te pędy zabierze! To nie miejsce dla zwierząt! – krzyczała naprawdę wściekła.
Pani Krystyna wprost nie znosiła czworonogów i wpadała w prawdziwą furię, kiedy w okolicy szpitala plątały się porzucone pieski lub kotki.
– Ależ skąd, to nie moje zwierzę, ale zaraz pozbędę się tego intruza – wymamrotałam, błyskawicznie podnosząc się z miejsca i wynosząc futrzaka na zewnątrz, nim rozpętała się niezła awantura.
Wydawało mi się, że mam ten temat już za sobą, ale bardzo się pomyliłam. Gdy wybił zegar szesnastą, zakończyłam swój dzień pracy i opuściłam budynek szpitala. Przez moment trwałam bez ruchu na schodach, pozwalając, by moja twarz chłonęła ciepłe promienie słoneczne. Nagle poczułam, jak coś puszystego muska moje łydki. Skierowałam wzrok ku ziemi.
– Co? Znowu się tu kręcisz? A sio! Idź stąd! – machnęłam ręką, odpędzając natarczywego kociaka, który ciągle się do mnie przymilał.
Kot najwyraźniej nie miał zamiaru dać za wygraną, więc po prostu przyspieszyłam kroku, chcąc go zgubić. Co chwilę zerkałam za siebie i ze zdziwieniem zauważałam, że futrzak uparcie drepcze w ślad za mną.
Niby jak on mnie tu wyśledził?
Próbowałam go spłoszyć, tupiąc i parskając, ale za nic nie chciał się odczepić. Kiedy szłam ścieżką przez park, nie zawracałam sobie nim specjalnie głowy. Dopiero gdy doszłam do ulicy, dałam za wygraną i podniosłam go do góry.
– Słuchaj, skoro udało ci się wyjść cało z pogadanki z naszą przełożoną, to chyba radzenie sobie z zatłoczoną trasą nie powinno być większym problemem. Serio, ta kobieta czasem bywa groźniejsza od pędzącego samochodu – rzuciłam do futrzaka, kiedy przemierzaliśmy jezdnię. – Proponuję taki układ: dzisiaj prześpisz się u mnie, a jutro, kiedy wrócę z roboty, podrzucę cię do najbliższego schroniska. Pasuje? Nie sprawiasz wrażenia zwierzaka, który zapomniał drogi do własnego lokum, więc chyba trzeba będzie ci nowe znaleźć…
Przyniosłam kotka do naszego mieszkania i zrobiłam mu legowisko, a także nalałam wody do miseczki. Zdawałam sobie sprawę, że mój małżonek nie będzie zachwycony, ale szczerze mówiąc, on i tak ma wszystko gdzieś. Liczy się dla niego tylko browarek i oglądanie telewizji. Gdyby nie to, że kociak zaczął głośno miauczeć od razu po przekroczeniu progu, to ten zgrzybiały dziadyga pewnie nawet by nie zauważył, że mamy nowego domownika.
Mieszkałam ze śmierdzącym leniem
Życie u boku takiego kanapowca sprawiało, że dostawałam fioła. Całymi dniami nie mam z kim pogadać, bo oczywiście to, co do niego mówię, jest zdecydowanie mniej istotne od następnego odcinka jakiegoś głupkowatego programu o samochodach albo meczu. Mój związek małżeński już od dłuższego czasu jest fikcją.
A kto by chciał 45-letnią babę, bezdzietną, a teraz jeszcze z przygarniętym kotem na dokładkę? Dlatego wydawało mi się, że jestem skazana na życie u boku tego faceta. Szczerze mówiąc, to chyba właśnie moje serce pokierowało mną, kiedy zdecydowałam się przygarnąć tego kotka. Zwierzaki nigdy nie były moją mocną stroną, ale kiedy ten futrzak otarł się o moją nogę, poczułam jakieś ciepło i czułość, których od dłuższego czasu brakowało w moim życiu. Nie miałam pojęcia, czego taki zwierzak potrzebuje. Całe szczęście, że pomyślałam też o kociej karmie, ale doszłam do wniosku, że skoro zwierzak jutro miał już się pożegnać, to nie ma co robić zapasów puszek i chrupek. W zamian dałam mu paróweczkę.
Przez cały dzień futrzak nie odstępował mnie na krok. Towarzyszył mi podczas wizyty w łazience, a kiedy tylko opuściłam mieszkanie, żeby pójść na zakupy, zaczął żałośnie miauczeć i skrobać pazurkami w drzwi wejściowe. Wieczorem również nie dał mi spokoju. Wtulił się w moje ciało, położył główkę na mojej ręce i w takiej pozycji smacznie spał aż do świtu.
Nie chciałam go zostawiać samego
Miałam poważny problem przed wyjściem do roboty kolejnego dnia. Strasznie się denerwowałam na myśl o tym, że kot zostanie sam w mieszkaniu. Roman darł się na mnie, że jak wróci po pracy, to ma go już nie być, ale z drugiej strony nie miałam serca tak po prostu wywalić go na ulicę. Co jeśli wpadnie pod samochód? No to przyniosłam jego posłanie na balkon, nalałam trochę wody do miseczki, a na talerzyku położyłam kawałki kurczaka. Po cichu zasunęłam drzwi balkonowe i poszłam do pracy, obiecując sobie w duchu, że wyjdę dzisiaj trochę wcześniej i zaniosę kota do schroniska.
No i znowu moje skupienie diabli wzięli, bo kot postanowił mnie odwiedzić. Ledwo co zaczęłam robotę, a tu proszę – kot wpada jak do siebie i bez pardonu wskakuje mi na kolana, zupełnie jak wczoraj. Całe szczęście, że szefowej akurat nie było, bo byłoby nieciekawie!
„Jak on mnie tu znalazł? Byłam pewna, że zostawiłam go na tarasie!” – przemknęło mi przez głowę, ale nie miałam czasu się nad tym rozwodzić, bo kierowniczka lada moment mogła się tu pojawić.
Zawinęłam go w apaszkę i wyprowadziłam na zewnątrz. Poprosiłam ochroniarza, żeby dał mu spokój i go nie przeganiał z terenu szpitala.
– Czy ten kot należy do pani? – zapytał zaskoczony.
– No jasne, że do mnie! – odpowiedziałam bez wahania i wtedy dotarło do mnie, że za nic w świecie nie rozstanę się z tym futrzakiem.
Ostatecznie mój własny mąż ani razu nie pofatygował się, żeby mnie odebrać z pracy… Okazuje się, że nawet zwykły dachowiec potrafi być bardziej oddany niż ten mój stary piernik.
Następne godziny minęły mi na bezowocnych próbach koncentracji. Jak zahipnotyzowana zerkałam za szybę, szukając wzrokiem oddanego kociaka. Ten rozgościł się pod ambulansem, nie spuszczając oczu z mojej twarzy, ilekroć pokazywała się w okiennej ramie. Kiedy w końcu opuściłam gmach szpitala, puścił się biegiem w moim kierunku.
– Nadała mu pani już jakieś imię? – rzucił strażnik. – Ja to myślę, że Erka byłaby w sam raz. Przez cały boży dzień wylegiwał się pod karetką. Widać, że panią uwielbia...
Kiedy to usłyszałam, w oczach pojawiły mi się łzy. Cóż, tak właśnie wygląda bezwarunkowa, wierna i szczera miłość, jaką potrafią obdarzyć nas zwierzęta.
Dagmara, 45 lat