„Mój syn zrobił własnoręcznie laurkę na Dzień Ojca. Po tym, co zrobił mój były, Bartuś myśli, że tatuś go nie kocha”
„– Mamo... tata mnie chyba nie kocha, co? Poczułam, jak moje serce rozrywa żal. Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać łzy, ale one i tak popłynęły. – Nie mów tak, kochanie... – wyszeptałam. – Tata cię kocha... – Ale on nigdy nie ma czasu... Dla niego wszystko jest ważniejsze... I miał rację”.

- Redakcja
Z kuchni pachniało kakao, które zrobiłam dla Bartka. Siedziałam przy stole, patrząc, jak krząta się przy swoich skarbach – kawałkach kolorowego papieru, kleju, patyczkach. Już od kilku dni pracował nad latawcem, który miał być niespodzianką na Dzień Ojca. Każdego ranka pytał, czy tata na pewno przyjdzie. A ja... kiwałam głową, uśmiechałam się, a w środku coś mnie ściskało.
Pamiętałam te obietnice, które Mateusz składał – że przyjdzie, że zabierze Bartka na spacer, że pójdą razem do kina. I pamiętałam też jego nieobecności – te wieczory, gdy czekaliśmy, aż zadzwoni, aż w końcu wysysłał SMS, że się nie uda. Teraz Bartek znowu czekał. I znowu wierzył.
– Mamo, a jak myślisz, tata się ucieszy z tego latawca? – zapytał, trzymając w rękach swoją pracę – skrzydła nieco krzywe, ogon z pogniecionych wstążek, ale był tak dumny, jakby stworzył dzieło sztuki.
– Oczywiście, że się ucieszy, kochanie – odpowiedziałam, zmuszając się do uśmiechu.
– A może pojedziemy gdzieś daleko? Na łąkę? Żeby latawiec poleciał bardzo wysoko, aż do nieba?
Pokiwałam głową, czując, jak moje serce zaczyna bić mocniej. Tak bardzo chciałam wierzyć, że tym razem się uda. Ale znałam Mateusza. I bałam się, że znowu będę musiała patrzeć, jak mój syn tłumi w sobie rozczarowanie, które potem przez całe dni będzie go dławić. Mogłam tylko siedzieć obok, patrzeć na Bartka i mieć nadzieję.
Mój syn nie mógł się doczekać taty
Bartek wstał wcześnie rano, jakby nie mógł się już doczekać. Wbiegł do kuchni z szerokim uśmiechem na twarzy, w piżamie w samochody, z włosami sterczącymi na wszystkie strony. Trzymał w ręku latawiec, który skończył dopiero wczoraj wieczorem.
– Mamo, patrz! Gotowy! – wołał z dumą, kręcąc się w kółko.
– Jest piękny, Bartku – powiedziałam, czując, jak w gardle zaciska mi się coś gorzkiego. – Twój tata na pewno się ucieszy.
– A wiesz, co mu powiem? Że latawiec to symbol przyjaźni i wolności. Bo jak się latawiec wypuszcza w niebo, to jakby się serce wypuszczało, prawda?
Przytaknęłam, choć w myślach mówiłam sobie: „Boże, jak bardzo on cię kocha, Mateusz”. Jak bardzo czeka.
Bartek dopytywał o wszystko – o której przyjdzie tata, czy ma ubrać koszulę w kratkę, czy może lepiej podkoszulek z rakietą.
– Mamo, tata przyjdzie, prawda? Obiecał.
– Tak, obiecał – powiedziałam cicho, a Bartek patrzył na mnie tymi swoimi dużymi oczami, pełnymi wiary.
– To na pewno przyjdzie – dodał z przekonaniem i pobiegł do swojego pokoju, żeby przygotować plecak z przekąskami na wyjście z tatą.
Siedziałam przy stole, patrząc na zegar. Ósma trzydzieści. Jeszcze wcześnie. Jeszcze wszystko było możliwe. Ale w mojej głowie cicho powtarzało się jedno pytanie: „Mateusz, nie zawiedziesz go znowu, prawda?”
Wzbierała we mnie wściekłość
Zegar wskazywał kilka minut po dwunastej, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu. Spojrzałam na ekran. Mateusz. Na chwilę zrobiło mi się zimno. Wzięłam głęboki wdech i odebrałam.
– Halo?
– Kamila, słuchaj… – głos Mateusza był przyciszony, jakby mówił z miejsca pełnego hałasu, a w tle słyszałam szum rozmów i stukot klawiatur.– Przepraszam, ale… no nie dam rady dzisiaj. W pracy się wszystko posypało, mam awarię, muszę zostać.
Na chwilę zamarłam, nie wiedząc, co powiedzieć. Zacisnęłam zęby, żeby nie wybuchnąć.
– Mateusz… – zaczęłam, starając się mówić spokojnie, choć czułam, jak wzbiera we mnie wściekłość. – Bartek na ciebie czeka. Od rana. Przygotował latawiec, specjalnie dla ciebie. Powiedziałeś, że przyjdziesz.
– Wiem, wiem, przepraszam… – przerwał mi, westchnął ciężko. – Powiedz mu, że go kocham. Że to nie jego wina, po prostu… no, nie dam rady, naprawdę.
Zacisnęłam palce na telefonie, aż zbielały mi kostki.
– Na pewno nie dasz rady? Ani na chwilę?
– Nie. Kamila, proszę…
Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że nie ma sensu dalej go prosić. Westchnęłam cicho.
– Dobrze. Powiem mu.
Rozłączyłam się i na chwilę oparłam głowę o blat stołu. Oddychałam ciężko, walcząc z narastającym gniewem. A potem spojrzałam na Bartka, który siedział przy oknie z latawcem na kolanach i patrzył na mnie z nadzieją w oczach. Wiedziałam, że zaraz zapyta: „To co, mamo? Kiedy tata przyjdzie?”
Tata kolejny raz nas zawiódł
Bartek siedział przy oknie, tuląc do piersi swój latawiec. Wpatrywał się w drzwi wejściowe, jakby samym spojrzeniem mógł je otworzyć i zobaczyć w nich tatę. Każde szczeknięcie psa za oknem, każdy szelest na klatce schodowej sprawiały, że jego głowa się unosiła, a oczy nabierały blasku.
– Mamo, a może tata się spóźnia? Może coś mu wypadło, ale zaraz przyjdzie? – spytał cicho, głaszcząc skrzydło latawca, na którym narysował serce i podpisał: „Dla taty”.
– Kochanie... – usiadłam obok niego, kładąc rękę na jego ramieniu. – Tata dzwonił. Mówił, że ma ważne sprawy w pracy i dzisiaj nie da rady przyjść.
Bartek przez chwilę patrzył na mnie, jakby nie rozumiał, co mówię. A potem cicho wyszeptał:
– Ale przecież to Dzień Ojca...
Jego głos był tak słaby, że ledwo go usłyszałam.
– Wiem, skarbie... – odpowiedziałam, a moje serce ścisnęło się z bólu.
Bartek odwrócił głowę i znów spojrzał w okno.
– Może jednak przyjdzie...? – szepnął.
Nie miałam siły mówić, że nie. Przytuliłam go, a on siedział sztywno, jakby nie chciał tego przytulenia, bo czekał na inne ramiona – na ramiona taty. Siedzieliśmy tak długo, w ciszy, przerywanej tylko cichym dźwiękiem wskazówek zegara. Bartek co chwilę prostował się, zerkał na drzwi, nasłuchiwał. A potem znów opadał zrezygnowany na oparcie fotela.
Wieczorem usiadłam sama w kuchni, patrząc na jego latawiec, który leżał teraz porzucony na podłodze. Cicho szlochałam. Jak wytłumaczyć dziecku, że jego tata go kocha, skoro znów go zawiódł?
Nie pozwolę mu więcej na to
Bartek zasnął wcześnie, zmęczony czekaniem. Leżał skulony w łóżku, przytulając poduszkę, a obok – na stoliku – leżał jego latawiec, przewrócony na bok, jakby stracił całą swoją magię. Przykryłam go kocem, pocałowałam w czoło i zgasiłam lampkę nocną. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi jego pokoju, poczułam, jak narasta we mnie coś gorącego, palącego. Usiadłam przy kuchennym stole, schowałam twarz w dłoniach i cicho jęknęłam.
– Jak on mógł... – wyszeptałam, z trudem powstrzymując łzy.
Przed oczami miałam obraz Bartka, siedzącego godzinami przy oknie, jak czekał, jak zerkał na drzwi, jak głaskał latawiec, mówiąc, że tata na pewno się ucieszy. Zacisnęłam pięści. Mateusz, ile razy jeszcze? Ile razy mam ci tłumaczyć, że to nie tylko twoja praca, twoje awarie, twoje plany? Że jest ktoś, kto na ciebie czeka, kto cię kocha, dla kogo jesteś całym światem?
Czułam, jak w mojej głowie kłębią się wspomnienia – nasze rozmowy sprzed lat, jego obietnice, jego wieczne „nie teraz”, „nie mogę”, „to tylko chwilowe”. Ile jeszcze miałam w to weirzyć? Ile razy patrzeć na łzy Bartka i czuć się bezradna?
Wstałam nagle, nerwowo odsuwając krzesło.
– Nie pozwolę mu tego robić – powiedziałam sama do siebie, głośno, jakby to miało mi dodać sił. – Nie pozwolę, żeby Bartek dorastał z poczuciem, że nie jest dla ojca wystarczająco ważny.
Ale co mogłam zrobić? Jak chronić dziecko przed rozczarowaniem, które przychodziło wciąż i wciąż, za każdym razem, kiedy dzwonił telefon od ojca? Patrzyłam na latawiec leżący na podłodze. Kolorowy, ale teraz jakby wyblakły. Wzięłam go do ręki, a łzy same spływały mi po policzkach.
Synek pomyślał, że tata go nie kocha
Była już po północy, kiedy usłyszałam cichy skrzyp podłogi. Drzwi do mojej sypialni otworzyły się ostrożnie, a w nich stanął Bartek. Stał boso, w piżamie, z przytulonym do piersi latawcem. Jego oczy były zaczerwienione, policzki mokre od łez.
– Mamo... – wyszeptał cicho, głos miał taki kruchy, jakby zaraz miał się złamać. – Mogę... do ciebie?
– Chodź, kochanie – powiedziałam i odsunęłam się na łóżku, robiąc mu miejsce.
Bartek położył się obok, wtulił w moje ramię, a jego małe palce zaciskały się na materiale mojej koszulki. Oddychał szybko, niespokojnie, jakby walczył z czymś, czego nie potrafił wypowiedzieć.
– Mamo... tata mnie chyba nie kocha, co?
Poczułam, jak moje serce pęka na pół. Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać łzy, ale one i tak popłynęły.
– Nie mów tak, kochanie... – wyszeptałam, głaszcząc go po głowie. – Tata cię kocha...
– Ale on nigdy nie ma czasu... Dla niego wszystko jest ważniejsze...
Milczałam przez chwilę, bo co mogłam powiedzieć? Przecież on miał rację.
– To nie twoja wina – powiedziałam w końcu cicho, przytulając go mocniej. – To nie z tobą jest coś nie tak. To jego problem...
Bartek wtulił się we mnie, a ja głaskałam go po włosach, czując, jak moje ramiona drżą od powstrzymywanego szlochu. Leżeliśmy tak w ciemności, słysząc tylko swoje oddechy.
– Mamo... – odezwał się po dłuższej chwili. – A jak dorosnę, to nie będę taki jak tata, obiecuję. Ja będę zawsze przy moich dzieciach.
Poczułam, jak z oczu lecą mi kolejne łzy, gorzkie i ciężkie.
– Wiem, kochanie... Wiem...
Przytuliłam go jeszcze mocniej, jakby samym objęciem chciała mu dać to wszystko, czego tak bardzo brakowało mu od taty.
Muszę być dla niego silna
Leżałam w łóżku, wpatrzona w ciemny sufit, wsłuchując się w równy oddech Bartka, który zasnął wtulony we mnie. Mój wzrok błądził po ścianach, po suficie, po cieniach, które rysowały się od światła lampy ulicznej wpadającego przez zasłony. W głowie kłębiły się myśli, jedna przez drugą, jak fale bijące o brzeg.
Przypomniałam sobie jego pytanie: „Tata mnie chyba nie kocha, co?” I to, co odpowiedziałam, choć wcale nie byłam tego pewna. Bo przecież kochanie to nie tylko słowa, to nie tylko obietnice wypowiedziane w pośpiechu przez telefon. To czas, który się daje, uważność, dotrzymane słowa. A Mateusz... Mateusz zawsze miał coś ważniejszego.
Patrzyłam na Bartka, na jego drobną sylwetkę, na rękę zaciśniętą na skrawku poduszki. Tak bardzo chciałam go przed tym wszystkim uchronić. Ale czy mogłam? Ile jeszcze razy miałam być tą, która tłumaczy, usprawiedliwia, przykleja plaster na rozbite serce?
Zrozumiałam wtedy jedno: muszę być dla niego silna. Jeśli Mateusz nie potrafi być ojcem, jeśli nie potrafi być obecny, to ja muszę być tą, która będzie zawsze. Choćby nie wiem, jak było mi ciężko, choćby serce rwało się z bólu – muszę być jego bezpiecznym miejscem. Ale w głowie kołatało mi się pytanie, którego nie umiałam uciszyć. Jak długo jeszcze dam radę? Jak długo będę łatać te dziury po Mateuszu?
Odwróciłam się na bok, zamknęłam oczy, a łzy cicho wsiąkały w poduszkę.
Kamila, 35 lat
Czytaj także:
- „Gdy chłopak zaprosił mnie na luksusową kolację, spodziewałam się oświadczyn. Miał jednak zupełnie inne zamiary”
- „Matka zatruwała mi życie, bo nie chciałam dzieci. Ale ja nie dam się zakopać w brudnych pieluchach po szyję. To mój wybór”
- „Z zemsty na byłym mężu uwiodłam jego szefa. Grałam nieczysto, ale okazało się, że nie tylko ja miałam za paznokciami”