„Mój mąż 1 zdaniem przekreślił 30 lat małżeństwa. Wierzyłam, mu na słowo, a on latami kłamał mi prosto w oczy”
„Jego słowa. Były jak małe szpileczki celnie wbite w najczulsze miejsce. Niby mnie komplementował, a jednocześnie poddawał krytyce. Wstałam bez słowa i zamknęłam się w łazience”.

- Redakcja
Przez ponad 30 lat małżeństwa byłam przekonana, że jestem kochana. Mąż zawsze odnosił się do mnie z troską i nigdy nie miałam poczucia, że przestał mnie kochać. Nawet gdy po trzech ciążach moje ciało nie było idealne, wciąż obsypywał mnie komplementami. Wszystko się zmieniło, kiedy na emeryturze zapisałam się na pilates.
Nie będę ukrywała, że mój mąż zawsze był wysportowany. Dbał i swoją sylwetkę, trochę dlatego, że to lubił, a trochę dla zdrowia. Niejeden trzydziestolatek mógłby pozazdrościć ciała. Często zachęcał mnie, żebym zaczęła chodzić na basen albo na spacery, ale mi zawsze nie było po drodze. Dzieci, praca, dom. Po tym całym maratonie nie miałam już siły na dodatkowe wygibasy.
– Poruszaj się, od razu lepiej się poczujesz – zachęcał mnie co jakiś czas
– Lepiej się poczuję, gdy odpocznę pod kocykiem z kubkiem gorącej czekolady – odpowiadałam ze śmiechem.
– Poważnie mówię. Chodź ze mną siłownię, zobaczysz, że będzie fajnie.
– Ale ja nie żartuję.
– To może rower. Zobacz, jaka jest piękna pogoda. Pojedźmy na wycieczkę – namawiał z entuzjazmem w oczach.
– Nie mam siły.
– Nie daj się prosić – mąż nie ustępował.
– Może kiedyś, teraz nie ma takiej opcji. Jestem zbyt zmęczona.
Aż w końcu nadszedł ten dzień. Nie sądziłam jednak, że moje życie wywróci się do góry nogami.
Byłam z siebie zadowolona
Zawsze byłam pomiędzy. Nie byłam ani gruba, ani chuda. Może dlatego jakikolwiek wysiłek fizyczny nie był dla mnie atrakcyjny. Mąż zapewniał mnie, że jestem piękna, zdrowo się odżywiałam i nie miałam zamiaru ulegać obsesji szczupłego ciała. Mówiąc szczerze, byłam z siebie zadowolona. Wiek jednak zrobił swoje. Ostatnio zaczęło mi strzykać kolano, a i plecy też pobolewały. Za namową Anieli, zaprzyjaźnionej fizjoterapeutki, zapisałam się na pilates. Bardziej dla zdrowia niż figury. Chciałam wzmocnić i uelastycznić mięśnie. Nie wierzyłam w cuda, po prostu wolałam działać niż czekać, aż będzie mi ciężko wstać z łóżka.
– Dobrze ci to zrobi – powiedziała Aniela. – Przy okazji zrzucisz parę kilo i od razu będzie ci lżej.
Jej szczerość mnie zabolała. Byłam zaskoczona, że zwraca mi na to uwagę, bo nigdy nie uważałam, że mam z tym problem. Poza tym Michał zawsze mnie komplementował.
– Uważasz, że jestem gruba? – aż się żachnęłam.
– Nie uważam. Po prostu powinnaś zadbać o swoje zdrowie – odpowiedziała dyplomatycznie koleżanka.
Chciało mi się płakać
Jeśli Aniela chciała mnie zmobilizować do działania, to jej się udało. Przez kilka dni trawiłam jej słowa. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że jestem „za duża”, bo dla mnie to było równoznaczne z „brzydka”. Chciało mi się płakać, ale wiedziałam, że nie mogę się poddawać. Poza tym chodziło też o moje lepsze samopoczucie. Gdy Michał się dowiedział, że zapisałam się na pilates, był tym zachwycony. Zaskoczyła mnie jego reakcja. Niby wiedziałam, że lubi aktywność fizyczną, ale w jego zachowaniu było coś dziwnego. Jakby za bardzo się cieszył.
– Skąd taka radość? Też uważasz, że jestem „za gruba”?
– Ja? Skąd ci to przyszło do głowy – zapewnił mnie mąż. – Przecież wiesz, że dla mnie zawsze jesteś idealna.
Nie odpowiedziałam. Zdaje się, że Michał wyczytał z mojej miny, że coś mnie gryzie. W końcu nie znaliśmy się od wczoraj.
– Kto ci tak nagadał? – zapytał z troską.
– Aniela. Powiedziała, że jak schudnę, to będzie mi lżej. Przecież nie jestem wielorybem!
– Nawet tak nie myśl. Jesteś w sam raz. A ja się cieszę, że się odważyłaś. Ruch naprawdę poprawia samopoczucie.
Nie uwierzyłam mu. Myślałam, że w ten sposób chce mnie zachęcić. Szybko się jednak przekonałam, że miał rację. Pierwszy miesiąc to była tragedia. Wracałam padnięta i jedyne, na co miałam ochotę to szybka kąpiel i sen. Jednak po jakim czasie zauważyłam zmianę. Owszem, byłam zmęczona fizycznie, ale czułam się szczęśliwa. I w głowie było mi lżej, jakby złe myśli znikały razem z nadprogramowymi kilogramami.
Pilates mnie wciągnął, ale o nie był koniec. Zaczęłam zapisywać się na kolejne zajęcia. Zumba, joga, fitness. Nie dlatego, że chciałam schudnąć. Po prostu czułam się lepiej. Miałam więcej sił i energii. Co prawda, na początku nie było łatwo, nie byłam w stanie w pełni wykonać wszystkich ćwiczeń i nierzadko czułam się jak pokraka. Jednak to była niewielka cena.
Czułam się młodziej
W domu jedliśmy zdrowo, ale od kiedy zaczęłam regularnie ćwiczyć, zwracam szczególną uwagę na posiłki. Musiały być dobrze zbilansowane. Nie planowałam zmieniać się na starość, ale… to wyszło samo. Po kilku miesiącach zauważyłam różnicę. Waga spadła, ubrania zaczęły na mnie wisieć, cera się poprawiła. Czułam się młodziej. Mąż też to zauważył.
– Kochanie, ale z ciebie laska! Gdybyś nie była moją żoną, natychmiast bym się w tobie zakochał – powiedział pewnego dnia, puszczając do mnie oczko.
– Nie żartuj sobie ze mnie.
– A widziałaś się w lustrze?
– A co? Makijaż mi się rozmazał?
Michał zaśmiał się i objął ramieniem.
– Oj, dziewczyno, dziewczyno. W ogóle się nie doceniasz.
– Co masz na myśli? – zapytałam spokojnie, ale w środku cała dygotałam.
Obawiałam się odpowiedzi. Wiedziałam przecież, że mam swoje lata i daleko mi do ideału.
– Wygadasz obłędnie. Zawsze mi się podobałaś, ale teraz… Petarda! – powiedział Michał i objął mnie w talii.
– Przesadzasz. Aż tak się nie zmieniłam. Nadal jestem sobą.
– I za to cię kocham.
Popatrzyłam na niego jak na wariata, a potem spojrzałam w lustro. Nie mogłam uwierzyć, że kobieta, którą widzę to ja.
Byłam zażenowana
Ku mojemu zaskoczeniu nasze relacje uległy poprawie, staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, a w naszym związku pojawiła się namiętność. Michał nieustannie obsypywał mnie komplementami, wciąż powtarzał, że mam fantastyczne ciało i mówił, że sprawiam, że jest najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Nigdy nie sądziłam, że na emeryturze będzie nam dane cieszyć się bliskością. Michał interesował się moimi zajęciami, nieustanie się pytał o moje plany treningowe. Wspólnie planowaliśmy zakupy i posiłki, jeździliśmy na wycieczki rowerowe i cieszyliśmy się każdym dniem. Przeżywaliśmy drugą młodość, a ja byłam szczęśliwa. Tak po prostu.
Minął rok, od kiedy po raz pierwszy postawiłam swoją stopę w studiu pilatesu. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale postanowiłam uczcić to wydarzenie. Z tej okazji przygotowałam uroczystą kolację. Wieczór minął nam w milej atmosferze. Cały czas śmialiśmy się, wspominając moje pierwsze dni ćwiczeń. Byłam w doskonałym nastroju i zupełnie się nie spodziewałam, że za chwilę wszystko pęknie jak bańka mydlana. Po kolacji chciałam włączyć swój ulubiony serial, ale mąż miał inny plan.
– Zamiast tego, pooglądajmy nasze stare zdjęcia. Przekonasz się, jakie postępy zrobiłaś.
– Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytałam z powątpiewaniem.
– Jasne, powinnaś być z siebie dumna. Włożyłaś w to wiele wysiłku.
Może i miał rację. Gdy zaczęłam przeglądać stare fotki, coś się we mnie zmieniło. Faktycznie zauważyłam, że schudłam. Teraz wyglądałam o niebo lepiej, a poczucie dumy rozpierało moje serce. Z drugiej jednak strony czułam wstyd. Byłam zażenowana swoim wyglądem sprzed roku. I zaczęłam się zastanawiać, czy komplementy Michała, które mi prawił mi przez 30 lat małżeństwa, nie były kłamstwem. Może nawet zaczęłam wątpić szczerość jego uczuć.
Czułam się okropnie
– Widziałaś, jakie miałaś uda? Jak serdelki – Micha zaśmiał się głośno, a ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. – Boże, ale miałaś pulchne ręce! I brzuch jak z galaretki. Ale dałaś radę! Jestem z ciebie dumny, że zrobiłaś postępy – powiedział i pocałował mnie w czoło.
– Dzięki, doceniam to – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, ale mąż zupełnie to zignorował.
– O na tym zdjęciu to ważysz chyba z 10 kilo więcej. Naprawdę, możesz być z siebie duma.
Ale nie byłam. Może Michał chciał dobrze, może miał dobre intencje, może chciał mnie zmotywować, a może pogratulować. Jednak nie czułam się dobrze, słysząc jego słowa.
– Ja nie mogę, zobacz, jaka tu jesteś puciata! Dopiero teraz to widzę. Wiesz, sąsiad z naprzeciwka powiedział mi ostatnio, że cię podziwia. Że w końcu na emeryturze zabrałaś się za siebie. I bardzo dobrze. Sama widzisz, jak bardzo ruch i ćwiczenia zmieniły nasze życie. Same plusy – mąż nie mógł przestać gadać, a ja z każdym jego słowem czułam się gorzej.
Było mi źle. Bardzo emocjonalnie odebrałam jego słowa. Były jak małe szpileczki celnie wbite w najczulsze miejsce. Niby mnie komplementował, a jednocześnie poddawał krytyce. Wstałam bez słowa i zamknęłam się w łazience. Nie chciałam już patrzeć na zdjęcia ani wysłuchiwać kłamstw.
Moje serce pękło na pół
Następnego dnia udawałam, że nic się nie stało. Jednak w głębi serca czułam się zraniona. Miałam wrażenie, że Michał dał mi do zrozumienia, że jeszcze nie dawno widział we mnie monstrum. Że jego zachęty do ćwiczeń wcale nie były przypadkowe. Że może mówił mi komplementy z litości, bo tak trzeba, a nie dlatego, że tak czuł. W mojej głowie pojawiło się wiele pytań, na które nie znałam odpowiedzi. I nie miałam pewności, czy chcę poznać prawdę Wiedziałam, że powinnam porozmawiać na ten temat z mężem. Zamiatanie problemu pod dywan tylko pogarszało moje samopoczucie i poczucie własnej wartości. Nie wiedziałam jednak, jak mam się za to zabrać. Gdyby moje przypuszczenia się potwierdziły, moje serce pękłoby na pół. A ja nie byłam na to gotowa.
Renata, 67 lat
Czytaj także:
- „W ostatniej chwili musiałem odwołać wakacyjny wyjazd do Chorwacji. Strata kasy to pikuś przy tym, co się stało”
- „Po niewinnych zajęciach pilates dostawałam tajemnicze koperty bez podpisu. Nie mogłam uwierzyć, kto za tym stał”
- „Dla córki jestem starowinką, która powinna skapcanieć. A ja myślę, że życie zaczyna się po 60”.