Reklama

Mam dwójkę dzieci i męża, z którym byłam przekonana, że zestarzeję się w spokoju. Żyliśmy zwyczajnie – może nawet zbyt zwyczajnie. Praca zdalna, przedszkole, zakupy, obiad, bajka na dobranoc, pranie. Nuda? Może, ale taka, którą kochałam. Czułam się w niej bezpieczna. Mikołajki od zawsze miały dla mnie szczególne znaczenie. To nie były tylko drobne prezenty w butach. To był czas czułości, dziecięcej radości, zapachu mandarynek i kakao z piankami. Michał, mój mąż, czasem śmiał się z mojej pedanterii w tej kwestii, ale co roku potulnie wieszał światełka na oknach i znosił ze strychu czerwone pudełko z dekoracjami.

Z sąsiadką z naprzeciwka, Patrycją, wymieniałyśmy się tylko grzecznościami. Była ładna. Za ładna. Zbyt pewna siebie, zbyt głośna, zbyt chętna, by zagadać mojego męża, ale ufałam mu. A może po prostu nie chciałam wierzyć, że mógłby... Tego poranka było jak zwykle. Michał wyszedł „na chwilę” do sklepu. Kuba pisał list do Mikołaja, a ja – jeszcze nieświadoma – szłam do auta po zapomnianą torbę z prezentami. I wtedy, zupełnie przypadkiem, zobaczyłam coś, co zniszczyło wszystko.

Zobaczyłam go przez okno

Poranek był mroźny, ale suchy. Włożyłam grubą kurtkę i zeszłam na parking. Zapomniałam dzień wcześniej przynieść z bagażnika torbę z prezentami – zawsze coś zostawiam na ostatnią chwilę. Minęłam świerk pod blokiem, gdzie dzień wcześniej zawiesiliśmy lampki z Michałem. Czułam dziwny niepokój, ale zrzuciłam to na zimno. Dopiero pod samochodem zamarłam. Bo auto Michała… stało kilka ulic dalej. Tuż pod domem Patrycji.

– Może pojechał na skróty, może coś jej zaniósł… – zaczęłam go tłumaczyć sama przed sobą, choć sama nie wiedziałam po co.

Nogi same mnie niosły. Po cichu podeszłam bliżej i zajarzałam w jej okno na parterze. W oknach wciąż paliło się światło. I wtedy go zobaczyłam. Michała. Mojego Michała. Stał w jej kuchni, przy blacie. Patrycja opierała się o niego, a on obejmował ją tak, jak kiedyś mnie. Śmiała się, a potem… pocałowała go w usta. A on wcale się nie cofnął. Odpowiedział jej tym samym. Zamarłam. Dosłownie.

– To chyba nie on… Nie, to nie może być Michał… – szeptałam, ale obraz za oknem nie kłamał.

Z wnętrza dobiegł mnie śmiech i głos Patrycji:

– Twoja żona nic się nie domyśla?

Michał odpowiedział, ale nie dosłyszałam. Może i lepiej. Cofałam się powoli, jakby każdy krok mógł mnie wciągnąć do wnętrza ziemi.

– Uciekaj stąd… To się nie dzieje… – powtarzałam w myślach, trzymając się płotu, by nie upaść.

Tego dnia wszystko się we mnie złamało. Nie wybuchło. Złamało. Cicho. Bez krzyku. Jak porcelana.

Jego twarz straciła kolor

Wieczór minął szybko. Dzieci zasnęły wyjątkowo spokojnie – może wyczuwały, że coś jest inaczej. Siedziałam na kanapie jak skamieniała. Wpatrywałam się w świecące lampki na choince, które mrugały do mnie złośliwie, jakby mówiły: „Na co jeszcze czekasz?” Usłyszałam dźwięk klucza w zamku.

– Hej, jestem. Ale zimno! – rzucił Michał, wieszając kurtkę.

Nie podniosłam się. Nie odpowiedziałam.

Coś się stało? – zapytał, wchodząc do salonu.

– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho. Spokojnie. Zbyt spokojnie.

– Mówiłem ci, że idę do sklepu. Po mleko… – zaczął.

– Kłamiesz.

Zamilkł. Widziałam, jak jego twarz traci kolor. Zamarł. Po prostu zamarł.

– Widziałam cię – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Widziałam, jak się całujecie. Ty i Patrycja. W jej kuchni.

Chciał coś powiedzieć. Usta mu się otworzyły, ale słowa nie przyszły.

– Chcesz mi powiedzieć, że to nieprawda? Że mi się przywidziało?

– To nie tak, Anka… – wydukał.

– A jak? Jak niby to było? To może przypadkiem się potknąłeś i wpadłeś na jej usta?

To nic nie znaczyło… – jęknął.

– Zdradziłeś mnie w mikołajki. W cholerne mikołajki, Michał! – krzyknęłam, a głos mi się złamał.

– Bo z tobą… już od miesięcy nic nie było… – powiedział cicho, ale celnie.

Więc to moja wina? Tak? Że pracuję, ogarniam dzieci, dom, a ty w tym czasie…?

Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś obok.

– Wyjdź. Śpij sobie dzisiaj, gdzie chcesz. Byle nie tu.

Stałam i patrzyłam, jak się zbiera. Jak wychodzi. Jak zamyka drzwi. I jak znów jestem sama, choć już nie ta sama.

Byłam rozbita na milion kawałków

Nie spałam tej nocy. Wcale. Leżałam w łóżku, ale oczy miałam szeroko otwarte. Sufit migał w rytm światełek odbijających się od okna. Dzieci spały spokojnie. Ja – rozbita na milion kawałków. Nad ranem wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Natalii.

– Już tak wcześnie? – odebrała zaspanym głosem. – Wszystko okej?

Michał mnie zdradza – powiedziałam bez wstępu. – Z Patrycją. Widziałam ich. W jej kuchni. Całowali się.

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem tylko jedno słowo:

– Cholera jasna!

Opowiedziałam jej wszystko. Jak wyszedł niby po mleko, jak zobaczyłam auto pod jej domem, jak się pocałowali. Natalia słuchała bez przerywania.

– Może to nie pierwszy raz… – powiedziała w końcu. – Może to trwało dłużej, niż myślisz.

– A może powinnam była to wcześniej zauważyć? – wyszeptałam. – Może to jednak moja wina? Wciąż jestem zmęczona... Może jestem niewystarczająca?

– Nie. To on okazał się niewystarczający. Nie wariuj teraz, Anka. Musisz być silna. Dla siebie. Dla dzieci.

Po rozłączeniu długo wpatrywałam się w ekran. Przeglądałam zdjęcia – z wakacji, z ubiegłorocznych świąt, z urodzin dzieci. Na każdej z nich on. Uśmiechnięty. Czuły. Kochający. Czy to wszystko było udawane? Zsunęłam się z łóżka, otuliłam sweterkiem i poszłam do kuchni. Było cicho. Zaparzyłam herbatę i usiadłam sama przy stole.

– Co teraz? – zapytałam pustą przestrzeń.

Odpowiedziała mi tylko cisza.

Serce waliło mi jak młotem

Czekałam, aż Michał przyjdzie po dzieci. Nie chciałam się z nim widzieć. Kiedy w końcu zabrał Kubę i Majkę „na pizzę”, chwyciłam płaszcz i zeszłam po schodach. Serce waliło mi jak młotem. Nie dzwoniłam. Nie uprzedzałam. Po prostu zapukałam. Patrycja otworzyła drzwi w dresie i z kubkiem w ręku. Zamarła, jakby zobaczyła ducha.

– O. Cześć… – wymamrotała.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam. Ton miałam chłodny, spokojny. W środku się gotowałam.

– Ania, ja... – zaczęła.

– Oszczędź mi słynnego „to nie tak, jak myślisz” – przerwałam. – Wszystko widziałam. Nie przyszłam tu, żeby wysłuchiwać kłamstw.

Wpuściła mnie do środka. Stanęłam w jej kuchni – tej samej, w której jeszcze dwa dni temu obejmowała mojego męża.

– Wiem, że to się nie powinno było wydarzyć – powiedziała cicho. – On mi mówił, że już was nie ma. Że tylko dla dzieci trzymacie ten teatr…

Parsknęłam.

– Teatr? Byliśmy rodziną. Nie zabawką, którą się odkłada, jak się znudzi.

Myślałam, że on się rozwiedzie… – dodała cicho.

– Serio? Wierzyłaś, że facet, który zdradza swoją żonę, będzie lojalny wobec ciebie?

Patrycja milczała.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że ja ci nigdy nic nie zrobiłam. Nigdy. A ty przyszłaś i rozwaliłaś mi życie. Jakby to była gra. Jakby to nic nie znaczyło.

– Nie chciałam cię skrzywdzić – szepnęła.

– A jednak to zrobiłaś – spojrzałam jej prosto w oczy. – Mam nadzieję, że było warto.

Wyszłam, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Nie wiem, co będzie dalej

Michał nie wrócił do domu. Przychodził tylko po dzieci, znikając zaraz po ich odebraniu. Cisza, która wypełniła mieszkanie, była przerażająca, a jednocześnie kojąca. Wreszcie mogłam oddychać własnym rytmem, decydować o sobie i o tym, co dla dzieci ważne. Zbliżały się święta. Co roku to Michał stroił choinkę, wieszaliśmy bombki razem, a on zawieszał światełka w oknach. Teraz wzięłam na siebie to wszystko. Choinka stanęła w rogu salonu, udekorowana przez Kubę i Majkę. Widok uśmiechniętych twarzy dzieci dawał mi poczucie normalności.

– Mamo, może powiesimy gwiazdę na czubku? – zapytał Kuba.

– Oczywiście, kochanie. Pomożesz mi? – uśmiechnęłam się.

Staliśmy razem, a ja czułam w środku spokój, którego dawno nie doświadczyłam. Nie płakałam. Jeszcze nie. Może kiedyś. Teraz było widać tylko ciche światło lampek odbijające się w oczach dzieci. Usiadłam potem przy stole z kubkiem herbaty i spojrzałam w okno na wirujący w powietrzu śnieg. Wszystko było białe, czyste, jakby świat dawał mi szansę na nowy początek. Nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość. Michał może wróci, może nie, ale jedno było pewne – już nie chciałam wracać do tego, co było.

Nie wiem, co dalej – pomyślałam. – Ale wiem, że dam sobie radę.

I po raz pierwszy od dawna poczułam, że mogę zacząć od nowa. Choć życie nadal bolało, w tym bólu było miejsce na siłę, której wcześniej w sobie nie znałam.

Anna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama