Reklama

Najtrudniejsze chwile w życiu mogą okazać się zapowiedzią tego, co w przyszłości najlepsze. Kluczem są dwa elementy – nie poddawać się i mieć odwagę zaryzykować.

Reklama

Straciłam pracę

– Fundusz ograniczył naszą umowę – oznajmiła kierowniczka. – Czeka nas zamknięcie pracowni, rehabilitacji oraz gabinetów EKG i USG. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś spróbowała swoich sił w naszym drugim ośrodku. Dam ci świetne referencje, a nawet osobiście zadzwonię z poleceniem. Problem w tym, że musimy ciąć koszty, a tam mają pełny skład…

Fakt, że posiadałam solidne doświadczenie jako laborantka medyczna i udało mi się ukończyć wszystkie możliwe szkolenia z zakresu wykorzystywania sprzętu radiologicznego, nie miał większego znaczenia. W obrębie ponad trzydziestu kilometrów funkcjonowały tylko dwie przychodnie o takim profilu. Gdybym chciała dalej pracować w swoim fachu, musiałabym szukać posady gdzieś na końcu świata. Poza tym miałam już 47 lat, więc zupełnie nie byłam w stanie konkurować z młodszymi ode mnie.

Kiedy wracałam do domu, czułam się totalnie przybita. Liczyłam na to, że mój mąż okaże mi trochę zrozumienia, ale on zamiast tego skakał z radości!

Mąż chciał mnie zatrudnić u siebie

Twoja pensja i tak nie powalała na kolana. Przydałaby mi się pomoc w warsztacie. Siedziałabyś za biurkiem, witała klientów, wystawiała rachunki… To będzie bardziej przydatne niż twoja robota w ośrodku zdrowia. A dostaniesz tyle co teraz. Nie będziesz się mogła skarżyć, że brakuje ci pieniędzy na kosmetyki i tipsy.

Heniek niczego nie rozumiał. Praca w służbie zdrowia była moją pasją i powołaniem. Choć wynagrodzenie miało znaczenie, to nie ono było głównym powodem, dla którego kochałam tę pracę.

Mój mąż prowadzi własny zakład kamieniarski, więc nie narzekaliśmy na brak gotówki. Nie potrafiłam sobie jednak wyobrazić, że całe dnie spędzam w ponurej klitce, którą mój mąż dumnie określa mianem biura, w sąsiedztwie cmentarza. Mniejsza z tym, że warunki były nieatrakcyjne, a w środku panował chłód. Porzucenie posady w przychodni na rzecz pracy u męża byłoby dla mnie jak zdegradowanie. Nie chciałam być zatrudniona przez Heńka. Po 25 latach małżeństwa nasza relacja sprowadzała się w zasadzie tylko do rozmów o codziennych sprawach, zakupach i rachunkach

Miałam nudne życie

Mój mąż przez długie lata dawał z siebie wszystko w pracy i troszczył się o dom. Zawsze miałam to, co niezbędne. Jeśli potrzebowałam lodówki, która zużywa mniej prądu – nie było problemu. Pościel nie wyglądała jak dawniej po wielu praniach? Bez gadania szłam i kupowałam nową.

Heniek cały dzień pracował w swoim warsztacie, a po robocie dłubał przy aucie, kibicował na zawodach żużlowych lub oglądał programy o motoryzacji. Alkoholu raczej nie tykał, bo stronił od towarzystwa. Ale w sumie to unikał wszystkich. Z czasem nasi ostatni znajomi przestali do nas wpadać, gdy ich i nasze dzieci podrosły i nie urządzaliśmy już razem domówek. A moje marzenie dotyczące wyjazdu na wczasy? Cóż, nigdy się nie ziściło. Według Heńka najlepszy urlop to ten spędzony na grzebaniu w ogrodzie.

To nie była praca marzeń

Po kilku tygodniach intensywnego poszukiwania zatrudnienia zaczęłam tracić nadzieję. Nigdzie nie było wakatów, nawet w lokalnych marketach. Kiedy złożyłam CV w pobliskim hotelu, usłyszałam, że na recepcji zatrudniają wyłącznie młode osoby. Miesiąc później nie miałam już żadnych złudzeń – jedyna dostępna posada, choć z mierną płacą, była w przydrożnym barze. Potrzebowali kogoś do przygotowywania przekąsek, głównie kiełbas i frytek.

Chyba sobie ze mnie kpisz! Wolisz obsługiwać grilla i wdychać zapach starego oleju, zamiast pracować u mnie w biurze? No gratulacje, rzeczywiście wybrałaś prestiżowe stanowisko!

Heniek sądził, że nie podejmę tej pracy. Paradoksalnie to jego postawa zmotywowała mnie, by przyjąć propozycję. Początek okazał się koszmarny. Szef nie przywiązywał wagi do porządku – po zamknięciu sama szorowałam kuchenny bałagan i ruszt. Przyjeżdżający na posiłki tirowcy byli przemęczeni i drażliwi, albo naiwnie wierzyli, że każda dziewczyna pragnie wysłuchiwać ich niezabawnych dowcipów.

Poznałam interesującego mężczyznę

Nagle pojawił się Adam. Gdyby nie on, pewnie po upływie miesiąca zdecydowałabym się na zmianę pracy i zatrudnienie w warsztacie nieopodal cmentarza. Adam regularnie tamtędy przejeżdżał, ale akurat gdy zaczęłam nową pracę, miał dwutygodniową przerwę ze względu na naprawę samochodu. Na pierwszy rzut oka wydawał się mieć niewiele ponad pięćdziesiąt lat. Był wysportowany, dobrze wyglądał i nosił starannie przyciętą brodę.

Jego zachowanie różniło się od innych. Skomplementował przekąski, zagadał kilka słów, uśmiechnął się przy pożegnaniu i rozbawił mnie obietnicą, że stawi się ponownie za trzy dni. Dotrzymał słowa i pojawił się po trzech dniach, a potem po sześciu i dziewięciu. Z każdą wizytą przesiadywał przy barze odrobinę dłużej, lecz nie popisywał się znajomością kawałów o teściowych.

Pewnego dnia spytał, dlaczego mam kiepski nastrój. Sama nie wiem czemu, ale opowiedziałam mu historię o mojej pracy w barze… Przysłuchiwał się z uwagą. Spodziewałam się jakiejś zdawkowej odpowiedzi z jego strony, ale moje przewidywania okazały się błędne.

Uważnie mnie wysłuchał

– Nie sprawia pani wrażenia smutnej kobiety. Z tego powodu odczułem, że coś istotnego spędza pani sen z powiek. Ma pani poczucie, że została pani oszukana, zgadza się? Życie potoczyło się inaczej, niż pani oczekiwała. Ale najbardziej przykre jest to, że mężczyzna, z którym pani się związała, w żaden sposób nie doceniał pani wysiłków. Również tego, że obecnie pani tu pracuje. Każde zajęcie może być w porządku, o ile znajdzie się ktoś, kto będzie je szanował i podziwiał.

Jego słowa totalnie mnie zaskoczyły. W końcu nawet nie pisnęłam ani słówka o Heńku. Widząc moje zakłopotanie, uśmiechnął się.

– Jak widzę, to strzał w dziesiątkę. Nie, nie czytam w myślach. Po prostu byłem już dwa razy przed ołtarzem i dwa razy się rozwodziłem. Za pierwszym podejściem wszystko schrzaniłem, a za drugim pod koniec trochę zmądrzałem, ale było już za późno. No i teraz niby jestem taki mądry, a mimo to samotny i jadam w knajpach przy drodze. Ale zawsze powtarzam sobie, że każda zmiana w życiu daje nowe szanse. Gdybym nosił do pracy kanapki z domu, to w życiu bym pani nie spotkał.

Tamtego popołudnia podjęłam decyzję, by przez następne tygodnie dalej bawić się w kuchtę w barze. To może wyglądać komicznie, ale kilka słów wypowiedzianych przez Adama podziałało na mnie motywująco. Knajpa niekoniecznie musi stanowić kres mojej drogi zawodowej.

Regularne pogawędki z Adamem weszły mi w nawyk. Zauważyłam, że zerkam do jego grafiku podróży i od świtu wyczekuję chwili, aż zaparkuje pod knajpką. Pewnego razu doszłam do wniosku, że zamawianie smażonej kiełbasy z ziemniakami dwa razy w tygodniu niezbyt dobrze wpływa na kondycję Adama.

Przyniosłam mu obiad z domu

Tym razem na obiad zaserwowałam Adamowi domowe zrazy zawijane z kaszą, a nie standardową kiełbasę. Przyniesienie własnego jedzenia do baru było dość ryzykowne – gdyby szef to zauważył, zapewne mielibyśmy niemałe kłopoty. Ten gest wyraźnie go poruszył. Później wyznał mi, że poczuł się tak, jakby wreszcie po bardzo długim czasie zawitał w rodzinne strony. Nie przyznałam się, że mnie również ogarnęły emocje. Ani że atmosfera w barze przypominała mi randkę.

Adam miał zwykle dwadzieścia minut – akurat tyle zazwyczaj zajmowała pasażerom konsumpcja posiłku. Potem siadał z powrotem za kierownicą, by wyruszyć w trasę do Amsterdamu, Paryża czy Brukseli. Gdzieś daleko, dokąd ja zawsze chciałam się wybrać, ale nigdy nie było mi to dane. Aż pewnego razu przyszedł, mimo że miał dzień wolny. Nie robił wrażenia, jakby trafił tu przez przypadek.

Nie mogłem się doczekać naszego spotkania – zaczął bez owijania w bawełnę. – Ledwo co skończyłem trasę i doszedłem do wniosku, że wizyta u ciebie dopiero za dwa dni to stanowczo za późno. Zdaję sobie sprawę, że moje pojawienie się tutaj mogło cię nieco zaskoczyć. Ale spokojnie, chcę tylko coś zjeść i trochę porozmawiać. Tak jak zawsze, góra dwadzieścia minut, z przerwami na obsługę innych gości…

Kolejne dni wyglądały podobnie. Gdy mijał kolejny miesiąc mojej pracy w barze, dotarło do mnie, że któregoś dnia mogę przestać pracować w tym lokalu, ale nigdy nie zrezygnuję ze znajomości z Adamem.

Nie mogłam się doczekać, aż wróci

Któregoś dnia Adam oznajmił, że przez najbliższy tydzień go nie będzie – planował wziąć wolne i odwiedzić swojego brata, z którym od dłuższego czasu nie miał kontaktu. Tuż przed wyjściem niespodziewanie podszedł do baru i na oczach pozostałych gości pocałował mnie, jakbym była jego kobietą.

Wrócę tu po ciebie – rzucił na odchodne.

Gdy tylko odjechał, dopadło mnie uczucie bezgranicznej i beznadziejnej tęsknoty. Pewnie bym się tym faktem przeraziła albo poczuła winna, gdyby nie to, że właśnie tego wieczoru Heniek, nie odrywając oczu od telewizora, rzucił w moim kierunku lakoniczny komunikat:

– W biurze zamontowałem grzejnik z termostatem. Będziesz mogła ustawić sobie temperaturę, jaką tylko zechcesz. Możesz już dać sobie spokój z pracą w tym barze.

To powiedziawszy, poszedł spać, nawet nie czekając na moją reakcję. Mój mąż ograniczył wszystkie moje potrzeby do kwestii bezpieczeństwa i higieny pracy, a konkretnie do zapewnienia odpowiedniej temperatury w pomieszczeniu.

Rzuciłam męża

Tydzień później zostawiłam męża na zawsze. Wsiedliśmy z Adamem do busa, który prowadził jego znajomy. Moje przeczucia okazały się słuszne – wycieczka do brata nie była zwyczajną podróżą. Z pomocą Leszka obydwoje znaleźliśmy pracę w niewielkiej miejscowości położonej nad Adriatykiem, w odległości około stu kilometrów od Rzymu.

Adam pracuje jako szofer w komunikacji miejskiej, a ja dostałam posadę w przychodni. Pracuję w laboratorium! Na szczęście nie jest tam wymagana znajomość języka włoskiego. Poza tym chcemy podróżować.

Moje postępowanie może się wydawać zbyt pochopne – w końcu ledwo go poznałam… Owszem, ale nareszcie odnalazłam radość życia. Skoro najtrudniejsze chwile mogą prowadzić do najwspanialszych – warto zaryzykować.

Reklama

Kinga, 47 lat

Reklama
Reklama
Reklama