Reklama

Majówka zawsze kojarzyła mi się z luzem, śmiechem i zapachem kiełbasy z grilla. Dlatego bez większego oporu zgodziłam się na wyjazd do teściowej. Z Haliną mieliśmy relacje... poprawne. Na dystans, z domieszką kurtuazji i drobnych zgrzytów, które maskowałam wymuszonym uśmiechem. Była kobietą po sześćdziesiątce, energiczną, czasem wręcz nieobliczalną w swoich szczerościach. Typ osoby, której nie dało się zaprogramować na „milczenie, kiedy nie wypada”.

Reklama

Mikołaj, mój mąż, od dzieciństwa był wychowywany tylko przez nią. Ojciec „zniknął” – tak to zawsze delikatnie określano. To był temat tabu. I chociaż czasem widziałam, jak Mikołaja świerzbi język, by zapytać o prawdę, nigdy się na to nie zdobył. Przyjechaliśmy na działkę Haliny z torbami pełnymi jedzenia i dobrym humorem. Słońce paliło skórę, a powietrze pachniało palonym węglem i truskawkami. Halina już czekała, krzątając się wokół grilla, jakby urządzała festyn dla połowy osiedla.

– No dzieci, bez ceregieli! Kieliszeczki nalane, mięsko już się smaży! – zawołała z tarasu.

Śmiałam się, patrząc na Mikołaja, który przewracał oczami. Wtedy jeszcze nie przeczuwałam, że ta majówka rozsadzi naszą rodzinę od środka.

Pierwsze rysy na rodzinnej historii

Grill skwierczał, a zapach przypalonej kiełbasy drażnił moje nozdrza. Siedzieliśmy na plastikowych krzesłach, popijając drinki, kiedy Mikołaj podszedł do rusztu i skrzywił się, patrząc na zwęglone mięso.

– Mamo, no błagam cię... Kto to będzie jadł? – jęknął, łapiąc szczypcami czarną jak węgiel kiełbasę.

– E tam, przecież trochę chrupiąca nikomu nie zaszkodzi! – Halina machnęła ręką i polała sobie więcej wina.

– Trochę? – Mikołaj parsknął. – Wygląda jak po wydobyciu z kopalni!

– Jak ci nie pasuje, to sam stój przy grillu! – odpaliła Halina, już z lekkim szwungiem w głosie.

Siedziałam cicho, mieszając sałatkę, próbując nie wchodzić między młot a kowadło. Atmosfera, jeszcze przed chwilą lekka jak majowe powietrze, zaczęła gęstnieć.

– Czasem mam wrażenie, że inny facet to by mnie lepiej wychował! – rzucił Mikołaj półżartem, półgorzko, nie patrząc nawet w stronę matki.

Słyszałam już, jak Halina w wielu sytuacjach odpowiadała ripostą ostrą jak brzytwa. Ale tym razem... coś pękło. Halina pobladła jak kartka papieru, spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, a potem spuściła wzrok na szklankę. Ręka, którą trzymała kieliszek, wyraźnie zadrżała.

– Dziecko... – wyszeptała – nie mów tak...

Nagle odwróciła się na pięcie i zaczęła zbierać naczynia ze stołu, nerwowo, niemal na oślep. Mikołaj prychnął i odszedł do altany, trzaskając drzwiami. Zamarłam. To nie było normalne. Coś w tej ciszy i w tej ucieczce Haliny przeszyło mnie na wskroś. Instynkt podpowiadał mi, że nie chodziło tylko o przypaloną kiełbasę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że właśnie zobaczyłam pierwsze rysy na rodzinnej historii, która zaraz miała się posypać jak domek z kart.

Nie potrafiłam odpuścić tematu

Halina krzątała się w kuchni, szorując talerze z furią, jakby od tego zależało jej życie. Kątem oka obserwowałam, jak zamaszyście szoruje każdy talerz, aż ręce jej drżały. W końcu nie wytrzymałam.

– Halina... – zaczęłam ostrożnie, stając przy zlewie. – O co chodzi?

– O nic, Olgunia – zaśmiała się nerwowo, nie podnosząc wzroku. – Trochę za dużo wypiłam, wiesz jak to jest...

– To nie przez wino – spojrzałam na nią uważnie. – Przypalone kiełbasy to jedno. Ale to, jak zareagowałaś na słowa Mikołaja... Halina, coś jest nie tak.

Zaklęłam w duchu. Może to nie był najlepszy moment. Może powinnam zostawić temat. Ale nie potrafiłam. Coś mi mówiło, że muszę to wiedzieć. Halina zatrzymała się w pół ruchu. Woda lała się bez sensu, szumiąc głośno, a ona stała z talerzem w jednej ręce, z gąbką w drugiej, jakby nagle zapomniała, co robi.

– Niektóre rzeczy... – zaczęła cicho – lepiej zostawić w spokoju.

– To może czas je wreszcie wypowiedzieć na głos – powiedziałam, czując, jak ściska mnie w gardle.

Po co rozdrapywać stare rany? – Halina w końcu spojrzała mi w oczy. Były w nich zmęczenie, strach i coś jeszcze. Coś, czego nie umiałam nazwać. – Co ci to da, Olga?

– Może prawdę? – szepnęłam, a głos mi zadrżał.

Przez chwilę obie patrzyłyśmy na siebie w ciszy, która aż dzwoniła w uszach. Wiedziałam, że jestem o krok od czegoś, czego już nie da się odkręcić. I wtedy Halina, zamiast odpowiedzieć, rzuciła talerz z takim impetem do zlewu, że ten rozprysnął się na kawałki.

– Pytasz, to sama szukaj odpowiedzi! – krzyknęła i wybiegła na taras.

Zostałam sama w kuchni, z sercem tłukącym się w piersi jak szalone. I już wiedziałam, że tej majówki nie zapomnę nigdy.

Chciałam znać całą prawdę natychmiast

Wieczór zapadał powoli, był chłodniejszy niż zwykle. Siedziałam sama w salonie, udając, że czytam książkę, ale co chwilę zerkałam w stronę tarasu. Halina siedziała tam z siostrą, ciotką Wiesią. Kiedy tylko się zorientowały, że ktoś siedzi obok, ich głosy stały się bardziej intymne, przyciszone. Podniosłam się cicho, bosymi stopami podeszłam bliżej uchylonych drzwi.

– Widzisz, Wiesiu, ja już czasem nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że mu nigdy nie powiedziałam – szeptała Halina, łamiącym się głosem. – Może powinnam była... wtedy, zanim jeszcze odszedł...

– Halina, co byś tym zmieniła? I tak Andrzej zniknął jak kamfora. A Zbyszek... no wiesz, co to był za materiał na ojca – odparła ciotka.

Andrzej? Kim, do cholery, był Andrzej?

– Ale jak on tak rzuca takie słowa... „prawdziwy ojciec”... – Halina westchnęła ciężko. – A ja pamiętam tylko tamto wesele sąsiadów... i to, co się potem wydarzyło...

Zrobiło mi się gorąco. Miałam wrażenie, że zaraz z klatki piersiowej wyskoczy mi serce. Prawie nie oddychając, wyszłam cicho na taras. Obie kobiety spojrzały na mnie jak na zjawę.

– Co się wtedy wydarzyło? – zapytałam, patrząc Halinie prosto w oczy. – Co ty ukrywasz przed Mikołajem?

Halina zrobiła się biała jak ściana. Wiesia spojrzała na nią z przestrachem. Wiedziałam, że złapałam je na gorącym uczynku. I nie zamierzałam odpuścić.

– Chcę znać prawdę. Całą. Teraz.

Wszystko zaczęło się walić

Halina milczała tak długo, że zaczęłam wątpić, czy w ogóle się odezwie. W końcu powoli, ciężko, jakby każdy ruch sprawiał jej ból, usiadła na tarasowym fotelu. Przełknęła ślinę i spojrzała na mnie wzrokiem pełnym rezygnacji.

– To było dawno... – zaczęła, dłubiąc paznokciem w podłokietniku. – Mikołaj miał wtedy może... półtora roku? Może dwa?

Przytaknęłam cicho, chociaż miałam wrażenie, że ściska mnie w środku jak w imadle.

– Było wesele sąsiadów, pamiętam jak dziś... Dużo wina, muzyka, zabawy do rana. Zbyszek... twój teść... już wtedy rzadko bywał w domu. A ja... – głos jej zadrżał – ja po prostu poczułam się znowu... kobietą. Nie tylko matką.

– Andrzej? – spytałam, czując, jak moje serce wali jak oszalałe.

Halina skinęła głową.

– On wtedy podszedł do mnie, zaczął tańczyć, śmiać się... I wszystko potoczyło się tak szybko... – łzy pojawiły się w jej oczach. – Jedna noc. Jedna jedyna.

Zakryła twarz dłońmi, szlochając cicho.

– Nigdy nie robiłam badań. Nigdy nie pytałam, bo bałam się prawdy. Zbyszek i tak odszedł, a ja zostałam sama z dzieckiem... Ale czasem... – zacięła się. – Czasem, kiedy patrzę na Mikołaja, widzę w nim Andrzeja.

Wbiło mnie w ziemię.

– Więc... – wyszeptałam – nie masz pewności, czy Mikołaj naprawdę jest dzieckiem Zbyszka?

Halina pokręciła głową.

– Nie mam. I już się nigdy nie dowiem.

Łzy ciekły mi po policzkach. Wiedziałam, że po tym wyznaniu nie da się już wrócić do dawnego świata. Wszystko właśnie zaczęło się walić.

Mój mąż nie chciał jej znać

Siedzieliśmy w sypialni Haliny. Mikołaj siedział na łóżku, oparty o ścianę, z założonymi rękami. Patrzył na mnie z lekką irytacją, jakby domyślał się, że zaraz powiem coś, co popsuje mu humor jeszcze bardziej.

– Muszę ci coś powiedzieć... – zaczęłam niepewnie, ściskając w palcach rąbek koszuli.

– Co znowu? – westchnął ciężko. – Jeśli to o tej głupiej kłótni przy grillu, to daj spokój. Mamy to już za sobą.

Pokręciłam głową.

– To... chodzi o twoją mamę. I o twojego ojca.

Mikołaj zmarszczył brwi. Od razu spoważniał.

– Co z nim? – spytał ostro.

Zacisnęłam zęby. Nie było łatwo wykrztusić te słowa.

– Jest szansa, że... że twoim biologicznym ojcem nie był Zbyszek.

Cisza była przeszywająca. Widziałam, jak Mikołajowi opadają ręce, jak jego oczy rozszerzają się w niedowierzaniu.

– Co ty wygadujesz? – powiedział, niemal szeptem.

Halina miała romans... z sąsiadem. Andrzejem. To było dawno. Ale nigdy nie zrobiła badań. I sama nie wie na pewno...

– Przestań! – ryknął. – To jakieś chore brednie!

Wstał, jakby chciał uciec, ale nie wiedział dokąd. Przez chwilę chodził po pokoju, aż w końcu zatrzymał się przy oknie.

– A mama... przyznała się do tego? – zapytał po chwili, drżącym głosem.

Skinęłam głową.

– Właśnie dlatego tak zareagowała przy grillu...

Mikołaj odwrócił się do mnie powoli. W jego oczach było coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Rozpacz. Wściekłość. I coś jeszcze – pustka.

– Nie wierzę w to... – szepnął. – A jeśli to prawda... to nie wiem, czy jeszcze chcę ją znać.

Czułam tylko smutek i pustkę

Majówka, która miała być chwilą wytchnienia, skończyła się jak zły sen. Następnego dnia spakowaliśmy się w ciszy. Halina próbowała nas zatrzymać, łapała Mikołaja za rękę, ale on tylko patrzył na nią zimno, obojętnie, jakby patrzył na obcą kobietę.

– Daj mi czas – powiedział szorstko. – Nie wiem, czy w ogóle chcę to układać na nowo.

Po tych słowach Halina osunęła się na krzesło, jakby nagle wyparowała z niej cała energia, którą zawsze kipiała. Nie odezwała się już ani słowem.

Droga do domu była ciężka jak ołów. Mikołaj prowadził, milcząc, z zaciśniętą szczęką. Czułam, jak bije od niego chłód. Nie śmiałam nic mówić. Wiedziałam, że każde słowo będzie jak benzyna na rozżarzone węgle. W domu panowała napięta cisza. Każdy ruch – odstawienie torby, otwarcie lodówki – brzmiał w tej ciszy jak łoskot.

Wieczorem siedziałam na kanapie, patrząc bezwiednie w ekran telewizora, na którym tańczyły jakieś migające obrazy. Mikołaj stał w kuchni, oparty o blat, wpatrując się w przestrzeń. Nie podszedł. Nie powiedział ani słowa. Wtedy zrozumiałam, że ta majówka nie tylko rozbiła relację między nim a matką. Zostawiła pęknięcie również między nami. Pęknięcie, którego moglibyśmy już nigdy nie naprawić. W ciszy, w pustym, zimnym salonie, przyszło mi do głowy, że prawda nie zawsze wyzwala. Czasem tylko niszczy wszystko, co jeszcze trzymało się na resztkach złudzeń. Nie czułam zwycięstwa. Czułam tylko smutek. I narastającą pustkę.

Olga, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama