„Mój mąż latami nas nagrywał, by później mnie zniszczyć. Wyreżyserował nasze małżeństwo i zrobił ze mnie własną marionetkę”
„Prawnik Andrzeja skinął głową. Mój adwokat wywrócił oczami. Siedziałam jak sparaliżowana. To był proces, który ktoś przygotowywał od lat. A ja byłam główną bohaterką, tylko że o tym nie wiedziałam. Jak długo byłam tylko aktorką na jego taśmach? Jak wiele jeszcze ukrył przede mną, nie wiedziałam”.

- Redakcja
Byliśmy tą parą, która wszystko nagrywała. Andrzej twierdził, że to dla wspomnień – wspólnych świąt, rocznic, drobnych gestów, które z czasem umykają. Ja się cieszyłam. Ufałam, że właśnie te obrazy, te zapisane chwile, są dowodem, że coś naprawdę nas łączyło. Gdy się oddalaliśmy, sięgałam po filmik z Toskanii, albo nasz taniec w kuchni – to mi wystarczało, by wierzyć, że miłość nie zgasła całkiem. Te nagrania były jak kotwica. Nie rozumiałam wtedy tylko jednego, dlaczego zawsze to on nagrywał? I dlaczego nigdy nie pozwalał mi dotknąć kamery.
Dowód zamiast uczucia
– Proszę odtworzyć zapis z 14 marca 2019 roku – powiedział Andrzej chłodno, podając pendrive mecenasowi.
Siedziałam na sali rozpraw, z dłońmi splecionymi tak mocno, że zdrętwiały. Jeszcze wtedy myślałam, że chodzi o jakiś rachunek, może rozmowę z bankiem. Nie byłam przygotowana na to, co zaraz usłyszę. Z głośników popłynął mój głos. Krzykliwy, zdesperowany.
– A może byś się ruszył, co?! Ja tu całymi dniami zachrzaniam, a ty tylko te swoje analizy i raporty! – brzmiałam jak obca osoba. A zaraz potem jego głos, cichy, zaskakująco spokojny:
– Uspokój się, Klara.
Wiedziałam, kiedy to było. Kłótnia w kuchni. Miałam wtedy dość wszystkiego, pracy, dzieci, jego obojętności. Płakałam potem w łazience. A on... nagrywał?
– Kiedy to zrobiłeś? – zapytałam drżącym głosem, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu.
Andrzej spojrzał na mnie bez emocji.
– Zawsze warto mieć dowody – odpowiedział.
– Podsłuchiwałeś mnie? Własną żonę?
– To było w naszym wspólnym domu. Nikt nie zabrania nagrywać rozmów, w których bierze się udział.
Prawnik Andrzeja skinął głową. Mój adwokat wywrócił oczami. Siedziałam jak sparaliżowana. To nie była już tylko rozprawa o rozwód. To był proces, który ktoś przygotowywał od lat. A ja byłam główną bohaterką, tylko że o tym nie wiedziałam. Jak długo byłam tylko aktorką na jego taśmach? Jak wiele jeszcze ukrył?
Kamera zamiast czułości
– Popatrz, przecież na żadnym z tych filmików go nie ma – powiedziała Magda, przesuwając palcem po ekranie mojego laptopa. – Tylko ty, dzieci, czasem wasza suka. On zawsze za kamerą. Jak reżyser.
Siedziałyśmy przy winie, w moim nowym mieszkaniu. W tle grała cicho stara piosenka z naszej młodości. Pokazałam jej folder „Rodzinne” – to, co kiedyś mnie ratowało, teraz mnie dusiło. Filmiki z wigilii, z wakacji, z urodzin dzieci. Uśmiechnięta Klara, szczęśliwa Klara. A obok – nikt.
– On to wszystko kontrolował – dodała Magda, wpatrując się w jedno z nagrań. – Kadrowanie, światło, atmosfera. Jakby nie był uczestnikiem, tylko... obserwatorem. Albo jeszcze gorzej – dokumentalistą.
Zamilkłam. Nagle zrozumiałam, że nigdy nie mieliśmy wspólnego ujęcia. Ani jednego. Zawsze coś stawało na przeszkodzie: bateria, statyw, złe światło. A może po prostu – jego wola.
– Może to tylko jego sposób na zapamiętywanie? – próbowałam się bronić, chociaż ton głosu miałam niepewny. – Może naprawdę chciał zachować te chwile?
Magda spojrzała na mnie z żalem.
– Albo chciał mieć dowód, że byłaś szczęśliwa, kiedy później powiesz, że nie byłaś. Klara, przecież to chore.
Westchnęłam. Uśmiechy na ekranie przestały mnie cieszyć. Zaczęłam się zastanawiać, kto naprawdę przeżywał te momenty – ja, czy obraz mnie, który Andrzej sobie utrwalał. Może te chwile jednak były prawdziwe? Może to ja nadaję im teraz fałszywy sens?
Podsłuchana prawda
– I to nie wszystko – powiedział Mecenas L., rzucając na stół kolejną teczkę.
Poczułam, jak zaczyna mi dzwonić w uszach. Było za cicho w tym gabinecie. Zegar tykał. Woda w karafce nie poruszyła się nawet o milimetr. A potem on nacisnął play. Zabrzmiał mój głos. Mówiłam coś, co pamiętałam bardzo dobrze – to była rozmowa z sypialni, późnym wieczorem, pół roku przed decyzją o rozwodzie. Rozmawiałam sama ze sobą, a może mówiłam do Andrzeja, który już spał. O zmęczeniu. O tym, że nie czuję się ważna. Że nie jestem pewna, czy mnie jeszcze kocha. Zamarłam.
– Skąd... skąd to masz? – spytałam cicho.
L. spojrzał mi prosto w oczy.
– Twój mąż dostarczył komplet dowodów. Nagrania z salonu, kuchni, sypialni. Wygląda na to, że cały wasz dom był monitorowany. Na podsłuchu.
Zacisnęłam dłonie na poręczy krzesła, żeby nie upaść.
– To nielegalne. To chyba... nie może być dopuszczone jako dowód?!
– Niektóre tak. Inne... zobaczymy. Ale Klara, ty musisz zrozumieć jedno. On był przygotowany. Od dawna.
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Po powrocie do domu chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Andrzeja. Odebrał po pierwszym sygnale.
– Podsłuchiwałeś mnie! W moim własnym domu! W naszej sypialni! – krzyczałam. – Co ty ze mną zrobiłeś?!
– Prawda zawsze obroni się sama – odparł. – Ty bałaś się jej bardziej niż ja.
W jednej chwili wszystkie wspomnienia zamieniły się w dowody. A ja – w eksponat w jego archiwum.
Proces bez sądu
Siedział naprzeciwko mnie. W tym samym swetrze, który nosił, gdy zaręczył się ze mną w Zakopanem. Wtedy myślałam, że to jego ulubiony. Teraz wyglądał jak kostium, element scenografii.
– Powiedz mi jedną rzecz – zaczęłam, czując, jak palce drżą mi ze złości. – Czy kiedykolwiek mnie kochałeś?
Uniósł brwi, jakby pytanie go znudziło.
– Klara, miłość to koncept. Przyjemna iluzja. Zbudowaliśmy coś razem. Dzieci, dom, strukturę. To, co ty nazywasz „uczuciem”, to był układ.
– Układ?! – podniosłam głos. – Budowałeś teczkę na mnie, nie życie!
– Każdy rozsądny człowiek się zabezpiecza. Ty żyłaś emocjami, ja faktami.
Parsknęłam, niedowierzając w to co słyszę.
– Nie jestem dokumentem, który trzeba podpisać, ani zagrożeniem, które trzeba zneutralizować. Byłam twoją żoną. Zaufaniem. Ciałem. Sercem. A ty mnie... archiwizowałeś!
Andrzej wstał i podszedł do okna. Ujął zasłonę tak, jakby sprawdzał jakość materiału. Milczał. A ja poczułam, że wszystko we mnie woła o jedną odpowiedź. Jedną. Ale on jej nie dał.
– Naprawdę nie masz w sobie ani grama człowieka? – zapytałam szeptem.
– Mam. Dlatego nie krzyczałem, kiedy ty krzyczałaś. I nie wyprowadzałem się, kiedy spałaś. Zrobiłem to w ciszy. Godnie.
Moje życie było procesem, a ja byłam oskarżoną, która nawet nie wiedziała, że stoi przed sądem. Wyszłam, trzaskając drzwiami. Wszystkie zdjęcia, które trzymałam w kopertach w szafie, były już dla mnie brudne. Jak kłamstwa wydrukowane w błyszczącym formacie.
Czyje są moje wspomnienia?
– A jeśli... to wszystko było prawdziwe tylko dla mnie? – zapytałam cicho, patrząc w sufit. Magda siedziała obok na kanapie, z kubkiem herbaty w dłoniach.
– Nie rozumiem – odpowiedziała ostrożnie.
– Te momenty. Te uśmiechy, pocałunki, wspólne święta. Może one były tylko moje. Może ja naprawdę je czułam, a on... on tylko nagrywał. Jakby robił film dokumentalny o jakiejś obcej kobiecie.
Magda nie od razu odpowiedziała. Po chwili odłożyła kubek.
– Klara, jeśli to, co czułaś, było prawdziwe... to wystarczy. Może on miał inne intencje, ale ty byłaś autentyczna. Tego nikt ci nie może zabrać.
– Może. Ale jak mam teraz żyć, wiedząc, że moje życie było sceną, a ja – marionetką? – głos mi się załamał. – Wiesz, że boję się teraz własnych wspomnień? Bo nie wiem, które są moje, a które były tylko rekwizytem.
– Czyli co? Chcesz się wszystkiego wyrzec? Wszystkich tych lat?
– Nie wiem. Może muszę. Może trzeba się nauczyć żyć bez przeszłości.
Magda pokręciła głową.
– Nie wyrzucaj siebie samej z własnego życia. Bo on cię zranił. Ale to nie znaczy, że ty byłaś fałszywa. Pamiętaj o tym.
Patrzyłam w przestrzeń, szukając odpowiedzi. Czy mogę jeszcze ufać sama sobie? Czy moje życie było autentyczne, skoro ktoś pisał scenariusz za mnie? Tym razem nie odpowiedziała nawet cisza. Była jak niewywołany film – pusta, niedopowiedziana, nie moja.
Pamięć, której już nie chcę
Rozwód był tylko formalnością. Wyszłam z sali sądowej, nawet nie oglądając się za siebie. Andrzej nie powiedział nic. Nie spojrzał. Jakby cała sprawa była tylko podpisem pod dokumentem, który już dawno leżał gotowy w jego segregatorze. Zostałam sama z torbą pełną zdjęć, dyskami, pendrive’ami. Świadectwami czegoś, co miało być miłością, a stało się archiwum procesu.
Wieczorem włączyłam jedno z nagrań. Film z Chorwacji. Siedziałam na pomoście, z rozwianymi włosami, śmiałam się do dzieci, coś opowiadałam. Obraz był piękny. Idealny. Kadr jak z reklamy życia. I nic nie czułam. Ani wzruszenia. Ani tęsknoty. Ani nawet złości. Tylko... obcość. Jakbym patrzyła na obcą kobietę. Jej twarz niby była moja, ale mina – jakby wymuszona. Jakby wiedziała, że jest oglądana. Że musi wypaść dobrze.
Zamknęłam laptopa. Podniosłam dyski, zdjęcia, koperty. Wszystko spakowałam do pudełka i wyniosłam do piwnicy. Nie wyrzuciłam ich. Jeszcze nie. Ale nie chciałam już, by były blisko. Blisko mnie. Blisko mojej pamięci. Usiadłam na podłodze z kubkiem zimnej kawy. Za oknem ktoś śmiał się głośno. Obce życie. Wolne. Nie wiem, czy odbuduję swoje. Nie wiem, czy nauczę się ufać. Ale wiem jedno – moje wspomnienia nie należą już do mnie. On mi je zabrał. A ja nie zamierzam ich odzyskiwać. Może kiedyś zacznę nagrywać własne. Ale tym razem to ja będę stać za kamerą.
Klara, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy z kieszeni wypadły mu lśniące kasztany, już czułam, co jest grane. Stary grzyb przygruchał sobie młodą jesieniarę”
- „Mój ojciec zostawił mnie, gdy miałam 10 lat. Chciałam być częścią jego nowej rodziny, ale odtrącił mnie jak śmiecia”
- „W sanatorium złośliwa kuracjuszka podrywała mojego adoratora. Przyjechałam tu po romantyczną miłość, a nie złamane serce”