„Mój mąż miał nietypową pasję. Myślałam, że to niewinny bzik, ale w końcu okazało się, że przeszarżował. I to grubo”
„Mój mąż kapitanem! Dowodzi szarżą? Niemożliwe, to ciapa! W końcu dałam się namówić, żeby zobaczyć go w akcji. Ale jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam, co on naprawdę tam robi!”
- Jadwiga, lat 48
Ależ się Jacek wkurzył, gdy dostał wiadomość, że mamusia przyjeżdża uczcić jego urodziny!
– No nie! – miotał się. – Akurat, gdy mam bitwę! Co za niesprawiedliwość losu… Powinienem zrezygnować z najlepszego prezentu, który sobie sprawiłem?
Proszę, proszę… Okazuje się, że wobec szajby męża nawet matka schodzi na drugi plan.
Basia, nasza córka, jak zwykle zaczęła pocieszać tatusia:
– Oj, co tam, daty troszkę kolidują, ale przecież babcia i tak wpadnie przynajmniej na tydzień. Nic się nie stanie, jak solenizant się spóźni dzień lub dwa, prawda?
– Pewnie, że nic – przemyślał sprawę mąż. – Nawet nie będę jej informował, bo znów się zaczną korowody przez telefon.
Super, to znaczy, że obowiązek zabawiania starszej pani ja wezmę na klatę, bo kto? Baśka i tak odkąd studiuje, jest gościem w domu.
Kupa śmiechu
A Jacuś, powiedzmy sobie szczerze, przegina… Z nim ostatnio nie da się pogadać, bo tylko czasy napoleońskie mu w głowie i choćbym zaczęła o bratkach na parapecie, niechybnie skończyłoby się na jakimś Austerlitz. Zresztą, czy mąż w ogóle pamięta o moim istnieniu? Albo robi wielką makietę w suterynie, malując figurki niczym przerośnięty przedszkolak, albo tłucze nadgodziny w robocie, ciułając na nowy mundur. W tak zwanym międzyczasie koresponduje przez internet z podobnymi sobie wariatami lub wręcz sprowadza ich do domu.
W ostatnie ferie zimowe urządził tu prawie zlot! Same łebki, w większości w wieku licealnym, zapatrzone w niego jak w święty obrazek… A ten się przechadza, tłumaczy, pokazuje pchnięcia szablą czy innym żelastwem. Gwiazdor! I nikt nie tytułował go inaczej niż „panie kapitanie”! A chłopina nawet w wojsku nie był, ze skóry wyłaził, żeby się wymigać! Kupa śmiechu, skwitowała Dorotka, moja przyjaciółka, której zwierzyłam się ze swoich rozterek, gdy wpadła do mnie w weekend.
Tyle dobrego z tego Jackowego hobby, że mój dzielny wojak zaczął dbać o wygląd – może się boi, że mu się brzuch nie zmieści pod nowy uniform? Od jesieni śmiga na siłownię dwa razy w tygodniu i przestał się obżerać. Całe szczęście, przynajmniej mnie nie drażni, a przedtem to albo biszkopcik, albo czekoladka. Szlag człowieka trafiał, tym bardziej, że zawsze urządzał te uczty wieczorem, gdy ja już siedziałam o wodzie mineralnej.
Żył tylko zbliżającą się bitwą
– Słuchaj, Jacek – zapytałam go przedwczoraj. – Czy mam cię brać pod uwagę w sprawie urlopu?
– Eeee… – zacukał się. W końcu w zeszłym roku wykroił dla mnie całe trzy dni! – Może byście sobie gdzieś z Basią pojechały?
– Taa…, Basia na pewno marzy o wczasach z mamusią – popukałam się w czoło. – Ale jak nie masz czasu, to spoko. Dorotka mi proponowała wczasy na Teneryfie.
Szczęka mu opadła. Pewnie, Dorota mu nie pasuje… W końcu to rozwódka! Na pewno jedzie imprezować i jeszcze mnie na złą drogę sprowadzi… Kto będzie wtedy pranie robił i chałupę sprzątał?
– Odpowiem ci po bitwie, kochanie – przymilił się. – Wtedy powinienem już mieć plany wyklarowane.
– I będziesz wiedział, czy znajdziesz dla mnie wolne miejsce w kalendarzu? – zapytałam, a on nawet nie załapał ironii.
Sama nie wiem, po co w ogóle się z nim liczę w tych sprawach? Chyba z grzeczności, bo towarzysz wakacyjny z niego żaden, no chyba żebym akurat zapragnęła zostać markietanką… Może podświadomie tęsknię jednak za dawnym mężem, który uwielbiał spływy kajakowe i wieczory przy ognisku? Coś mi jednak mówi, że te czasy już nie wrócą.
Nic, dopiero wiosna, może się panu kapitanowi odwidzi bieganie po polach z szabelką? Jednak póki co żył tylko zbliżającą się bitwą. Myślałby kto, że to nie rekonstrukcja, tylko rzeczywista potyczka, od której zależą aktualne losy świata!
– Chyba lepiej, że tata ma hobby niż jakby tylko siedział na kanapie z pilotem – broniła go córka, gdy stwierdziłam, że w naszym domu panuje istny cyrk.
– Powiedz to babci, gdy przyjedzie – burknęłam, bo już czułam, co to będzie, gdy teściowa zjawi się z urodzinowymi kalesonami dla synka, a on będzie nieobecny.
W końcu mąż wyjechał, a na drugi dzień doczekałam się szanownej mamusi i musiałam zweryfikować swoje poglądy. Teściowa wcale nie miała Jackowi za złe, wręcz przeciwnie, uważała, że jej syn w końcu wykorzystuje swoją rozległą historyczną wiedzę. Na moją uwagę, że imponuje nią tylko smarkaczom, nadęła się:
– Jesteś taka krytyczna, Jadziu… Jacuś zawsze był społecznikiem, po mnie to ma. Wiesz, że w dzieciństwie jeździł na obozy harcerskie? W każde wakacje!
– Niechże się mama zlituje – mruknęłam, bo ta gloryfikacja robiła się mocno niesmaczna. – Generała zgrywa, a służby wojskowej bał się jak diabeł święconej wody!
– To było za komuny – oburzyła się teściowa. – Miał iść do armii, która służyła zaborcy?!
To się nazywa miłość matki!
Wsiadły na mnie obydwie
Pozachwycała się, potruła Basi, aż tej bańki zaczęły iść nosem, w końcu wyskoczyła z propozycją: czemu właściwie nie miałybyśmy jechać zobaczyć, jak Jacek sobie radzi? Przecież to niedaleko, niecałe sto kilometrów, a na pewno byłoby mu miło, gdyby poczuł wsparcie rodziny! Przekonajmy go, że je ma, na pewno zwątpił, skoro ja bez przerwy podkopuję jego morale! No, chyba że po moim trupie!
– Babcia ma rację – poparła ją natychmiast Baśka, która, założę się, myślała tylko o tym, żeby mieć wolną chatę.
– Tatuś by się ucieszył!
– Rozumiem, że ty, moja droga, też się z nami wybierasz? – upewniłam się, na co córka natychmiast zaczęła gadać o ważnym egzaminie, do którego koniecznie musi się uczyć.
Ale jakby nie musiała, to ho ho! Byłaby pierwsza do takiej wyprawy! Wsiadły na mnie obydwie, w końcu pomyślałam: a niech tam! Pogoda była jak dzwon, może nawet lepiej się ruszyć, niż kisnąć w czterech ścianach z tym kółkiem adoracji.
Dobra wnusia, rzecz jasna, zrobiła kanapki na drogę dla babci, wręczyła jej lornetkę, a nawet zaproponowała kamerkę, żeby uwiecznić wiekopomne chwile, ale przy tej ostatniej już wniosłam sprzeciw: nie mam zamiaru robić za mistrza scen batalistycznych, a teściowa o tym ustrojstwie nie ma pojęcia.
No i pojechałyśmy.
A gdzie Jacuś?
Przyznam szczerze, że rozmach przedsięwzięcia mnie zaskoczył. Czy to możliwe, że aż tylu ludzi dało się zwariować na punkcie wojen napoleońskich i było skłonnych poświęcić weekend na sterczenie w słońcu w grubych mundurach z epoki? Kobiety też tam były, zresztą w większości bardzo młode. I wcale niebrzydkie. Aż wzięłam od teściowej lornetkę… No, proszę, czemuż to Jacuś nigdy nie wspomniał, że takie laseczki bywają na rekonstrukcjach? A te stroje, hmmm, baaardzo apetyczne.
Nie, żebym była zazdrosna, bo mąż to ciapa, jakbym go osobiście nie poderwała te dwadzieścia kilka lat temu, pewnie do dziś byłby starym kawalerem mieszkającym pod opiekuńczymi skrzydłami mamusi… E, tam, nie ma się czym przejmować. Może on nawet nie zauważył tych babek, zaabsorbowany oglądaniem militarnych gadżetów!
– Tutaj nie wolno wchodzić – podszedł do nas jakiś młody człowiek. – Wkrótce nastąpi szarża.
– Ależ ja jestem matką! – próbowała pertraktować teściowa.
– To bardzo dobrze – uśmiechnął się chłopak. – Proszę zająć miejsca na wzniesieniu, o tam!
Pokazał nam, gdzie mamy iść i wkrótce znalazłyśmy się w gronie gapiów. Na dole, na wydeptanym placu, ustawiły się naprzeciwko siebie dwie armie, czy raczej grupy rekonstruktorów, które miały je symbolizować, bo za wielu ich nie było.
– Gdzie Jacuś, Jadziu? Widzisz go? – gorączkowała się teściowa.
Wyjęłam z torby lornetkę i zaczęłam lustrować okolicę w poszukiwaniu ślubnego, tymczasem przez megafon ogłaszano zbliżającą się szarżę i tłumaczono strategię walki stosowaną w tamtych czasach.
– Boże, mają karabiny – teściowa szarpała mnie za rękaw, mało sobie nosa nie rozkwasiłam lornetką. – Jadziu, będą strzelać?
– Pewnie tak, ale na pewno nie ostrymi nabojami – odparłam. – Niech mama słucha, co mówią.
O, jest i Jacek. Stał tuż przy tyralierze ze wzniesioną szablą. Hm, może faktycznie nie jest zwykłym ciurą? Nawet przez chwilkę poczułam się dumna, a potem zobaczyłam na tyłach kilku oficerów na koniach. „Matko boska, mam nadzieję, że nie zainwestujemy w takie bydlę, żeby mężuś awansował!”. Podałam teściowej lornetkę i wytłumaczyłam dokładnie, gdzie powinna patrzeć. Ależ była zachwycona. Ach, jak pięknie i czy ja w ogóle wiedziałam, że mój mąż tak dobrze wygląda w mundurze?
Zaczęła się bitwa i szeregi żołnierzy ruszyły na siebie z naprzeciwka. Huknęły salwy, nad polem uniosła się chmura dymu. Jakieś bez sensu to było, takie stanie i strzelanie… Myślałam, że się zewrą w boju, a tu nie. Jedni strzelają, drudzy ładują i tak w kółko. Też mi strategia! Od czasu do czasu któryś z żołnierzy upadał, wtedy z boku wypadały kobiety i opatrywały mu rany.
– Jadziu, Jadziu – wrzasnęła teściowa. – Nasz Jacuś padł w boju!
No, faktycznie leży… Trochę dziwne uczucie, gdy się widzi męża rannego, nawet jeśli się wie, że to tylko gra. Zrobił się jakiś zamęt, głos z megafonu zapowiedział, że teraz zacznie się walka na bagnety. Teściowa była zdenerwowana. Czy jestem pewna, że nikt nie miał prawdziwych kul? Dlaczego Jacek tak się skręca, może jednak dostał?
Nawet teściowa nie wytrzymała
Wojsko ruszyło do przodu i dopiero teraz zauważyłam, że przy Jacku klęczy jakaś kobieta w seksownym stroju z epoki. Zaraz, zaraz, jakie on niby odniósł rany? Co ona, sztuczne oddychanie mu robi? To już je znali w czasach napoleońskich?!
– Jadziu, czy ona go całuje? – krzyknęła teściowa. – Czy dobrze widzę?
– Cuci go pewnie – mruknęłam bez przekonania, bo nawet bez lornetki widziałam, że bezwstydnie się całują.
To po to ta siłownia, po to bieganie co rano przed robotą…
– Już ja tego łobuza docucę! – teściowa wetknęła mi lornetkę i wymachując torebką, ruszyła w dół wydeptaną ścieżką.
Dwaj ochroniarze na dole próbowali ją zatrzymać. Jednego trzasnęła z łokcia, drugi oberwał torebką przez głowę.
– Proszę państwa, intruz na polu bitwy! – krzyczał głos w megafonie.
I już, teściowa chwyta niedoszłą sanitariuszkę za warkocz i zrzuca ją z mojego chłopa, on sam zrywa się na równe nogi i prawie w tym samym momencie pada ponownie, dostawszy z liścia od mamusi.
Odłożyłam lornetkę i sięgnęłam po telefon. To ja jednak umówię się z Dorotą na tę Teneryfę, skoro każdy w naszym domu dba o swoje przyjemności. Skończyło się liczenie na pana kapitana. Przeszarżował i to grubo.