Reklama

Przez większość swojego dorosłego życia żyłam w przekonaniu, że jestem w szczęśliwym związku. Pracuję zdalnie jako korektorka, co pozwala mi spędzać dużo czasu w domu, choć prawda jest taka, że to coraz częściej oznaczało samotność. Mój mąż, Jarek, pracuje w dużej firmie IT. To oznacza częste delegacje, spotkania, wyjazdy integracyjne. Na początku to był urok. Spoglądałam na niego z podziwem, gdy pakował garnitur i laptopa do walizki. Czułam się dumna, że mam takiego faceta – ambitnego, zaradnego, pracującego z pasją. A potem... zaczęło mnie to męczyć.

Reklama

Sama się oszukiwałam

W naszym domu coraz mniej było śmiechu, a więcej cichych dni i milczących kolacji. Rozmawialiśmy rzadko, kochaliśmy się jeszcze rzadziej. Tłumaczyłam to zmęczeniem, różnymi rytmami życia, stresem. Ale wewnątrz czułam, że coś się zmieniło. Jarek coraz częściej spędzał czas z nosem w telefonie. Wieczorami znikał w hotelach, a ja – czekałam. Zawsze czekałam. Bo tak mnie nauczono – że dobra żona to cierpliwa żona.

Któregoś wieczoru, popijając chłodne już cappuccino, zadzwoniłam do Marty. Moja najbliższa przyjaciółka, która nie owija w bawełnę.

– Zośka, nie obraź się, ale coś tu śmierdzi – powiedziała wprost. – Twój Jarek zachowuje się jak typowy gość, co się zakochał. I chyba nie w tobie...

– Nie, Marta. Nie mów tak – szepnęłam. – Po prostu mamy kryzys. Może wypalenie, może...

– Kobieto! Otwórz oczy. Albo ty mu nie wystarczasz, albo on już dawno ma inną. Pomyśl – ile razy byłaś na jego wyjazdach? Kiedy ostatnio powiedział ci coś czułego?

Nie chciałam jej słuchać. W głowie miałam jeszcze obraz Jarka z dawnych lat – czułego, kochającego, który całował mnie w czoło przed snem. Ale prawda była taka, że to wspomnienie blakło, a w jego miejscu pojawiała się niepokojąca cisza.

I wtedy przyszedł ten dzień. Dzień, który wszystko zmienił...

Przypadkiem to odkryłam

W poniedziałek po południu dostałam od Jarka wiadomość. Była lakoniczna: „Zasłużony relaks po prezentacji”. Dołączone zdjęcie przedstawiało jego nogi wystające spod białego ręcznika, zanurzone w jacuzzi. Na brzegu kieliszek, za oknem ściana zieleni. Na pierwszy rzut oka – niewinna fotka. Ale coś mnie tknęło.

Przybliżyłam obraz. Tam, w odbiciu w szyby, dostrzegłam zarys sylwetki. Kobiecej. Z długimi włosami, w czerwonym kostiumie. Stała bokiem, jakby nieświadoma, że została uwieczniona. Moje serce zamarło. Patrzyłam na zdjęcie przez dłuższą chwilę, jakbym nie mogła zrozumieć, co widzę. Przecież Jarek był na wyjeździe służbowym. Z kolegami. Miał prezentację dla klienta z Niemiec. Spa? Kobieta?

W gardle ścisnęło mnie tak, że ledwo mogłam przełknąć ślinę. Przewinęłam rozmowę. Nic podejrzanego. Suchy dialog: „dojechaliśmy”, „jutro mam spotkanie”, „padam na twarz”. Żadnych śladów. Ale teraz ta kobieta z odbicia nie dawała mi spokoju.

Z duszą na ramieniu odpisałam: „Ładnie tam. Kto robił zdjęcie?”.

Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Aż w końcu przyszła odpowiedź: „Sam zrobiłem. Ustawiłem telefon na brzegu. Czemu pytasz?”.

Kłamstwo. Odbicie pokazywało coś innego. Nie odpisałam. Ręce mi się trzęsły. W głowie kłębiły się myśli. Czy to możliwe? Czy właśnie w tej sekundzie zawalił się mój świat?

Przyparłam go do muru

Gdy tylko Jarek wrócił z Krakowa, wiedziałam, że nie dam rady udawać. Byłam lodowata. Przytulił mnie jakby mechanicznie, po czym szybko poszedł pod prysznic. Usiadłam przy stole, wpatrując się w jego torbę, jakby miała sama mi wyjaśnić wszystko, co czułam. Czułam w sobie mieszaninę strachu, gniewu i... dziwnej ulgi. Bo przynajmniej już wiedziałam.

– Zrobiłem rezerwację na kolację. Chodźmy gdzieś, co ty na to? – zapytał, wychodząc z łazienki, nonszalancki jak zawsze.

– Jasne – odpowiedziałam cicho. – Dobry pomysł.

Zanim wyszliśmy, przeszukałam jego torbę. Po raz pierwszy w życiu. I od razu trafiłam. Paragon –masaże „dla dwojga”, hotelowy zabieg „romantyczna kąpiel z winem”. W środku coś we mnie pękło. Wiedziałam już, że nie mam się co oszukiwać.

Podczas kolacji siedzieliśmy naprzeciw siebie. On mówił, jakby nic się nie stało. O pracy, o tym, że jedzenie tu niezłe. Słuchałam, ale nie słyszałam. W końcu wyjęłam telefon i pokazałam mu zdjęcie, to które mi wysłał. Przybliżone odbicie.

– Jarek, kto to jest?

Zbladł. Zawahał się.

– Co? O czym ty mówisz?

– Nie udawaj. W odbiciu widać kobietę. W spa. Z tobą.

Zamilkł. Długo milczał.

– Zosia... To nie tak... To przypadek…

– To JEST tak. Jak masz odwagę, powiedz prawdę. Kto to?

– Julia – wydukał cicho.

To jeszcze nie wszystko

– Julia – powtórzyłam jego słowa, jakby miały same się rozpuścić w powietrzu. – Kim jest Julia?

Mąż spuścił wzrok. Dotąd nie widziałam, żeby wyglądał na słabego. Zawsze opanowany, cynicznie spokojny, nawet w kłótniach. A teraz – wyglądał, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić.

To... ktoś z pracy. Byliśmy razem na kilku wyjazdach. To nie miało znaczenia.

– Nie miało znaczenia? – parsknęłam. – Masaże, kąpiele z winem i spa bez majtek – to wszystko bez znaczenia? A odbicie na zdjęciu to co, duch?

Chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłam:

Ile to trwa?

Milczał. A ja się nie cofałam.

– Jarek, ile?

Około roku – powiedział zrezygnowanym głosem. – Ale to nie było... To nie miało być na serio. Zdarzyło się.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Serce waliło mi w piersi jak szalone. Chciałam wstać, rzucić kieliszkiem. Ale siedziałam. I słuchałam.

– A teraz najważniejsze pytanie – powiedziałam cicho, patrząc mu prosto w oczy. – Czy ty mnie jeszcze kochasz?

Zbladł. Jakby go zatkało. Jakby nie umiał odpowiedzieć. Patrzył na mnie, a potem gdzieś poza mnie, w pustkę.

Nie wiem – wyszeptał.

Wtedy zdjęłam obrączkę. Po prostu, bez słowa. Położyłam ją na stole między nami.

Julia jest w ciąży – powiedział nagle, jakby rzucał bombę.

Zamarłam. Czułam, że zaraz zwymiotuję.

– W... co?

– Dowiedziała się tydzień temu. Teraz mi powiedziała.

Nie odpowiedziałam. Wstałam od stołu. Zostawiłam wszystko. I jego.

Nie mogłam tam zostać

Spakowałam się w godzinę. Głównie dresy, ładowarka, szczoteczka. W głowie miałam szum, jakby ktoś zostawił włączony telewizor na pustym kanale. Nie płakałam. Jeszcze nie. Tylko palce drżały, jakby nie chciały zapiąć zamka torby. Jarek siedział na kanapie, jak sparaliżowany. Nawet nie próbował mnie zatrzymać.

Jadę do Marty – powiedziałam, mijając go w przedpokoju.

– Zosiu, proszę...

Nie mów do mnie tak – przerwałam. – I nie dzwoń. Potrzebuję... przestrzeni. Potrzebuję nie czuć się jak idiotka.

Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem. Nie obejrzałam się.

Marta otworzyła mi drzwi bez słowa. Wciągnęła mnie do środka i mocno przytuliła. Pachniała płynem do płukania i czymś znajomym – bezpieczeństwem.

Wiedziałam – powiedziała cicho. – Wiedziałam, że tak będzie.

Rozkleiłam się dopiero wtedy. Siedziałyśmy na kanapie, a ja płakałam jak dziecko. Marta trzymała mnie za rękę i podsuwała chusteczki.

– Czuję się jak skończona idiotka – wyszlochałam. – Cały rok coś podejrzewałam. Czułam, że coś jest nie tak. Ale tłumaczyłam sobie, że to praca, że stres... Że się wypaliło...

– Nie jesteś idiotką – powiedziała spokojnie. – Kochałaś go. I chciałaś wierzyć, że wasze małżeństwo jeszcze coś znaczy.

W nocy długo nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o Julii. Kim była? Jak wyglądała? Dlaczego on wybrał ją?

A potem przyszła myśl, której się bałam: czy ja naprawdę tyle lat żyłam obok człowieka, którego w ogóle nie znałam?

Była po prostu bezczelna

Umówiłyśmy się z Julią w kawiarni niedaleko centrum. Sama zaproponowała spotkanie, kiedy napisałam do niej. Krótko i rzeczowo: „Chcę porozmawiać. Chociaż raz spojrzeć ci w oczy”. Odpisała niemal od razu. Jakby czekała.

Byłam tam pierwsza. Zamówiłam wodę – ręce trzęsły mi się za bardzo, żeby trzymać filiżankę z kawą. Julia przyszła dziesięć minut później. Wysoka, szczupła, ubrana jak z katalogu. Na oko kilka lat młodsza ode mnie. Brzuch – lekko już wyraźny. Dłońmi gładziła tkaninę sukienki, jakby to było coś świętego.

– Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem. Prawie ciepłym.

Nie odpowiedziałam.

– Wiesz, że nie musimy się nienawidzić – dodała. – To, co się stało... Zdarza się.

– Zdarza się? – przerwałam. – Zdarza się, że ktoś rozpieprza cudze życie i mówi, że to po prostu „się stało”?

Wzruszyła ramionami.

– Jarek był twój. Ale już nie jest. Chciał czegoś innego. Kogoś innego. Takie rzeczy się nie dzieją bez powodu.

– Jesteś z niego dumna? – zapytałam cicho. – Że zostawił kobietę po latach związku i wszedł ci do łóżka między jednym wyjazdem służbowym a drugim?

Uśmiechnęła się lekko, jakby rozbawiła ją moja złość.

– Może po prostu nie był już szczęśliwy.

Nie wytrzymałam. Wstałam gwałtownie, potrącając szklankę.

– Nie chcę cię znać. Nie obchodzi mnie twoje szczęście. Ale dziękuję – dzięki tobie przestałam żyć w złudzeniu.

Wyszłam. Na zewnątrz było chłodno, ale pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę. To był koniec. Koniec iluzji. Za to naprawdę jestem im obojgu wdzięczna.

Zofia, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama