Reklama

Zawsze myślałam, że ciąża nas zbliży. Że będzie nasza. Że będziemy jedną z tych par, które z uśmiechem wybierają łóżeczko, kłócą się o imię i robią sobie zdjęcia z rękami na brzuchu. Ale z każdym kolejnym tygodniem czułam, jakbym tylko ja była w tym stanie. Jakby to moje ciało i moje emocje były w jakimś równoległym świecie. Bartek był obok. Ale jakby nie był. Znikał wieczorami, wracał późno. Mówił, że praca. A ja... wolałam w to wierzyć. Pewnego wieczoru siedziałam na kanapie w piżamie, z kubkiem melisy w dłoniach i ręką na brzuchu. Dziecko właśnie się poruszyło. Poczułam to delikatne muśnięcie pod skórą i... łzy. Bo zamiast radości, czułam pustkę.

– Kochanie, wróciłeś – powiedziałam, kiedy wreszcie usłyszałam klucz w zamku.

– Tak, to był długi dzień – rzucił obojętnie i przeszedł obok mnie, nie patrząc nawet na brzuch.

Usiadł przy stole, wyjął telefon i zaczął coś pisać. Uśmiechnął się. Pierwszy raz od wielu dni. Ale nie do mnie. Do niej. Choć jeszcze wtedy nie wiedziałam, kim była. Spojrzałam na niego. Moje serce waliło jak oszalałe. Chciałam powiedzieć coś czułego. Przypomnieć mu, że jestem tu, że noszę jego dziecko. Ale słowa nie przeszły mi przez gardło. Położyłam dłoń na brzuchu.

– Spokojnie, maleństwo. Masz mnie. I to musi na razie wystarczyć.

Bo Bartek był gdzieś indziej. Z kimś innym. Choć jeszcze tego oficjalnie nie wiedziałam.

Czułam, że coś pęka

– Nie poznaję cię, Bartek. Gdzie jesteś, gdy cię nie ma? – zapytałam pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny wrócił później niż zwykle. Zmęczony, rozdrażniony. Inny.

Spojrzał na mnie znad talerza, jakby nie dosłyszał.

– Nie zaczynaj. Wiesz, ile mam pracy. Ty i twoje hormony robicie z igły widły.

Hormony. Ostatnio wszystko można było zrzucić na hormony. Moje łzy? Hormony. Lęk? Hormony. Przeczucie, że coś się sypie? No przecież – hormony. Ale to nie one sprawiały, że jego koszula pachniała kobiecymi perfumami, a nie jego wodą po goleniu. Nie one sprawiały, że coraz częściej wyciszał telefon i że zamykał się z nim w łazience. Nie byłam naiwna. Zawsze miałam dobrą intuicję. Tylko teraz… nie miałam odwagi, żeby za nią podążyć. Bo co, jeśli naprawdę coś odkryję? Tego wieczoru nie chciał kolacji. Powiedział, że jadł w biurze. Tyle że wcześniej przysłał mi SMS-a, że nie zdąży. Sama usiadłam do stołu. Z talerza parowała zupa, a w moim brzuchu wierciło się nasze dziecko. Nasze. Usłyszałam, jak śmieje się w łazience. Przez zamknięte drzwi.

– Kto cię tak rozbawił? – zapytałam, kiedy wrócił do salonu.

– Co? Nikt. Śmieszny mem. – Schował telefon do kieszeni. – Muszę jeszcze coś dokończyć na laptopie.

Patrzyłam, jak siada przy komputerze. Już nawet nie próbował się tłumaczyć. Czułam, że coś pęka. Coś, co przez lata budowaliśmy razem. Ale jeszcze wtedy wierzyłam, że może to tylko zmęczenie. Kryzys. Że się otrząśnie. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że powinnam już zacząć się bać.

Całe moje życie było farsą

Zaczęło się banalnie. Szukałam ładowarki. Bartek wyszedł po mleko, zostawił telefon na stoliku. To był odruch – sięgnęłam po jego ładowarkę z zamiarem podpięcia swojej komórki, ale ekran się rozświetlił. Wiadomość od Anety. „Tęsknię. Jeszcze czuję twój zapach na mnie”. Zamarłam. Nie planowałam czytać dalej. Ale palce mi drżały, gdy przesuwałam ekran. Kolejne wiadomości... zdjęcie jej nóg pod stołem, serduszka, „dzień dobry, kochanie”. To już nie były podejrzenia. To była zdrada. Zwykła. Cielesna. Tania.

Przez chwilę wpatrywałam się w ekran, jakby to nie dotyczyło mnie. Jakby to była scena z kiepskiego filmu, który zaraz się skończy. Ale nie. To ja byłam tą żoną w ciąży, siedzącą w piżamie, z telefonem męża w dłoni i dzieckiem w brzuchu. Tą, która właśnie odkryła, że całe jej życie jest farsą. Telefon upadł na podłogę. Wzięłam głęboki oddech. Nie płakałam. Jeszcze nie. Siedziałam bez ruchu, słysząc tylko bicie własnego serca i ruchy dziecka w brzuchu. Zadzwoniłam do Marty, mojej przyjaciółki.

– Jestem głupia. Nie chciałam tego widzieć wcześniej – wyszeptałam, łykając łzy.

– Nie jesteś głupia. To on jest zwykłym śmieciem – odparła od razu. – Powiedz mu. Rzuć mu to w twarz.

– Nie... – odpowiedziałam spokojniej, niż się spodziewałam. – Nie powiem mu od razu. Najpierw niech poczuje, jak to jest zostać z niczym.

Plan nie był jeszcze gotowy. Ale już wiedziałam – nie będę cicho.

Nie chciałam robić z siebie ofiary

Od zawsze byłam spokojna. Tłumiłam emocje, nie robiłam scen. Ale tego dnia, kiedy siedziałam w kuchni z telefonem Bartka w dłoni, coś się zmieniło. Coś we mnie pękło i nie dało się tego skleić. Nie zamierzałam już płakać po kątach, ani prosić o miłość, którą on dawno przestał mi dawać. Zaczęłam układać plan. Zbliżała się coroczna kolacja u jego rodziców. Spotkanie rodzinne, które zawsze odbywało się u teściowej – tej samej, która przez lata poprawiała mi każdą potrawę i krytykowała wybór dziecięcego imienia, jeszcze zanim się zdecydowaliśmy. Pomyślałam, że lepszego momentu nie będzie. Musiałam tylko zachować pozory. Uśmiechać się. Gotować. Być tą samą „miłą Olgą”. Tą, której nikt by nie podejrzewał o zemstę. Pewnego wieczoru poszłam do taty. Potrzebowałam jego obecności, spokoju, cichego przyzwolenia.

Nie chcę być ofiarą. Chcę, żeby wiedział, co stracił. I żeby wszyscy to wiedzieli – powiedziałam, bawiąc się łyżeczką w filiżance herbaty.

– W życiu nie chodzi o to, żeby przetrwać – odpowiedział cicho. – Chodzi o to, żeby nie dać się zniszczyć.

I wtedy wiedziałam, że zrobię to. Przy stole. Przy wszystkich. W jego świecie, przed jego matką, która zawsze patrzyła na mnie jak na zbyt miękką, zbyt emocjonalną. Niech zobaczy, jak wygląda kobieta, której zabrano wszystko – i która właśnie odzyskuje siebie.

Poczułam się silniejsza

Wszystko było perfekcyjnie. Jak zawsze u teściowej. Biały obrus, zastawa z monogramem, żurek w porcelanowej wazie i pieczeń z sosem chrzanowym, który podobno „tylko ona umie tak zrobić”. Siedzieliśmy przy długim stole, jak w świątecznym filmie. Tylko ja wiedziałam, że to nie kolacja, ale egzekucja. Bartek siedział obok mnie, z telefonem pod stołem. Pisał. Pewnie do niej. Anety tu nie było, ale była w jego kieszeni. W spojrzeniach, w krótkich oddechach, w ucieczkach wzroku. Wzięłam głęboki oddech. Mój brzuch już ledwo mieścił się przy stole. Dziecko kopnęło mnie delikatnie, jakby wiedziało, że mama zaraz zrobi coś, czego nigdy nie zapomni.

– Bartek – zaczęłam spokojnie, odkładając widelec. – Może powiesz swojej mamie, z kim spałeś w ostatni czwartek?

Zapanowała cisza. Taka, w której nikt nie oddycha, nikt się nie porusza.

– Olga, co ty wygadujesz? – Matka Bartka zmarszczyła brwi, zerkając na syna.

– Z Anetą. Z moją koleżanką. – Wstałam od stołu i położyłam telefon na serwetce. – Podczas gdy ja nie mogłam spać, nosząc w brzuchu nasze dziecko.

Bartek otworzył usta, ale nic nie powiedział. Pokazałam wiadomości. Kilka zdjęć. Nie obscenicznych, wystarczyły słodkie selfie, serduszka i godziny nocnych spotkań.

– To... to chyba jakieś nieporozumienie – wymamrotała jego matka. – Bartek?

Ale Bartek milczał. Blady. Patrzył na telefon jak na bombę. Wszyscy wpatrywali się we mnie. Ja stałam z podniesioną głową, ręką na brzuchu. I choć całe ciało drżało, choć nogi uginały się pod ciężarem wszystkiego, co dźwigałam – poczułam się silniejsza niż kiedykolwiek.

– Smacznego – rzuciłam cicho i wyszłam, zostawiając za sobą ciszę, z której nie było już powrotu.

Patrzyłam mu w oczy

Zadzwonił dopiero wieczorem. Kilka godzin po tym, jak opuściłam ich salon. Pewnie próbował ratować, co się dało – tłumaczyć matce, łagodzić, udawać. Ale ja już nie byłam tą samą Olgą. Nie miałam w sobie siły na udawanie, że jeszcze cokolwiek da się skleić. Drzwi otworzyłam mu bez słowa. Stał na progu z miną chłopca przyłapanego na kradzieży.

– Olga, nie musiałaś robić tego przy wszystkich… – zaczął cicho, jakby liczył na moje współczucie.

– A ty nie musiałeś mnie zdradzać, gdy jestem w ciąży – odparłam. I patrzyłam mu w oczy. Do końca. Aż odwrócił wzrok.

Usiadł na kanapie, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia. Ale nie miał. Słowa się skończyły. Wszystkie jego „to nie tak jak myślisz” i „to tylko przygoda” były teraz bez znaczenia.

– Chciałem tylko… nie wiem… wyjaśnić – mruknął.

– Nie ma czego. Ja wszystko już wiem. – Sięgnęłam po torbę, w której od kilku dni miałam spakowane najważniejsze rzeczy. – Zabieram się stąd. Nie chcę, żeby moje dziecko dorastało z kimś takim.

Bartek zbladł.

Nie możesz teraz odejść

– Właśnie dlatego, że jestem w ciąży, mogę. Bo już nie jestem odpowiedzialna tylko za siebie. – Zapięłam kurtkę. – Zostawiam ci wszystko. Mieszkanie, meble. Ale nie zostawiam ci siebie. I nie zostawiam ci dziecka.

Wyszedł za mną na klatkę.

– Olga… Proszę…

Odwróciłam się. Spojrzałam na niego ostatni raz.

– Wiesz, czego ci najbardziej żal? Nie mnie. Nie dziecka. Tylko tego, że wszyscy się dowiedzieli.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi. I pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę.

Olga, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama