Reklama

Codziennie te same buzie. Te same uśmiechy. Ta sama rutyna: zawiązuję sznurówki małym rączkom, ocieram nosy, podnoszę z ziemi rozrzucone kredki. I każdego dnia, kiedy zamykają się za mną drzwi przedszkola, czuję to samo ukłucie. Zazdrość. I żal. Bo każde z tych dzieci jest przypomnieniem, że moje nie istnieje.

Reklama

Od sześciu lat byłam żoną Pawła – architekta z ambicjami i planami, które nigdy nie obejmowały dziecięcego wózka. Nie pytam już „kiedy”. Kiedyś pytałam. Teraz boję się odpowiedzi. Bo ta odpowiedź była zawsze ta sama:

To nie jest dobry moment. Mamy jeszcze czas.

Tyle że zegar biologiczny tykał we mnie jak bomba zegarowa. W sklepie zatrzymywałam się przy ubrankach dla maluszków. Palcem gładziłam pluszowe kocyki, oglądałam śpioszki i czapeczki. A potem wracałam do pustego mieszkania. Wszyscy dookoła mają dzieci. Moja siostra – dwójkę. Basia – wychowuje sama chłopca. A ja? Miałam tylko jedno ciche marzenie, które chodziło za mną jak cień. I które już nie dawało mi spać. Bo czasami, kiedy byłam sama, wyobrażałam sobie, że jestem w ciąży. Marzyłam o chwili, gdy poczuję zapach niemowlęcia – słodki, mleczny, ciepły. I wtedy czułam radość. I rozpacz. Bo wiedziałam, że to tęsknota za kimś, kto nigdy się nie narodzi.

Zrozumiałam bolesną prawdę

– Wiesz, że Marta urodziła? – powiedziałam, stawiając talerz z kolacją na stole.

– Kto? – Paweł nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.

Marta z twojej pracy. Ta, co była w ciąży bliźniaczej.

– Aha – burknął. – Super.

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. On – przyklejony do ekranu.

Mają dwóch chłopców. Ale fajnie, co?

– Mhm.

Zamilkłam. Znowu. A potem coś we mnie pękło.

– Czemu nie możemy mieć dziecka?

Podniósł wzrok. Powoli. Jakby analizował, czy to pytanie naprawdę padło.

– Przecież wiesz, że teraz nie jest dobry moment – powiedział.

Zawsze mówił to samo.

– A kiedy będzie? Za pięć lat? Za piętnaście? Jak już będę za stara?

– Przesadzasz. Po prostu... jeszcze nie teraz. Mamy inne priorytety.

– Ty masz inne priorytety – rzuciłam przez zaciśnięte zęby. – Ja mam dziurę w sercu.

Milczał.

– Codziennie widzę dzieci. Tulę je, słucham ich śmiechu, trzymam za rękę, kiedy się boją. I codziennie myślę, że mogłabym być matką. Ale nie jestem. Bo ty nie chcesz.

Paweł zamknął laptopa. W końcu.

– Nie mogę zrezygnować z siebie dla kogoś, kogo nawet nie ma.

Wstałam gwałtownie. Krzesło zaskrzypiało na kafelkach.

– Może powinnam znaleźć kogoś, kto też pragnie życia, a nie tylko projektów – powiedziałam chłodno.

Nie odpowiedział. I nagle zrozumiałam. On już wybrał. Tylko nie ma odwagi mi tego powiedzieć.

Byłam zrozpaczona

– Nie rozumiem, jak możecie tak funkcjonować – powiedziała Natalia, podając mi kubek herbaty.

Siedziałyśmy w jej kuchni, dzieci biegały po mieszkaniu jak małe huragany. Na podłodze leżały kredki, plastelina i skarpetki, a ja… zazdrościłam jej tego chaosu.

– Nie funkcjonujemy – odpowiedziałam cicho. – Po prostu trwamy.

Natalia spojrzała na mnie z troską.

Myślałam, że to tylko kwestia czasu. Że on się w końcu przekona.

– Nie, on tego naprawdę nie chce – spojrzałam jej w oczy. – A ja… nie wiem, czy dam radę bez tego żyć.

Zamilkłyśmy. W tle synek Natalii coś wykrzykiwał do swojej siostry, ale ja już nie słyszałam. Patrzyłam na filiżankę.

– Wiesz, że dzieci to nie bajka – zaczęła ostrożnie siostra – Nieprzespane noce, ryki, siki, gorączki… czasami mam ochotę zamknąć się w łazience i płakać.

– Nie chcę bajki – przerwałam jej. – Chcę mieć kogoś, kto powie do mnie „mamo”. Kto złapie mnie za palec i się uśmiechnie. Chcę mieć kogoś, kto będzie… mój.

– A Paweł? – zapytała po chwili. – Kochasz go?

Zamknęłam oczy.

– Chyba coraz mniej. Czuję, że on mnie nie chce. On chce mieć inne, wygodne życie.

Natalia westchnęła.

– Nie każde małżeństwo to dom. Czasem tylko przystanek.

Nie odpowiedziałam. I po raz pierwszy poczułam, że może ona ma rację.

Musiałam to zrobić

Była późno, kiedy wróciłam do domu. W progu zdjęłam buty i już miałam wejść do łazienki, gdy usłyszałam głos Pawła. Rozmawiał przez telefon w salonie. Zatrzymałam się. Nie wiem dlaczego. Po prostu musiałam to zrobić.

– …ciągle o tym dziecku – westchnął. – Jakby nie rozumiała, że to by zniszczyło wszystko, co zbudowaliśmy…

Zamknęłam oczy. W środku coś we mnie zamarło. Przylgnęłam plecami do ściany, słuchając dalej.

– Tak, wiem, może to egoistyczne, ale… ja nie chcę zmieniać całego swojego życia. To nie jest moje marzenie.

Weszłam do salonu. Powoli. Spojrzał na mnie. W jego oczach – zaskoczenie. Może trochę wstydu. Ale nie winy.

– Zniszczyło? – zapytałam cicho. – Myślałam, że budujemy coś razem.

Rozłączył się bez słowa. Odłożył telefon na stół.

– Powiedz mi wprost – uniosłam głos. – Nigdy nie będziesz chciał dziecka?

Długo milczał. A potem skinął głową.

– Nie. I nigdy nie mówiłem, że będę chciał.

Usiadłam. Nogi się pode mną ugięły. Jakby ktoś odciął mi tlen.

– A ja… – wyszeptałam – codziennie tęsknię za kimś, kto się nie narodził.

Nie odpowiedział. Wstał, wyszedł z pokoju. A ja zostałam sama. I pierwszy raz zrozumiałam, że to koniec.

Podjęłam decyzję

– I co teraz zrobisz? – zapytała Basia, poprawiając opadający rękaw.

Zawsze wyglądała, jakby walczyła z czasem. W jednej ręce kawa, w drugiej torba z ubraniami do prania, a pod okiem – cienie, których żaden korektor nie zakryje.

Nie wiem – odpowiedziałam, zbyt szybko. – Naprawdę nie wiem.

Basia spojrzała na mnie tym swoim zmęczonym, ale czujnym wzrokiem.

Boisz się samotności, która przyjdzie, jak powiesz: „odchodzę”.

Westchnęłam. Oparłam głowę o szafkę.

– Boję się, że jak odejdę, to zostanę z niczym. Bez dziecka. Bez niego. Bez planu.

– A teraz co masz?

Milczałam. Bo wiedziałam, że ma rację. Siedziałyśmy chwilę w ciszy.

– A Paweł? – zapytała w końcu. – On cię jeszcze kocha?

– Nie wiem. Czasem mam wrażenie, że kocha tylko siebie i spokój, jaki wnoszę do jego życia.

– To może czas przestać być spokojna.

Spojrzałam na nią. A potem na siebie. I podjęłam decyzję.

Musiałam odejść

Paweł siedział na kanapie. W rękach trzymał szklankę z wodą, ale jej nie pił. Stałam w progu. W torbie miałam kilka swetrów i szczoteczkę do zębów. Sprawiałam wrażenie spokojnej, choć w środku wszystko we mnie drżało.

– Anka… – zaczął, ale uciszyłam go gestem.

– Nie chcę tak żyć. Albo razem walczymy o coś więcej, albo… muszę iść sama.

Podniósł wzrok. Miał w oczach niepokój, ale nie strach przed stratą. Raczej – przed zmianą.

– Ty chcesz być matką – powiedział w końcu. – A ja chcę być wolny. I może właśnie tu się mijamy.

– Wolny? – zapytałam. – Od czego? Od odpowiedzialności? Ode mnie?

Od wszystkiego, co wymyka się spod kontroli.

Pokiwałam głową.

– Czyli od życia.

Nie odpowiedział. Bo wiedziałam, że to prawda. On chciał stabilności, rutyny, pracy, projektów. A ja… ja chciałam kogoś tulić o drugiej w nocy. Chciałam nie spać przez kolki. Chciałam czuć się potrzebna nie tylko w pracy, ale i w domu. Sięgnęłam po torbę.

– Dokąd pójdziesz? – zapytał.

– Do miejsca, w którym przestanę czekać, aż mnie wybierzesz.

Spojrzał na mnie tak, jakby coś chciał powiedzieć. Ale nie powiedział nic. A ja… ja wyszłam. Bez dramatów. Bez trzaskania drzwiami. Bo wiedziałam, że jeśli zostanę, przestanę być sobą.

Anna, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama