Reklama

Kiedyś naprawdę wierzyłam, że miłość wszystko zwycięży. Że jeśli tylko się kocha – mocno, bezwarunkowo, z oddaniem – to nic innego nie ma znaczenia. Moja mama zawsze była dla mnie oparciem. Twardo stąpała po ziemi, a ja – z głową w chmurach – często jej nie słuchałam. Zwłaszcza wtedy, gdy chodziło o Marka. Już po pierwszym spotkaniu powiedziała:

Reklama

On cię nie pokocha. Tam już jest jedna kobieta na piedestale i to nie ty. Uważaj, dziecko.

Nie chciałam tego słyszeć. Widziałam w Marku czułego mężczyznę, który co prawda był skryty, nieco wycofany, ale miał ciepłe oczy i dłonie, które trzymały mnie tak, jakby bał się, że zniknę. A ja chciałam być trzymana. Chciałam czuć się ważna.

Pobraliśmy się po dwóch latach związku. Skromnie, bez fanfar, ale z uśmiechem na twarzy. Wtedy wydawało mi się, że wszystko się ułoży. Pierwsze tygodnie były jak bajka – wspólne śniadania, wieczory przy filmach, rozmowy, które wtedy wydawały się głębokie. A potem, jakby niepostrzeżenie, do naszego małżeństwa wślizgnęła się teściowa. Czułam się jak nieproszony gość.

Byłam jak intruz

Pamiętam tamten piątek, bo od rana było coś nie tak. Marek obiecał, że ten weekend spędzimy razem. Nawet sam to zaproponował. Mieliśmy obejrzeć jakiś film, może pogadać o naszych planach na przyszłość. Niby nic wielkiego, ale dla mnie to było ważne. Wrócił późno. Zamiast radości, że go widzę, poczułam znajomy niepokój. Czekałam na wyjaśnienie, ale mąż milczał.

– Miałeś być dziś wcześniej – powiedziałam cicho, choć w środku gotowałam się z emocji.

Mama źle się czuła – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

– Byliśmy umówieni.

Wzruszył ramionami i usiadł na brzegu kanapy.

– Ona jest sama. Źle się czuje. Nie mogłem jej odmówić.

– A ja nie jestem dla ciebie ważna?

Nie odpowiedział. Spojrzał na mnie jak na dziecko, które czegoś nie rozumie. Wiedziałam, że już go straciłam na ten wieczór. Ciało był w naszym mieszkaniu, ale myślami był tam, u niej. W głowie miał jej zupę, jej porady, jej stare zdjęcia. A ja byłam tylko dodatkiem, który wciąż czegoś chce, wciąż czegoś oczekuje. W tamtej chwili zrozumiałam, że moja obecność nie zmieniała dynamiki ich relacji. Byłam jak intruz.

Myślałam, że żartuje

O śmierci teściowej dowiedziałam się od Marka. Zadzwonił do mnie z pracy. Powiedział to bez emocji, jakby jeszcze do niego nie dotarło.

– Mama nie żyje. Rano… zasłabła. Karetka już nie zdążyła.

Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam ukłucie w piersi, nie ze smutku, tylko z lęku. Wiedziałam, że teraz teściowa nie zniknie, a wręcz przeciwnie – zacznie z nami mieszkać. W dniu pogrzebu stałam obok Marka, trzymałam go za rękę, ale nie odwzajemnił uścisku. Ludzie mówili mu, że był dobrym synem. Kiwał głową. Ja milczałam. Po pogrzebie nie było żałoby, jaką znałam. Nie było ciszy, nie było wspomnień opowiadanych półgłosem przy herbacie. Marek wrócił do domu i od razu zaczął porządkować jej rzeczy. Nie po to, by je wyrzucić. Stworzył pokój pamięci. Dosłownie. Na środku postawił stół, przykryty haftowanym obrusem, na nim ramka ze zdjęciem teściowej i gruby znicz.

Będziesz codziennie zapalała świeczkę, dobrze? – powiedział spokojnie, jakby chodziło o podlewanie kwiatków.

– Słucham?

– To ważne. Mama zasłużyła. I modlitwa. Tylko chwilka. Nie musisz na głos.

Stałam przed nim, próbując zrozumieć, czy żartuje. Nie żartował.

– Rozumiem, że cierpisz, ale ja nie mogę...

– To tylko kilka minut. Chciałbym, żebyś to robiła. Dla niej.

Nie powiedział „dla mnie”. Dla niej. Zmarłej kobiety, która nigdy mnie nie zaakceptowała. Przez pierwsze dni zapalałam świeczkę, ale modlitwa nie przeszła mi przez gardło. Z czasem zaczęłam unikać tego pokoju.

Coś we mnie pękło

Wszystko zaczęło się od tego, że przestałam zapalać świeczkę. Któregoś dnia nie miałam siły. Wróciłam późno z pracy, bolała mnie głowa, miałam dość wszystkiego. Zamiast wejść do „jej” pokoju, usiadłam w kuchni, z kubkiem herbaty i zamknęłam oczy. Przez chwilę poczułam spokój. Marek zauważył to wieczorem.

Dlaczego nie zapaliłaś?

– Nie chcę już tego robić. Przepraszam, ale… to nie ma sensu.

Przez chwilę milczał. Potem odwrócił się i zamknął drzwi do pokoju. Nie powiedział już nic. Przez trzy dni. Chodził po mieszkaniu, jakby mnie nie było. Wychodził rano, wracał wieczorem, zamykał się tam i siedział godzinami. Zapalał świeczki, modlił się, czasem szeptał coś pod nosem. Kiedyś usłyszałam, jak mówi: „Wiem, mamo. Obiecałem ci. Zawsze będę pamiętał”. Czwartego dnia podeszłam do niego. Podniósł wzrok, ale nie wyglądał na zdziwionego.

– Nie mogę tak żyć. Nie jesteśmy małżeństwem. Jesteśmy dwojgiem ludzi, z których jedno żyje w cieniu nieboszczki.

Ona była moją matką – powiedział spokojnie.

– A ja jestem twoją żoną.

– Obiecałem jej… że żadna kobieta nigdy nie będzie dla mnie ważniejsza niż ona.

Powiedział to tak, jakby mówił coś oczywistego. Jakby nie rozumiał, co właśnie powiedział.

– A ja? – zapytałam cicho. – Jestem tylko figurką w twoim teatrze żałoby?

Spojrzał na mnie i przez chwilę miałam nadzieję, że się ocknie, że usłyszy, co mówi. Jednak w jego oczach była tylko obojętność.

Nie rozumiesz, co znaczy obietnica.

Wtedy wstałam. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Weszłam do sypialni, otworzyłam szafę i zaczęłam pakować walizkę. Marek stał w drzwiach i patrzył, jak składam swoje rzeczy. Nie zatrzymał mnie. Nie zapytał, gdzie idę. Wyszłam, zostawiając za sobą świeczkę, zdjęcie i ciszę, której nie byłam już w stanie znieść.

W głowie miałam pustkę

Mama otworzyła drzwi, zanim zdążyłam zapukać. Wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziała. Nie mówiła: „A nie mówiłam?” ani nie wzdychała z wyższością. Po prostu przytuliła mnie mocno, jak wtedy, gdy byłam mała i bałam się burzy. Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Podała mi herbatę, choć o nic nie prosiłam. Ciepło kubka w dłoniach pozwoliło mi się uspokoić.

– Obiecał jej, że żadna kobieta nie będzie dla niego ważniejsza niż ona. Powiedział mi to tak, jakby tłumaczył coś oczywistego – powiedziałam cicho.

Mama przez chwilę milczała.

Wiedziałam, że tak będzie. Musiałaś to zobaczyć sama.

Spojrzałam na nią. Nie było w niej złości.

– Myślałam, że dam radę. Że wystarczy miłość. Nie mogę rywalizować z kimś, kto już nie żyje.

Mama kiwnęła głową.

– Bo nie walczysz z człowiekiem. Tylko z jego wyobrażeniem. A tego nie da się pokonać.

Siedziałyśmy tak w ciszy. W głowie miałam pustkę, a mimo to czułam, że po raz pierwszy od dawna byłam w miejscu, gdzie ktoś mnie naprawdę widział.

Nie zatrzymał mnie

Wróciłam po swoje rzeczy w sobotę rano. Marek otworzył drzwi, jakby wcale się nie zdziwił. W milczeniu przepuścił mnie do środka. W mieszkaniu panował porządek, aż nienaturalny, jakby od mojego wyjścia nikt tu nie żył, tylko sprzątał.

Naprawdę odchodzisz? – zapytał w końcu.

– Już odeszłam. Teraz tylko zabieram resztę.

Stał oparty o framugę drzwi i przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Może poprosić, żebym została, może przeprosić. Nic nie powiedział.

Moglibyśmy się jakoś dogadać – rzucił w końcu. – Może ustalimy jakieś zasady? Ty nie musisz zapalać tej świeczki, ale...

– Marek – przerwałam mu. – Ja nie chciałam kompromisów z twoją matką. Ja chciałam być twoją żoną, a nie służącą.

Zmarszczył brwi, naprawdę zdziwiony. Jakby dopiero teraz zrozumiał, że coś było nie tak. Tylko to „coś” już mnie nie obchodziło.

– Naprawdę tego nie widzisz, prawda?

Nie odpowiedział. Spojrzał w bok, jak wtedy, gdy nie chciał przyznać się do błędu. Wyszłam z walizką, nie odwracając się. Nie było dramatycznych słów, łez ani prób zatrzymania mnie. I może właśnie to bolało najbardziej.

Odzyskałam siebie

Siedziałam na przystanku z walizką i patrzyłam, jak wiatr przewraca ulotki na tablicy ogłoszeń. Miałam wrażenie, że wyszłam z jakiegoś długiego snu, z którego jeszcze nie do końca się obudziłam. Nasze mieszkanie było niedaleko, ale wydawało się odległe. Jakby przestało istnieć. Nie płakałam. Płakałam wcześniej, cicho, do poduszki, gdy jeszcze miałam nadzieję, że coś się zmieni. Teraz czułam pustkę, ale też coś jeszcze – lekkość. Nie musiałam już chodzić na palcach, nie musiałam codziennie udowadniać, że mam prawo być w jego życiu.

Mama przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Nie wypytywała, nie komentowała. Zaparzyła herbatę, podała ciasteczka, usiadła obok i trzymała mnie za rękę. Tyle wystarczyło. Zrozumiałam jedno – nie da się wygrać z czyjąś przeszłością, jeśli ten ktoś nie chce jej puścić. Marek nie szukał żony. On szukał strażniczki pamięci, kontynuacji tego, co zaczął jako syn. A ja miałam być tylko tłem. Długo nie wchodziłam na jego profil. Aż w końcu weszłam. Nadal miał to samo zdjęcie z matką w tle. Nadal zamieszczał wpisy o „pamięci”, „wierności”, „tradycji”. Nie było tam miejsca na nowe życie. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie wiedziałam, gdzie zamieszkam, co zrobię z naszymi zdjęciami, z obrączką, którą nadal noszę w portfelu. Wiedziałam jedno – nie wrócę do życia, w którym jestem tylko cieniem innej kobiety.

Czasem trzeba kogoś stracić, by odzyskać siebie. I ja właśnie zaczynam się odnajdywać. Powoli. Bez pośpiechu. W swoim rytmie.

Alicja, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama