„Mąż poleciał za czekoladową spódniczką, bo go znudziłam. Matka wpiera mi, że zasłużyłam, bo chłopa trzeba pilnować”
„Miał minę, jakby chciał ze mną zerwać, a nie jak mąż, który wraca do domu po pracy. Właściwie to w tamtym momencie chyba już nie wracał do domu. Tylko do miejsca, w którym chwilowo mieszkał. Wiedziałam już. Jeszcze zanim otworzył usta. – Zakochałem się – powiedział to bez mrugnięcia okiem”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie wszystko się rozpadło. Może wtedy, gdy przestał całować mnie na powitanie. Może gdy zaczął zostawać w pracy „po godzinach” – coraz częściej i coraz dłużej. A może wtedy, kiedy jego spojrzenie przestało być ciepłe. Nie zauważyłam tego od razu. Wszystko działo się powoli, jakby ktoś po cichu wykręcał śrubki w konstrukcji, którą budowaliśmy razem przez lata.
Na zdjęciach wyglądaliśmy na szczęśliwych. Byliśmy młodzi, zakochani, pełni planów. Kupiliśmy mieszkanie na kredyt, wzięliśmy ślub. Pół roku później urodziła się Hania. Przez moment naprawdę wierzyłam, że wszystko jest tak, jak miało być. Ale życie nie pyta, czy jesteś gotowa. Po prostu wali cię pięścią prosto w twarz.
– Joasiu, musimy porozmawiać – powiedział Marek któregoś wieczoru, stojąc w progu salonu.
Miał minę, jakby chciał ze mną zerwać, a nie jak mąż, który wraca do domu po pracy. Właściwie… to w tamtym momencie chyba już nie wracał do domu. Tylko do miejsca, w którym chwilowo mieszkał. Wiedziałam już. Jeszcze zanim otworzył usta.
– Zakochałem się – powiedział to bez mrugnięcia okiem. Jakby mówił o zmianie planów na wakacje. – Przepraszam, ale chcę rozwodu.
Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Nie pamiętam, jak usiadłam na kanapie, jak płakałam. Wiem tylko, że dwa tygodnie później z konta zniknęły pieniądze, a na mnie został kredyt i rachunki. On „zaczął nowe życie”, ja miałam zostać tu, w tym mieszkaniu, pełnym jego zapachu, jego rzeczy, wspomnień. Nie mogłam zostać. Nie dałam rady. Spakowałam siebie i Hanię do trzech walizek i pojechałam tam, gdzie nie chciałam wracać nigdy – do mojej matki. Dom, który kiedyś był moim domem, teraz pachniał chłodem i sarkazmem. Już na progu usłyszałam:
– A nie mówiłam, że ten twój Marek to nieporozumienie?
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że to dopiero początek.
Własna matka mnie upokarzała
– I nie zostawiaj tego prania w bębnie, bo zgnije! – matka rzuciła przez ramię, przechodząc obok łazienki.
– Dobrze, zaraz rozwieszę – odpowiedziałam cicho, ledwo powstrzymując się, by nie zgrzytać zębami.
– „Zaraz, zaraz”… Całe życie u ciebie to „zaraz”! Widzisz, do czego to twoje „zaraz” doprowadziło?
Stałam przy desce do prasowania, z mokrą bluzką Hani w rękach. Palce mi drżały. Prasowałam ubranka, jakby to coś mogło przykryć wstyd, który nosiłam w środku. A ona nie przestawała.
– Nie wiem, co ty sobie myślałaś. Że facet się zakocha i już na zawsze będzie ci wierny? Życie to nie komedia romantyczna, Joasiu. I nie łaź cały dzień w piżamie. Dziecko patrzy.
Spojrzałam na Hanię. Siedziała na dywanie i układała puzzle. Mała, cicha, jakby wiedziała, że mama nie ma już siły nawet się uśmiechnąć.
– Mamo... – zaczęłam. – Ja naprawdę nie miałam dokąd iść.
– Nie musisz mi się tłumaczyć – westchnęła teatralnie. – Tylko próbuję cię nauczyć życia, skoro twój mąż uznał, że nie warto.
Wtedy coś we mnie pękło.
– Wiesz co? Nie potrzebuję twojego jadowitego tonu! – rzuciłam ostro. – Nie jestem nastolatką, tylko kobietą, która właśnie straciła wszystko!
– Kobieta, która wszystko straciła, powinna mieć więcej pokory – odcięła się bez wahania.
Stałam tam z żelazkiem w ręku, jak idiotka. Bo miała rację. Nie miałam nic. Nawet siebie samej.
Marek się odcina
– Marek, ja cię naprawdę proszę. Nie mam już na nic – mówiłam szeptem, stojąc pod klatką mamy.
Był środek listopada, deszcz sączył się z nieba jak cieknący kran, a ja tuliłam do siebie paczkę z mlekiem i pieluchami. Ostatnią, na jaką wystarczyło mi pieniędzy.
– To nie moja wina, że nie potrafisz zarządzać budżetem – jego głos był spokojny, jakby rozmawiał z klientką, a nie matką swojego dziecka. – Poza tym… jesteśmy po rozwodzie. Masz alimenty.
– 700 złotych! To nie wystarcza nawet na jedzenie dla Hani, nie mówiąc o rachunkach. Mieszkanie… kredyt…
– Kredyt jest twój. To ty chciałaś tam mieszkać – rzucił i zakończył rozmowę. Po prostu się rozłączył.
Wpatrywałam się w czarny ekran telefonu, jakby zaraz miał wyświetlić „przepraszam”. Ale nie wyświetlił. Wróciłam do mieszkania. Hania siedziała w swoim kąciku i bawiła się lalkami. Matka krzątała się w kuchni, rzucając złośliwe „Znowu nic nie załatwiłaś?”. Wróciłam pokornie do domu, patrzyłam w podłogę i modliłam się, żeby nikt nie zadawał mi głupich pytań. Wtedy to usłyszałam...
Moje życie było kłamstwem
– Ona dalej nie wie, że Marek długo sypiał z Martą? – usłyszałam ten szept zza drzwi łazienki. Głos Karoliny, mojej młodszej siostry, chyba rozmawiała z kimś przez telefon. Zamarłam.
Drzwi skrzypnęły. Karolina zbladła na mój widok.
– Co to miało znaczyć? – zapytałam chłodno.
– Asia, to nie tak… – zaczęła.
– A jak? – zapytałam, czując, że serce wali mi jak oszalałe. – Od kiedy to trwało?
Karolina spuściła wzrok.
– Od… jeszcze zanim się pobraliście. On mówił, że to nic poważnego, że ją zostawi. Ale chyba nigdy nie przestał. Wybacz, nie chciałam cię ranić…
– Nie chciałaś mnie ranić, więc pozwoliłaś, żebym wyszła za faceta, który mnie zdradzał od samego początku?
Nie odpowiedziała. Cisza była gorsza niż najgorsze wyzwiska. Wróciłam do pokoju, w którym spała Hania. Zamknęłam za sobą drzwi i osunęłam się na podłogę. Całe moje życie właśnie runęło po raz drugi. Pierwszy raz, gdy Marek mnie zostawił. Teraz gdy zrozumiałam, że nasze małżeństwo było kłamstwem od samego początku. Patrzyłam na córeczkę. Małe rączki, oddech spokojny. Jedyny powód, by nie rozwalić całego świata. Zaczęłam się zastanawiać, czy cokolwiek, co mieliśmy, było prawdą. Czy w ogóle mnie kochał? Czy tylko grał, bo tak było wygodnie? Nie znałam odpowiedzi. I to bolało najbardziej.
Coś we mnie umarło
Zostawiłam Hanię z mamą. Nie zapytała, dokąd idę. Może się domyśliła. Może miała nadzieję, że w końcu zdobędę się na coś więcej niż płacz. Marek otworzył drzwi w dresie i z telefonem w ręce. Zaskoczyło go, że mnie widzi. W jego oczach nie było winy, tylko znużenie.
– Joasia, co ty tu…
– Zdradzałeś mnie z Martą? – przerwałam mu.
Zamarł. W końcu odłożył telefon i odwrócił wzrok.
– Skąd…?
– Karolina. Przypadkiem. Choć może nie aż tak przypadkiem – warknęłam. – Więc? Od początku?
Milczał chwilę.
– Tak – powiedział w końcu. – Ale to było skomplikowane. Myślałem, że to zakończę. Że się ogarnę. Ale potem… już było za późno.
– Za późno na co?! – wybuchłam. – Na uczciwość?! Na danie mi wyboru, zanim wzięliśmy ślub, zanim urodziłam twoje dziecko?!
– Nie chciałem cię ranić… – wymamrotał.
– Nie chciałeś mnie ranić, więc postanowiłeś rżnąć świętego męża, a potem wyczyścić konto i zostawić mnie z kredytem?!
Marek spuścił głowę. Nie przeprosił. Nie tłumaczył się. Może nie miał już siły. A może nie miał sumienia.
– Zniszczyłeś naszą rodzinę – powiedziałam cicho. – Zniszczyłeś mnie.
Wyszłam, nie czekając na odpowiedź. Wracałam do matki jak w transie, nie czując zimna, nie widząc ludzi. Coś we mnie umarło. Nie chciałam już odpowiedzi. Chciałam tylko przetrwać.
Nie mogłam tego już znieść
Zabrałam torbę, którą od tygodnia trzymałam na dnie szafy. Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ubrałam Hanię w półśnie, wsunęłam ją w kombinezon i cicho wyszłam. Nie powiedziałam nic. Nie zostawiłam kartki. Na zewnątrz był środek nocy, wilgotno i cicho. Wciągnęłam powietrze i pierwszy raz od miesięcy poczułam coś, co przypominało wolność. Choć może to była tylko panika. Hania przytuliła się do mnie przez sen.
– Gdzie idziemy, mamo? – mruknęła.
– Szukać siebie – szepnęłam, całując ją w czoło. – I miejsca, gdzie wreszcie nikt nas nie będzie osądzał.
Nie wiedziałam, dokąd pójdziemy. Ale wiedziałam, że już nie wrócę. Najpierw zatrzymałam się w hotelu. Potem wynajęłam pokój na obrzeżach miasta. Tanie miejsce z łazienką na korytarzu i grzejnikiem, który ledwo zipał. Zapłaciłam za dwa dni z góry. Potem zobaczymy. Rano obudziłam się pierwsza. Hania jeszcze spała, jej rączki zwisały z łóżka, jakby odpłynęła gdzieś daleko, do świata, w którym nie ma rozwodów, długów i lodowatych komentarzy babci.
Usiadłam na brzegu łóżka i przez chwilę po prostu patrzyłam. A potem się uśmiechnęłam. Pierwszy raz od wielu tygodni. Nie dlatego, że było dobrze. Było tragicznie. Nie miałam pracy, domu, planu. Ale też... po raz pierwszy nie musiałam już nikogo słuchać. Nie musiałam się nikomu tłumaczyć. Nikt nie patrzył na mnie z wyższością, nie oceniał. Nie byłam już ani biedną żoną Marka, ani niepokorną córką Teresy. Byłam Joanną. Kobietą, która przeżyła zdradę, rozwód, upokorzenie. I wyszła z tego żywa. Wyszłam z pokoju cicho, zamknęłam drzwi. Wspięłam się na palce, stanęłam przy oknie na końcu korytarza. Zima dopiero się zaczynała. Czekał nas pewnie chłód, skromne obiady i mnóstwo niepewności. Ale ten poranek był mój. Ten świat, nawet jeśli szary i biedny – był mój. Od teraz już tylko nasz: mój i Hani.
Joanna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradziłam męża, bo chciałam się zemścić za to, co mi zrobił. Dziś gardzę sobą i nie mogę spojrzeć w oczy dziecku”
- „Nie zdradziłam męża, bo kochanek nie tknął mnie nawet palcem. Każda kobieta czasem potrzebuje doprawić mdłe małżeństwo”
- „Zdradziłam męża z sąsiadem w garażu, bo chciałam coś poczuć. Nie byłam jedyną kobietą, którą próbował naprawić”