„Mój mąż to aktywny rodzic. Zamiast biegać wokół mnie przed porodem, biegał kółka wokół bloku, bo miał powód”
„Łudziłam się, że mu ten stan minie, że kiedy zobaczy, jak mój brzuszek się powiększa, da sobie spokój z tymi przeklętymi treningami i postawi na pierwszym miejscu mnie i maleństwo. Nic z tego. Zamiast spędzać czas z ciężarną żoną, ciągle go nie było. Jeszcze zaczął twierdzić, że chce być aktywnym rodzicem, by dać przykład naszemu dziecku”.

- listy do redakcji
Czekałam, aż wróci z zakupami
Lodówka świeciła pustkami. Zdawałam sobie sprawę, że poza paroma kawałkami wędliny, niedokończonym opakowaniem masła i prawie opróżnionym pudełkiem mleka, niczego w niej nie wypatrzę, a mimo to zerknęłam do środka. Pomyślałam sobie, że może gdzieś w tym słoiku pełnym mętnego roztworu schował się jakiś kiszony ogórek. Albo chociaż jego połówka. Ewentualnie jakaś ćwiartka.
Chwyciłam za wieczko, odkręciłam je i wsadziłam rękę do środka naczynia, zanurzając palce w tej dziwnej, szarawej cieczy. Chwilę tak przeszukiwałam zawartość słoika, ale niestety nic nie wymacałam. Zaklęłam cicho pod nosem sfrustrowana całą sytuacją. Zajrzałam do pojemnika i przyjrzałam się, co jest w środku. Miałam nadzieję, że wpadnie mi w oko... Cokolwiek. Choćby mandarynka albo cytryna. Niestety, zobaczyłam tylko pożółkły kalafior, fragment pora z brązowymi listkami i skrawek papryki. Aż mnie ze złości wykrzywiło. Miałam taką ochotę na kwaskowaty smak, że skóra mnie swędziała.
Ledwo co doszłam do pokoju dziennego i rzuciłam się na sofę. Zerknęłam na zegarek. Piąta po południu. To znaczy, że Jarka, mojego małżonka, nie widziałam już prawie dwie godziny. Przyrzekał przecież, że zjawi się z powrotem najpóźniej po półgodzinie i uda się po sprawunki. W planach miał tylko jedno okrążenie wokół blokowiska, ale najwidoczniej postanowił pokonać dłuższą trasę. Tak, to było do niego podobne. Kiedy oddawał się swojej pasji biegania, zapominał o całym świecie.
Ciąża dawała mi się we znaki
Chętnie bym się sama wybrała na zakupy – nie potrzebuję niczyjej pomocy, ale cóż, kiedy byłam już w zaawansowanej ciąży, dokładnie w ósmym miesiącu, doktor surowo zabronił mi prowadzić auto, a już na pewno dźwigać rzeczy cięższe od filiżanki. No to siedziałam i czekałam na swojego faceta, jak jakaś księżniczka na rycerza na białym koniu. Cholerka.
Gdy wybiła szósta wieczorem, mój brzuch niesamowicie głośno zaburczał, informując mnie, że rzeczywiście nadszedł czas, aby coś zjeść. Lekarz powiedział mi również, abym się nie stresowała, ale… Jak mam zachować spokój? Serio, jak?! No szlag by to, olać te durne sprawunki, ale co by było, jakby mi się coś przytrafiło? Załóżmy, że zemdlałabym i przyłożyła łbem o podłogę albo, nie daj Boże, zaryła brzuchem i zaczęła krwawić jak zarzynana świnia? Przecież w takiej sytuacji nawet karetki bym nie mogła wezwać!
Z racji mojego stanu uważałam, że Jarek powinien zostać w mieszkaniu, troszczyć się o moje samopoczucie i czuwać nad moim bezpieczeństwem. On jednak preferował jogging. Zupełnie jakby od zaliczania następnych kilometrów zależało jego istnienie. Moje najwidoczniej się nie liczyło. Na dodatek wychodził bez telefonu, zabierał jedynie smartwatch. Tłumaczył, że w trakcie biegania musi się skupić i nic go nie powinno rozpraszać, nawet połączenie ode mnie. Wszelkie argumenty do niego nie przemawiały.
No i co się stanie, jeśli nagle dostanę skurczów porodowych? Kompletnie nie będzie o tym wiedział! Zbywał mnie, mówiąc że przesadzam, a we mnie się gotowało. Jak on mógł postępować tak nieodpowiedzialnie? To ma być ten, który niedługo zostanie tatą?!
Sprawa była poważna
Dałabym mu jeszcze szansę, gdyby zrobił mi taki numer raz albo dwa, ale mój drogi mąż już tyle razy wystawił mnie do wiatru, że nawet nie jestem w stanie zliczyć. Zapewniał, iż zaraz wróci, a w rzeczywistości zjawiał się w domu po trzech, czasem czterech godzinach. Zastanawiam się, ile by trwało to jego „dłużej”? Parę dni?!
Moja siostra Ilona zawsze ratowała mnie z opresji. Dzwoniłam, a ona od razu wskakiwała w auto i gnała do mnie. Podwoziła mnie gdzie tylko trzeba było – do sklepu, lekarza albo na pazurki. A mój mąż? Ten to tak latał z jednego miejsca w drugie, że zupełnie wyleciało mu z głowy, że mógłby mi czasem pomóc.
Wszystko zaczęło się jakieś kilkanaście miesięcy wstecz. I co najgorsze, to ja byłam winna tej całej sytuacji. Długo gadałam mu o rzuceniu fajek, bo ćmił jak lokomotywa. No i skoro marzył o dzieciach, to cwanie to wykorzystałam. Jak każdy facet pragnął, żeby ród przetrwał, więc postawiłam sprawę jasno.
Jeżeli marzy o potomku, to czas najwyższy, aby zaczął bardziej troszczyć się o własne zdrowie i raz na zawsze zerwał z tym świństwem. Przewertowałam chyba z tysiąc tekstów na temat tego, jak ogromne zniszczenia w ciele człowieka powodują papierosy i nie miałam zamiaru pozwolić, aby miłość mojego życia odeszła z tego świata przed czterdziestką przez nowotwór płuc, a dziecko przyszło na świat z defektami w genach.
Z jednej skrajności w drugą
I udało się! Jarek z dnia na dzień rzucił nałóg. Byłam z niego niesamowicie dumna! Fakt, że dla zajęcia rąk zajadał pestki słonecznika i wszędzie w mieszkaniu poniewierały się skorupki, ale i tak wolałam sprzątać częściej niż wdychać ten paskudny smród papierosowy. Niestety, potem Jarek zaczął przybierać na wadze – w krótkim czasie utył jakieś piętnaście kilogramów. Policzki mu się zaokrągliły, a zza podkoszulka wyłaniało się spore brzuszysko. Narzekał, że kiepsko się czuje we własnej skórze.
Kumpel z roboty podpowiedział mu, aby dał szansę bieganiu. Na początku spotykali się co tydzień i ćwiczyli na osiedlowym boisku. Jarek przychodził wykończony, poobijany, ale usatysfakcjonowany. Po jakimś czasie rezultaty stały się zauważalne. Kilogramy znikały, ale w jego ocenie tempo było niezadowalające.
Zdecydował się więc na bieganie nie tylko raz, ale dwa razy w tygodniu. Potem trzy, a w końcu cztery. Sytuacja zrobiła się taka, że cała reszta, łącznie ze mną i moim stanem odmiennym, znalazła się gdzieś na drugim planie. A czas, który poświęcał swojemu nowemu hobby, sukcesywnie się wydłużał.
Mąż traktował mnie jak każdą inną kobietę. Moja zazdrość powoli przeradzała się w złość i zawód. Nagle wyrwał mnie z przemyśleń ostry ból brzucha. W ostatnich dniach często mnie ściskało, ale to było naprawdę mocne. Aż zrobiło mi się słabo. Miałam nadzieję, że to nie początek porodu.
Mogłam liczyć tylko na siostrę
Odetchnęłam głęboko, starając się wyluzować. Zerknęłam na godzinę. Zbliżała się siódma wieczorem, a Jarka nadal nie było. W oczach stanęły mi łzy. Targała mną złość i poczucie bezradności. Błagałam w myślach, żeby szybko się pojawił. Na litość boską, co on tam tyle robił?!
Następny skurcz okazał się silniejszy niż poprzedni. Na szczęście komórka znajdowała się w pobliżu. Trzęsącymi się palcami wystukałam numer do Ilony. Odebrała niemal od razu.
– Hej, Majka, co słychać? – zapytała radośnie.
– Ratuj mnie, przyjeżdżaj jak najszybciej! To chyba już! – wydusiłam do telefonu, zaciskając zęby z powodu narastającego bólu.
Kwadrans później moje uszy wyłapały dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Dobrze, że swego czasu zrobiłam dla niej zapasowy komplet, bo nie mam pewności czy wyciągnęłabym swoje cztery litery z tego siedziska, by wpuścić ją do środka.
– A Jarek gdzie? – rozejrzała się po lokalu, zadając mi to pytanie.
Głośno wypuściłam powietrze i przewróciłam oczami, na co moja siostra zaczęła kląć jak szewc na mojego ślubnego. Potem podała mi ciuchy i zaprowadziła do auta. Gdy wsiadłam do samochodu, skurcze przeszły, ale i tak stwierdziłyśmy, że jedziemy do szpitala. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Lekarz przeprowadził konieczne badania i oświadczył, że wszystko jest w porządku, jednak dla pewności postanowił mnie zatrzymać na obserwacji.
– Dasz znać Jarkowi? A może wolisz, żebym ja to zrobiła? – spytała Ilona, nim zabrali mnie do sali.
Pokręciłam głową na „nie”.
– Nie napiszę. I tobie też nie radzę. Niech się trochę zaniepokoi, może to go nakieruje na jakieś przemyślenia.
Gdzie on ma głowę?
Mój mąż przypomniał sobie o mojej sobie gdzieś około ósmej wieczorem. Pewnie nieco go zdziwiło, gdy zorientował się, że nie ma mnie w naszych skromnych progach. Kiedy próbował się do mnie dodzwonić, celowo nie odebrałam. Teraz ja mu pokażę, gdzie raki zimują. Dopiero teraz zaczyna się o mnie martwić? Dopiero teraz zawraca mi gitarę telefonami? Jakoś niespecjalnie mnie to rusza. Niech sobie dzwoni na policję i zgłasza, że przepadłam jak kamień w wodę. Może przy okazji zrobią mu zakupy i przygotują jakiś posiłek, bo w naszej lodówce świeci pustkami!
Całą noc spędziłam, rozmyślając o dzisiejszych wydarzeniach. Doszłam do wniosku, że mój małżonek zamienił jedną manię na drugą. Co prawda, porzucił papierosy, ale w zamian popadł w nałóg sportowy. Od dłuższego czasu z tyłu mojej głowy kiełkowało przeczucie, że to zamiłowanie do joggingu przerodziło się w prawdziwą paranoję.
Łudziłam się, że mu ten stan minie, że kiedy zobaczy, jak mój brzuszek się powiększa, da sobie spokój z tymi przeklętymi treningami i postawi na pierwszym miejscu mnie i maleństwo. Nic z tego. Zamiast spędzać czas z ciężarną żoną, ciągle go nie było. Jeszcze zaczął twierdzić, że chce być aktywnym rodzicem, by dać przykład naszemu dziecku.
Tak dłużej być nie może
I co dalej, po porodzie? Zostanę de facto samodzielną matką, choć teoretycznie zamężną? Bo mój mąż będzie biegał i bił swoje rekordy, a ja non stop, dzień i noc, bez przerw i odpoczynku, będę na własną rękę opiekować się bobasem? Jak mam się zajmować dzieckiem, a jednocześnie robić wszystko w domu w przerwach między karmieniem, kąpaniem i bieganiem do sklepu? Nie będę służącą i męczennicą karmiącą piersią. Nie ma mowy, żebym się na to zgodziła. Albo wszystko, albo nic.
Miał moje słowo, że w zdrowiu i chorobie, szczęściu oraz nieszczęściu będę go kochać i szanować. Ale jak mam trwać przy kimś, kto kompletnie odpuścił sobie wspólne życie i ma w nosie brzemienną małżonkę? Chyba tylko ostre załatwienie tematu może poskutkować. Z samego rana zadzwonię do mojej siostry Ilony i zapytam czy mogłabym u niej trochę pomieszkać. Jarkowi natomiast wyślę papiery rozwodowe, ale z adnotacją, że je wycofam, jeżeli zdecyduje się pójść na terapię. To taki straszak z mojej strony.
Mam nadzieję, że to go zmotywuje do refleksji i uświadomi mu, że powinien się zastanowić nad tym, co jest dla niego najistotniejsze. W życiu bowiem są sprawy mniej istotne oraz te kluczowe. Jarek chyba trochę się w tym wszystkim pogubił. Pokazałam mu, w jakim kierunku powinien zmierzać, ale teraz piłeczka jest po jego stronie. Oby podjął słuszną decyzję.
Maja, 28 lat