„Mój mąż po 20 latach związku rzucił mnie dla krótkiej spódniczki. Zamiast szybkiego rozwodu mam na niego inne plany”
„– Nic nowego nie wygaduję. Żadnego rozwodu nie ma i nie będzie! – oświadczyłam. – Nie zamierzam nikomu nic ułatwiać. Poza tym… dla mnie ta sprawa wcale nie jest zakończona. Już ja mu pokażę!”.
- Listy do redakcji
Zerknęłam na terminarz. Dzień sądowej batalii o rozwód nadciągał nieubłaganie. Za czternaście dni moje małżeństwo stanie się przeszłością. Ciągle trudno mi było to pojąć. Dwadzieścia dwa lata, udane lata… A przynajmniej takie miałam wrażenie. To zabawne, ale mimo wszystko – nawet po tym, co Marek nawywijał – nie potrafiłam widzieć go w negatywnym świetle.
Byłam przekonana, że nasz związek układał się dobrze
Niektórzy stwierdziliby zapewne, że gdyby nasze małżeństwo rzeczywiście było szczęśliwe, to mój mąż nie zostawiłby mnie dla drugiej kobiety. Ale przecież nie da się patrzeć na świat zero-jedynkowo, czyż nie? Rzeczywistość to cała paleta barw i odcieni między czernią a bielą... Chyba gdzieś w środku nie byłam gotowa na zakończenie tego związku. Mimo że zdawałam sobie sprawę, iż nie mam wyboru – musiałam go porzucić. Wtedy po prostu nie istniała żadna inna opcja.
W trakcie sesji terapeutycznych dotarło do mnie, że to zakończenie związku, jakkolwiek przewrotnie by to nie zabrzmiało, daje nam w gruncie rzeczy jedyną możliwość, abyśmy w przyszłości mogli ewentualnie spróbować na nowo. Może to niewielka nadzieja, ale zawsze jakaś. Potrzebowałam sporo czasu, by w pełni pogodzić się z tą myślą.
Teraz wiem, że tak musiało się stać, choć mimo wszystko korciło mnie, by dać nam jeszcze jedną szansę. Szybko jednak wracałam na ziemię.
Pewnie uznacie mnie za wariatkę, ale co tam! Mój mąż, Marek, nagadał mi, że koniec z nami, że chce papierów rozwodowych. Gadał, że za wiele się między nami pokiełbasiło, za mocno mnie zranił i teraz potrzebujemy trochę oddechu od siebie. Strasznie mnie ubodło to, że nawet przez moment nie pomyślał, żeby do mnie wrócić. Ani razu, wyobrażacie to sobie?
Zobacz także
Mimo iż został sam, po tym, jak ona go opuściła, cierpiąc samotność, a może nawet odczuwając żal po naszym rozstaniu, ani razu nie podjął próby starania się o mnie. Moja kumpela Aśka twierdziła, że być może po prostu nie ma ochoty wracać, zamknął tamten etap i sądzi, że powinniśmy podążać osobnymi ścieżkami. Ach, jak bardzo jej nie znosiłam, kiedy to powtarzała!
Wolnym krokiem pomaszerowałam do kuchni. Otwierałam szafki zupełnie bezwiednie, byleby tylko czymkolwiek zająć dłonie. Na policzku poczułam coś mokrego. Dotknęłam twarzy ręką. To była łza. Zaczęło mi się zamazywać przed oczami. Nie byłam w stanie tego opanować. Zamrugałam, zacisnęłam zęby na wardze, oddychałam głęboko... Nic to nie dało. Po policzkach spływały mi kolejne krople. Opadłam na stołek przy blacie kuchennym, schowałam twarz w rękach i zaniosłam się płaczem. Szlochałam w głos, całym ciałem. Mam w nosie zdrowy rozsądek, terapeutę i te wszystkie życiowe mądrości i obowiązki!
Nie zgadzam się na ten rozwód!
Pragnę, aby Marek znów był ze mną, abyśmy starali się i nie poddawali, dopóki nam się nie uda, bo jesteśmy sobie przeznaczeni! Oparłam czoło na stole. To nie może być prawda... Jestem totalnie rozbita, mimo że niby poukładałam sobie to wszystko i wyjaśniłam. Poderwałam się zbyt szybko i poczułam, jak kręci mi się w głowie. Pospiesznie poszłam do przedpokoju i zanurzając rękę w mojej ogromnej torbie, zaczęłam poszukiwania komórki. Jest! Błyskawicznie wybrałam numer. Nawet się nie przywitałam.
– Aśka, musisz tu zaraz być – krzyknęłam do telefonu.
– Coś nie tak? Bo wiesz, w trakcie prania jestem…
– No, nieźle namieszałam. Zmieniłam zdanie co do rozwodu – streściłam sytuację.
– Okej. Widzę, że to ważne. Postaram się dotrzeć w ciągu godziny.
Sięgnęłam po butelkę wina i zaczęłam ją nerwowo opróżniać, łyk po łyku, czekając na przybycie mojej przyjaciółki. Jeszcze zanim Joasia przekroczyła próg mieszkania, w butelce było już jakieś tylko pół zawartości. Wparowała do środka nie fatygując się pukaniem. Dobrze wiedziała, że nigdy nie przekręcam zamka w drzwiach.
– No dobra, o co chodzi? – zaczęła dopytywać się już w korytarzu. – Co ty w ogóle wygadujesz?
Alkohol już zadziałał, wstrzymując potok łez. Powoli skierowałam wzrok na Joannę i oznajmiłam:
– Nic nie wygaduję. Żadnego rozwodu nie ma i nie będzie! – oświadczyłam. – Nie zamierzam nikomu nic ułatwiać. Poza tym… dla mnie ta sprawa wcale nie jest zakończona. Ja mu pokażę!
– Co takiego?! Myślałam, że od dawna macie to dogadane!
– Ja nic nie dogadywałam! – fuknęłam z irytacją.
– Na litość boską, Marta! O czym ty gadasz? Przecież to wszystko trwa w nieskończoność, prawie dwa lata. Nie ma sensu tego ciągnąć! Tracisz rozum. Obudź się wreszcie i zrozum, że to najlepsza, najbardziej logiczna decyzja. Przynajmniej w obecnej sytuacji. Myślałam, że już to do ciebie dotarło. Jeśli kiedykolwiek jeszcze będziecie mieli być razem, to los was połączy. Ale teraz musisz definitywnie zamknąć ten rozdział, zatrzasnąć za sobą furtkę. W przeciwnym razie nigdy nie dostaniecie szansy na nowy początek. Przeszłe pomyłki będą was nieustannie prześladować…
– Gadasz zupełnie jak moja terapeutka – burknęłam. – Ale nie licz na to, że ci za to zapłacę – parsknęłam śmiechem, rozbawiona własnym kiepskim dowcipem.
Chwilę później popatrzyłam mojej przyjaciółce głęboko w oczy.
– Wcale nie mam ochoty się rozwodzić. Chyba nigdy nie chciałam tego zrobić. Nawet wtedy, gdy tak strasznie cierpiałam przez to, że mnie zdradził. Nawet kiedy sama znalazłam sobie innego, żeby podbudować swoje ego w jego objęciach. Nigdy, kapujesz?! O rozwodzie gadał Marek. Marek, terapeutka, ty i jeszcze kilka innych osób.
– To chyba nie ma potrzeby, żebym ja też o tym wspominała, skoro Marek już poruszył ten temat? – nieśmiało zauważyła Asia.
Rzuciłam jej twarde spojrzenie.
– On sobie może gadać, co mu się podoba. Ale to nie znaczy, że ja mam się na wszystko zgadzać! Kumasz?!
– No nie wiem… – Asia sprawiała wrażenie, jakby nie do końca wiedziała, o co chodzi.
Kompletnie wytrąciłam ją z równowagi tą nagłą zmianą decyzji.
– Ale jak to wpłynie na sprawę? Przecież macie wyznaczony termin i rozprawę…
– I co z tego? Mam to gdzieś. Nie zamierzam się tam pokazywać. A nawet jak się zjawię, to stanowczo oświadczę, że nie wyrażam zgody.
– Nie wolno ci tak postąpić…
– Niby z jakiego powodu? – moje zdenerwowanie rosło z każdą chwilą. – Czy ktokolwiek mnie zapytał, czy mam ochotę, by mąż mnie zdradził i porzucił? Żeby związał się z jakąś młodą dziewuchą i wyrzucił do kosza dwie dekady naszego małżeństwa? Udanego małżeństwa! No powiedz, ktoś pytał mnie o opinię?!
Moje słowa zawisły w próżni.
– Nie… – Asia ledwo słyszalnie wyszeptała. – Po prostu tak wyszło. Bywa, że inni decydują za nas, a my musimy to zaakceptować.
W pomieszczeniu nagle zrobiło się bardzo cicho. Jedyne, co można było usłyszeć, to dźwięk naszych oddechów, które zdawały się wypełniać całą przestrzeń. „Jaki sens ma branie kolejnych wdechów, jeśli nie mam żadnego wpływu na to, co się ze mną dzieje?” – taka myśl przyszła mi do głowy.
Marzyłam tylko o tym, by rozpłynąć się w powietrzu…
Pragnęłam utopić smutki w alkoholu i wymazać wszystko z pamięci. Ale nawet to było poza moim zasięgiem. Znów poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, a po policzkach spływają strużki. Asia podeszła bliżej, a ja, mimo że początkowo stawiałam opór, w końcu pozwoliłam się objąć.
– Rozumiem, jak bardzo cierpisz.
– Nie masz pojęcia, ciebie nie porzucił ukochany – szlochałam, chowając twarz w jej ramieniu. – Ja wciąż go tak bardzo kocham, nie widzę przyszłości, w której go nie ma...
– Rozumiem – wyszeptała Asia. – Rozumiem, skarbie.
– Skąd możesz to wiedzieć?! – burknęłam. – Nie masz o tym zielonego pojęcia! Nikt tego nie zrozumie...
Kumpela objęła mnie ciaśniej ramionami.
– Asiu... – odezwałam się po chwili ciszy – wybacz mi. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje, co mnie napadło...
– Ty po prostu przeżywasz ból. Musisz dać sobie trochę czasu i nabrać dystansu. Nie złość się na mnie, ale to jest dokładnie to, czego ci trzeba, a nie rozgrzebywanie tych ran na nowo.
Podniosłam kieliszek, odsuwając się od mojej rozmówczyni.
– Wiesz, co? Chyba plotę trzy po trzy – stwierdziłam, śmiejąc się z własnych słów.
– Wcale nie pleciesz. Po prostu dają o sobie znać uczucia, których do końca nie przepracowałaś. To wszystko, skarbie, nic poza tym.
Sięgnęłam po butelkę i wlałam trochę wina do swojego kieliszka.
– Napijesz się ze mną? – zerknęłam na butelkę, proponując koleżance.
– Poproszę odrobinkę.
Wręczyłam jej kieliszek, a nasze spojrzenia się spotkały. Patrzyłam na nią zdecydowanie, przytomnym wzrokiem, mimo że po policzkach spływały mi łzy.
– Chyba powinnam wziąć rozwód, no nie?
Asia nie odwróciła wzroku, patrząc mi prosto w oczy
– Kochanie, nie ma żadnego przymusu, pamiętaj o tym. Ale szczerze uważam, że faktycznie powinnaś się z nim rozstać. W tej sytuacji nie da się niczego posklejać na nowo. Zbyt wiele zostało zburzone.
Podniosłam kieliszek do ust, biorąc solidny łyk wina i przełykając trunek.
– Rozumiem – odparłam z westchnieniem. – Wiem, że bunt nic nie da, ale to jedyne sensowne rozwiązanie. Tylko czasem... to tak strasznie boli, że ledwo mogę oddychać. Obawiam się, że już nigdy nie stanę na nogi...
– Jasne, że dasz radę, poukładasz to wszystko, znajdziesz nowe ścieżki, inaczej na to popatrzysz. Wierzę w ciebie, poradzisz sobie, a ja zawsze będę obok, wspierając cię.
Popatrzyłam na moją przyjaciółkę i w końcu obdarzyłam ją prawdziwym uśmiechem. Nie kpiącym, nie ironicznym, ani pełnym żalu. Ogarnęło mnie uczucie ulgi, płynące z pogodzenia się z sytuacją. Nie było innego wyjścia.
Starałam się odkryć siebie na nowo. Czy to było wyzwanie? Oczywiście. Czy sprawiało ból? Bez wątpienia. Jednak życie nie jest łatwe ani pozbawione cierpienia. I nikt nigdy nie twierdził, że będzie inaczej. Istotne, aby mieć u swego boku kogoś, kto doda otuchy i poda pomocną dłoń. Spoglądałam na Joannę i nabrałam wiary, że dam radę. A później nastąpią szczęśliwsze chwile… W pojedynkę nie poradziłabym sobie z tym wszystkim.
Życie nie jest łatwe ani pozbawione cierpienia. I nikt nigdy nie twierdził, że będzie inaczej…
Marta, 44 lata