Reklama

Mówi się, że miłość jest ślepa, głucha i bezmyślna. To nieprawda, miłość wcale taka nie jest. Takie jest nasze pragnienie, żeby marzenie o miłości się spełniło.

Reklama

To było krótko po ósmej rocznicy ślubu. Siedzieliśmy na werandzie naszego domu z dwiema parami przyjaciół, którzy wpadli na niedzielnego grilla. Było wesoło, panowie opowiadali dowcipy i wyciągali co śmieszniejsze sceny ze swojego życia. My, ich żony, plotkowałyśmy o nieobecnych znajomych i nastawiałyśmy ucha. Przy takich rozmowach można dowiedzieć się ciekawych szczegółów z życia ślubnych, o których oni raczej by żonom nie wspomnieli.

W pewnej chwili Jacek, mój mąż, zwrócił się do mnie:

– Hela, pamiętasz naszą wyprawę na Śnieżkę? Jak się nazywał ten przewodnik, bo zapomniałem.

– Wyprawa na Śnieżkę? – zdziwiłam się.

– Nigdy nie byliśmy na Śnieżce.

– Oczywiście, że byliśmy – Jacek roześmiał się. – Prawie skręciłaś nogę. No i zakochałaś się w tym kościółku w Karpaczu… jak mu…

– Wang – powiedziałam odruchowo.

– No widzisz, pamiętasz – odparł Jacek z satysfakcją.

– Nie. Po prostu wiem, że tam jest. Może byłeś tam z kimś innym? Bo na pewno nie ze mną.

Mąż patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Po czym wstał, wszedł na kilka minut do wnętrza domu, a gdy wrócił, położył na stole dwie fotografie.

– To zdjęcie sprzed Wangu. A to drugie na Śnieżce.

Marysia, przyjaciółka, pochyliła się nad zdjęciem.

– No, ty jak byk. Nie widać co prawda twarzy, ale ta sama figura, fryzura, i to wdzianko. Wiesz, co mówią, jeśli coś wygląda jak koń, rży jak koń, to musi być koń.

Patrzyłam na zdjęcia z niedowierzaniem. Ja i Jacek staliśmy przed kościółkiem, ja byłam częściowo odwrócona, jakbym patrzyła przez ramię na coś z tyłu.

Ale faktycznie, to byłam ja – fryzura, kurtka, i spodnie, które Jacek mi kupił kilka lat temu na wyprzedaży w Zalando. Na drugim zdjęciu, na tle spodka na Śnieżce, moja twarz skryta była w głębokim cieniu, ale widziałam swoją dłoń z pierścionkiem zaręczynowym i obrączką.

Jeśli coś wygląda jak koń…

Zaśmiałam się, pokiwałam głową, wysłuchałam kilku nędznych dowcipów i przeszliśmy na inny temat. Ale ja nie przestałam o tym myśleć, bo nie pamiętałam naszej wycieczki w Sudety. Dałabym głowę, że nigdy nie byłam w Karpaczu czy Szklarskiej Porębie. Jednak mąż twierdził co innego, a na dowód miał zdjęcia.

Zawsze szczyciłam się swoją pamięcią. Więc byłam przerażona, że ta dziura we wspomnieniach to początek lawiny. Przez moment chciałam porozmawiać z Jackiem, ale zrezygnowałam. Twierdził, że jestem ideałem. Że czekał na mnie całe życie. Że spełniam jego marzenia. Nie mogłam mu powiedzieć, że być może jestem chora. Najpierw musiałam mieć na to dowód.

Poszłam do lekarza. Zrobiono mi wszelkie badania i wykluczono początki pana A. Pani demencja też jeszcze nie wpadła w odwiedziny. Wszystko było w normie. Pamiętałam dzieciństwo, i to, co zrobiłam tego dnia. Potrafiłam powtórzyć ciąg ośmiu przypadkowych słów i cyfr. Miałam doskonałą pamięć, na co dostałam certyfikat.

– Ale tej Śnieżki wciąż nie pamiętam – poskarżyłam się siostrze, do której wpadłam z ciastem śliwkowym.

– Ja też nie – odparła.

– Ciebie tam przecież nie było, to co masz pamiętać – wzruszyłam ramionami.

W zbiorach mojej siostry nie było widokówki z Karpacza

Wtedy Marta wyjęła z szafy pudełko po butach podpisane: Helena. A z pudełka gruby plik widokówek. Zrozumiałam. Od zawsze, od kiedy zaczęłam bez niej jeździć na jakieś wycieczki, czy to krajowe, czy zagraniczne, przysyłałam jej widokówkę. A ona przysyłała mnie. To był nasz „święty” zwyczaj, sposób na utrzymanie siostrzanej więzi. Tak jak telefony trzy razy w tygodniu, wspólne wypady na kawę czy do kina co najmniej raz na miesiąc. I rady. Szczere, nawet jeśli bolesne.

– Trzymasz je wszystkie? – wyszeptałam w zdumieniu. – Ja nie – dodałam z nagłym poczuciem winy. – Nie przyszło mi do głowy.

– Wiem – Marta rzuciła mi ironiczno-czuły uśmieszek. – Nie jesteś tak sentymentalna jak ja. Spójrzmy. Mam je poukładanie po kolei. Te są z lat, gdy nie znałaś Jacka, a te z jego czasów – rozłożyła je jedną obok drugiej na stole. – Wyjeżdżacie dwa razy do roku, jak w zegarku. Spójrz. Wasz pierwszy wyjazd, do Wiednia, tuż po zaręczynach – wskazała widokówkę. – Tu sześć miesięcy później Słowacja. Podróż poślubna do Paryża. Potem Zakopane…
I tak przeleciała całe osiem lat naszego małżeństwa. Osiemnaście wyjazdów, wliczając dwa przedślubne. Wszystkie je doskonale pamiętałam, włącznie z nazwiskami przewodników. Ale nie było widokówki z Karpacza.

– Ale zdjęcia… – wyszeptałam słabo.

– Zmanipulowane – orzekła siostra. – Są na to sposoby.

– Ale po co? Poza tym, Jacek sprawiał wrażenie, jakby naprawdę się dziwił, że nie pamiętam.

Wzruszyła ramionami.

– Zawsze ci mówiłam, że z nim jest coś nie halo. Ale nie chcesz słuchać, to co ja mogę?

Przypomniałam sobie to dziwne spotkanie z nieznajomą kobietą

No jak mam słuchać, kiedy siostra ciągle mówi, że mój mąż jest tyranem, który zmienia mnie na podobieństwo swojego wyobrażenia kobiety idealnej. Który nie kocha mnie takiej, jaką jestem. „Miałaś śliczną fryzurę, a on każe ci nosić ten idiotyczny kok, który cię postarza i w którym bardzo źle wyglądasz. No i te ciuchy… Kupuje je w ciucholandach czy co? Tak, wiem, dbasz o środowisko, ale są tam także ładne rzeczy. Dlaczego masz nosić coś, co ci nie pasuje”.

Próbowałam jej wytłumaczyć, że to idzie w obie strony. Że zmieniłam fryzurę, bo Jacek twierdził, że taka mu się podobam – a on przestał strzyc się niemal na łyso, bo ja tego nie lubię. Zapuścił brodę, a ja robię taki makijaż, jaki mu się podoba. Każde z nas realizuje swoje marzenia, a to drugie, z miłości, bierze w tym aktywny udział.

– Czyż nie tak powinna wyglądać miłość? – spytałam siostry.

– Nie – odparła. – Miłość to akceptacja tego, kim jest ta druga osoba. Zachwyt nad jej innością.

– Jak ze wszystkim innym, każdy ma własną wizję miłości i związku, która mu pasuje, ale której nie powinien wciskać innym – powiedziałam pojednawczo i asertywnie jednocześnie.

Pokręciła głową. Uparciuch.

Kilka dni później wpadłam do galerii handlowej. Kiedy szłam pasażem, w głębi jednego ze sklepów zobaczyłam tamtą kobietę.

To było kilka miesięcy wcześniej, tuż przed zamknięciem. Szłam tym pasażem szybko, bo byłam spóźniona na spotkanie z Jackiem, kiedy usłyszałam za sobą wołanie:

– Irena?

Po chwili ktoś chwycił mnie za rękaw.

– Irena, to ty?

Stanęłam i spojrzałam na kobietę w moim wieku, która patrzyła na mnie z ogromnym zdumieniem.

– Och, przepraszam – powiedziała i cofnęła rękę. – Ale jest pani strasznie podobna do mojej przyjaciółki. Fryzura, ubranie, nawet makijaż. A ja zapomniałam… – twarz kobiety posmutniała. – Przepraszam.

Obróciła się i weszła do sklepu z luksusową bielizną. Wzruszyłam ramionami i pobiegłam na spotkanie.

Teraz weszłam do sklepu i podeszłam do sprzedawczyni.

– Czy pani mnie pamięta? – spytałam.

– Kilka miesięcy temu nazwała mnie pani Ireną. Kim jest ta kobieta?

Po chwili wahania, odpowiedziała:

– Była. Nie żyje od dziesięciu lat. Przepraszam, ale po prostu zgłupiałam, kiedy panią zobaczyłam. Jakbym ujrzała ducha. Nawet to – wskazała na broszkę, którą wpięłam do garsonki – wygląda jak jej ulubiona. Przyczepiała ją do wszystkiego.

Broszkę dostałam w zeszłym roku od Jacka. Była dla mnie zbyt ozdobna, ale mąż ciągle dopominał się, bym ją nosiła. „Podbija kolor twoich oczu”, twierdził. Więc zakładałam ją, kiedy szłam się z nim spotkać, lub gdy razem wychodziliśmy. Patrzył wtedy na nią, na mnie i w jego oczach rozpalał się błysk. Więc było warto.

Ale teraz poczułam ucisk w żołądku. Oślizgła wątpliwość owinęła się wokół serca.

– Czy ta Irena miała może męża o imieniu Jacek?

Źrenice kobiety rozszerzyły się. Nie musiała nic mówić, ja już wiedziałam.

Wszystkie kawałki układanki wpadły na swoje miejsca

Miała na imię Anna i przeprowadziła się do tego miasta kilka miesięcy wcześniej. Kiedy Irena, pierwsza żona Jacka żyła, Anna należała do kręgu ich bliskich przyjaciół.

– Miała tętniaka w mózgu, o którym nikt nie wiedział – opowiadała. – To był dla nas wszystkich szok. A największy dla Jacka. Bardzo ją kochał. Była dla niego wszystkim. Najpierw wpadł w depresję, a potem wyjechał. Twierdził, że w mieście wszystko mu ją przypomina, i że on tego nie wytrzyma. Zerwał kontakt z rodziną, przyjaciółmi. I popatrz – wziął sobie za drugą żonę kobietę, która jest do Ireny łudząco podobna.

– Przez fryzurę i ubranie?

– Nie tylko. Poczekaj – Anna sięgnęła po komórkę. – Podłączę się do chmury, tam mam zdjęcia Ireny… O, proszę.

Na ekranie zobaczyłam kobietę, która faktycznie była do mnie bardzo podobna. Usta, rysy twarzy. Miała kasztanowe włosy. I na taki kolor Jacek błagał, bym sobie ufarbowała moje blond. Oczy umalowane w stylu lat sześćdziesiątych, z przedłużoną czarną kreską. „Spojrzenie takich oczu wywołuje we mnie dreszcz”. Ceglasta szminka, której nie znosiłam, ale którą on „uwielbiał całować”.

Odtwarzał swoją pierwszą żonę! Wszystkie kawałki układanki wpadły na swoje miejsca.

Wspomniałam nasze pierwsze spotkanie. Jechałam autobusem i zauważyłam faceta, który się na mnie gapił. Był przystojny, zadbany, więc się nie zaniepokoiłam. Nawet więcej, poczułam dreszczyk satysfakcji. Wysiadł na tym samym przystanku, co ja, i szedł za mną. Zatrzymałam się przed kawiarnią i spojrzałam na niego. Podszedł.

– Dlaczego mnie pan śledzi? – spytałam.

– Kiedy spotkało się swoje przeznaczenie, nie wolno spuścić go z oczu – odparł.

Byłam pewna, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. A on po prostu odnalazł wcielenie żony. A raczej odpowiednią formę, którą mógł ukształtować na jej obraz i podobieństwo.

Gdy ta świadomość zagnieździła się w moim mózgu, ogarnął mnie gniew. Mój ukochany mąż od ośmiu lat nie widział mnie, Heleny, tylko cały czas usiłował odtworzyć Irenę. I co ja mam z tym zrobić?

Zaprosiłam Annę do domu na kawę. Liczyłam, że zaskoczę Jacka, zanim wezmę go na poważną rozmowę. Kiedy kobieta weszła do salonu, rozejrzała się wokół i powiedziała:

– Jakbym była w dawnym mieszkaniu Ireny i Jacka. A ta kanapa… – pochyliła się i coś potarła palcem. – To stara kanapa z ich mieszkania. Jestem pewna. I te meble… – odwróciła się i popatrzyła na mnie. – Zdajesz sobie sprawę, Hela, że nawet układ mebli jest taki sam jak w domu Ireny i Jacka?

Byłam wściekła. Zrozumiałam, że Jacek przez te lata po mistrzowsku mną manipulował. „To świetna kanapa, kupiłem ją za grosze, a to przecież dobra firma. Postawimy ją… jak myślisz, gdzie? Pod oknem? Świetnie… ale, wiesz, może tu? Przytulnie, przy lampie… Widziałem na jednym z filmów takie ustawienie i bardzo mi się spodobało. Postawmy ją tutaj, proszę…”.

I tak było ze wszystkim – meblami, moim wyglądem, jedzeniem. A ja to łykałam jak młody pelikan. I byłam przekonana, że o wszystkim decydujemy wspólnie.

Tylko Marta widziała, co się dzieje.

Przeprosiłam Annę, że jednak wolałabym porozmawiać z mężem na osobności. Okazała zrozumienie i wyszła. Wcześniej jednak przesłała mi zdjęcia Ireny, Jacka i kilkorga przyjaciół z wycieczki na Śnieżkę. I inne. Patrząc na nie, zrozumiałam, że nosiłam ciuchy Ireny. I tak moja ekologiczna skłonność do rzeczy z drugiej ręki zemściła się na mnie. Myślałam, że Jacek je kupuje w sklepach, a on wyciągał je z jakiejś tajnej skrytki.

Kiedy przyszedł do domu, spojrzał na mnie i chyba zrozumiał, co się stało. Siedziałam w fotelu w swoich starych dżinsach, których jednak nie wyrzuciłam, choć proponował. Rozpuściłam włosy. Za mną na ekranie telewizora powoli przepływały zdjęcia Ireny.

– Nie powiedziałeś mi, że miałeś już żonę – zaczęłam. – Bardzo ci współczuję jej straty. Ale ja nie pomogę ci jej ożywić. Nie jestem AI zaprogramowaną na odgrywanie jakiejś roli. Jestem żywą kobietą, która chce, by kochać ją za to, kim jest. I która na to zasługuje.

– Do niczego cię nie zmuszałem – powiedział spokojnie.

Nie umiałam odczytać wyrazu jego twarzy.

– To kwestia do dyskusji. Zgadzałam się na zmiany, bo myślałam, że udoskonalam siebie w twoich oczach. Prosiłam, byś zapuścił włosy, bo w takich mi się podobasz ty, a nie dlatego, że chcę mieć w łóżku mojego pierwszego chłopaka.

Wstałam z fotela i wzięłam torbę, w którą spakowałam to, co było moje. Nie jej.

– I uważaj – powiedziałam na odchodne. – Zacząłeś wierzyć, że ja to ona. Byłeś przekonany, że byłam z tobą na Śnieżce. Psychiatra to nie byłby głupi pomysł. A kiedy będziesz gotów poznać mnie, Helenę, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Od tamtego dnia minęło kilka miesięcy i jeszcze nie usłyszałam słowa od Jacka. Nie wiem, na co czekam. Na to, że zatęskni za mną? Podobno był u psychologa. Chodzi na terapię. To dobry start. Ale czy potem wróci do mnie? Nie wiem.

Marta twierdzi, że powinnam się rozwieść. Ale ja kocham Jacka i wiem, że moglibyśmy być szczęśliwi. A poza tym… w dużej mierze to, co się stało, było także i moją winą. Tak bardzo chciałam się przypodobać mężowi, że zapomniałam o sobie. Miał rację, mówiąc, że do niczego mnie nie zmuszał. Z drugiej strony, czułam, że jeśli będę trzymać się siebie – stracę go. Więc Marta też ma rację, mówiąc, że mnie szantażował.

Reklama

A tak naprawdę oboje jesteśmy ofiarami miłości, która nie wiedziała, kiedy powinna odejść.

Reklama
Reklama
Reklama