Reklama

Małżeństwo to podobno kompromis. Jeśli jednak codziennie ustępujesz miejsca w autobusie, w końcu zostajesz na przystanku. Tak się właśnie czuję. Od piętnastu lat jestem żoną Marka. Dla świata jesteśmy zgraną parą. Jednak pozory mylą.

Reklama

Marek coraz częściej znika bez słowa, coraz mniej pyta, a coraz częściej milczy. A ja... cóż. Mam za dużo czasu i zbyt wyczulony nos. Czasem zapach mówi więcej niż słowa. Nie szukam dramatów. Gdy coś zaczyna zgrzytać – nie odwracam wzroku. Póki co nie planuję niczego wielkiego. Tylko obserwuję. Bo czasem prawda czai się tam, gdzie nikt nie zagląda. Na przykład w warzywniaku.

Musiałam mieć dowód

To miał być zwykły sobotni poranek. Marek miał jechać do mechanika. Coś mnie tknęło. Nie wiem co. Może to, jak sięgnął po kluczyki i nawet nie spojrzał mi w oczy. Albo jak rzucił w drzwiach „wrócę koło południa” powiedziane tak, jakby mówił do sąsiadki spod piątki. Wzięłam torebkę i pojechałam za nim. Trzy przecznice. Tyle wystarczyło, żeby zniknął mi z pola widzenia. Znałam go dobrze. Domyśliłam się, gdzie mógł pojechać. Zaparkowałam za rogiem i poszłam na targ. I tam go zobaczyłam. Stał przy stoisku z warzywami. Klasyczne drewniane skrzynki, obok plastikowa miska z koprem. I ona. Z tyłu wcale nie wyglądała na nikogo szczególnego – kręcone włosy, kurtka jak z wyprzedaży. Gdy się odwróciła… zamarłam. To była ona. Jego była. I wtedy się zaśmiali.

– Zobacz, ta cukinia jest idealna – powiedziała, trzymając w dłoni warzywo.

– Weźmy dwie – odpowiedział z uśmiechem. Nie takim, jaki pokazywał mi przy stole. Innym. Ciepłym. Z tamtych czasów, których nigdy nie znałam.

Podeszłam bliżej. Schylił się po reklamówkę, nie zauważył mnie. Ona spojrzała na niego. Na moment, a potem spuściła wzrok. I już wiedziałam. Nie zrobiłam sceny. Odwróciłam się. W domu tylko zdjęłam buty i zaczęłam grzebać w jego szafkach. W szufladzie, między papierami, pod notatkami. Potrzebowałam dowodu. Nie musiałam długo szukać. W szufladzie z bielizną leżał paragon ze sklepu jubilerskiego. A przecież od dawna nie kupował mi biżuterii.

Z trudem przełknęłam ślinę

Nie wytrzymałam. Coś we mnie pękło. Gdy tylko wrócił, rzuciłam mimochodem:

Wpadłam dziś na targ. Ciekawe rzeczy tam mają.

Zamarł na moment.

– Tak? – rzucił z udawaną obojętnością. – Dawno tam nie byłem.

– Aha – odpowiedziałam i popatrzyłam mu w oczy.

Nic. Zero reakcji. Żadnego pytania. Żadnego „o, może się minęliśmy”. Wieczorem siedzieliśmy przy kolacji. Napięcie w powietrzu można było kroić nożem. W końcu sama przerwałam ciszę.

Z kim dziś byłeś?

Zamarł z widelcem w połowie drogi do ust.

– Co?

Widziałam cię. Na targu. Z tą kobietą. Z cukinią – dodałam, nie patrząc na niego.

Westchnął. Oparł się o krzesło i spojrzał w bok.

– To była… była. Spotkałem ją przypadkiem kilka miesięcy temu. Pomagam jej trochę. Ma problemy finansowe.

– Więc kupujesz jej warzywa?

– Tak, pracuje na stoisku z warzywami.

Zatkało mnie.

A paragon z jubilera? Też pomoc?

Milczał przez dłuższą chwilę.

– Miała urodziny. Nie chciałem, żeby czuła się sama. To tylko łańcuszek. Nic wielkiego – powiedział, ale nie spojrzał mi w oczy.

Z trudem przełknęłam ślinę. Czułam, jak narasta we mnie coś między złością a rozpaczą.

– To ciekawe, że dla niej masz czas i pieniądze. A mnie ostatnio zapytałeś, czy mam gdzieś zniżkę na fryzjera.

Nie odpowiedział.

Byłam w emocjonalnej rozsypce

Tydzień później znów wyszedł „na chwilę”. Miał iść do warsztatu po auto. Tym razem go nie śledziłam, tylko pojechałam prosto na targowisko. Wiedziałam, że kłamie. Zobaczyłam ich przez szybę kawiarni. Siedzieli naprzeciwko siebie przy małym stoliku. On z tą swoją niedbałą fryzurą, a ona tanim w swetrze, który wyglądał jak z drugiej ręki, ale ładnie jej w nim było. Za ładnie. Nie śmiali się. Nie trzymali się za ręce. Mimo to czułam, że coś jest nie tak. W pewnym momencie ona położyła dłoń na stole, a on jej nie odsunął. Podeszłam bliżej, stanęłam pod oknem. Nie widzieli mnie. Usłyszałam urywek rozmowy przez uchylone skrzydło:

Nie powinniśmy się spotykać… ale dobrze cię znów zobaczyć – mój powiedział do niej tak, jak kiedyś mówił do mnie kiedyś.

Wróciłam do samochodu z trzęsącymi się dłońmi. Próbowałam włączyć ogrzewanie, ale nie mogłam trafić w przycisk. W domu było cicho. Usiadłam na łóżku. Nawet nie zdjęłam butów. Nie mogłam się uspokoić, byłam w emocjonalnej rozsypce. Wieczorem Marek wszedł do kuchni.

– Wszystko okej?

– Jasne – powiedziałam, nie patrząc na niego. – A u ciebie?

– Tak, u mnie też wszystko dobrze.

I cisza. Już o nic więcej nie zapytał. Nie wiedziałam, czy to lepiej, czy gorzej. Tamtej nocy nie spałam ani minuty.

Zebrałam się na odwagę

Nie zadawałam więcej pytań. Żadnych wyrzutów, żadnych „gdzie byłeś tak długo?”. Zachowywałam się normalnie. Śniadania, pranie, pytania o rachunki. Nie miał się do czego przyczepić. Nie siedziałam już cicho. Musiałam działać. W czwartek rano pojechałam na targ. Czekałam, aż kochanka Marka zostanie sama. Stała bokiem, układała pomidory. Zebrałam się na odwagę i podeszłam do niej.

– Dzień dobry. Nie wiem, czy mnie poznajesz … jestem żoną Marka.

Zamarła, apotem zmierzyła mnie wzrokiem.

– Tak, poznaję. Czego chcesz?

– Niczego. Chciałam po prostu… wiedzieć. Jak to wygląda z twojej strony.

Wzruszyła ramionami. Z udawaną obojętnością.

– Nie dzieje się nic złego. Marek tylko mi pomaga. Wiesz, ostatnio… trochę się pogubiłam.

– I on przyszedł pomóc, tak? W nocy też?

Zerknęła gdzieś na bok, jakby nagle przypomniała sobie coś ważnego. A potem westchnęła i powiedziała, udając niewiniątko.

– To był jeden raz. Urodziny. Przyszedł z prezentem, wypił coś. Zasnął na kanapie. Nie zrobił nic… głupiego – zawiesiła głos.

Nie odpowiedziałam. Spojrzałyśmy sobie w oczy. W tym spojrzeniu była cała rozmowa, której już nie trzeba było prowadzić. W jednej chwili zrozumiałam wszystko. W domu zrobiłam obiad jak zawsze. Zupa, ziemniaki, kotlet. I cukinia z patelni, przyprawiona ostrzej niż zwykle. Bez słowa podałam mężowi talerz.

– Co to? Ma dziwny smak?

– Nie wiem. Może coś się przypaliło.

Nie patrzyłam na niego. Zajęłam się talerzem. W środku wszystko we mnie dygotało. Byłam pewna, że mnie zdradza.

Nie mogłam powstrzymać się od złośliwości

Nie planowałam rozmowy. Myślałam, że jeszcze trochę poobserwuję. Wieczorem, gdy znowu wszedł do domu jakby od niechcenia, z tą swoją kurtką pachnącą inną kobietą, po prostu usiadłam naprzeciwko i powiedziałam:

Wiem, że byłeś u niej.

Spojrzał na mnie powoli, bez zaskoczenia. Jakby czekał.

– To nie tak…

– Nie mów „to nie tak”. Powiedz prawdę. Raz. Spróbuj.

Zamilkł. Westchnął. Usiadł ciężko na krześle przy stole.

Spotykamy się od jakiegoś czasu. Nie planowałem tego. To po prostu… zaczęło się.

– Zaczęło? Samo?

– Z tobą… z nami… jest inaczej. Nie chodzi o nią. Chodzi o to, że z tobą nic mnie już nie łączy. Żyjemy w innych światach. Przecież sama wiesz, jak jest.

Nie płakałam. Nie rzuciłam niczym. Mimo wszystko nie mogłam powstrzymać się od złośliwości. Przysunęłam mu tylko talerz z niedojedzoną cukinią.

– Dziwnie smakuje, prawda?

Milczał.

Może to znak – dodałam. – Że czas przestać jeść coś, co już dawno straciło smak.

Wstał. Wziął kurtkę.

– Nie wiem, kiedy wrócę.

– A może wcale nie chcę, żebyś wracał.

Nie spojrzał. Trzasnęły drzwi. A ja zostałam. W ciszy. Bez łez. Bez scen. Tylko z pustym talerzem i tą myślą, że to może nie on był problemem, ja za długo udawałam, że wszystko jest dobrze. Nie płakałam, tylko poszłam do sypialni, zdjęłam pościel, wrzuciłam do pralki. Jakby od tego miało się coś naprawić.

Odzyskałam spokój

Wieczorem nalałam sobie wina. Włączyłam swoją ulubioną muzykę, otworzyłam laptopa i zaczęłam przeglądać oferty – wynajem, kursy, wyjazdy. Pomyślałam, że taki wyjazd to niezły pomysł. Albo weekend poza miastem. Sama. Spojrzałam w lustro. Miałam zmęczoną twarz, ale coś w moim spojrzeniu się zmieniło. I w końcu poczułam spokój.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Może Marek będzie próbował wrócić. Może nie. Jedno wiedziałam na pewno – ja już nie wrócę tam, gdzie przez tyle lat nie słyszałam samej siebie. Zdrada Marka była jak przejrzała cukinia. Na pierwszy rzut oka to wciąż warzywo. Ale jak tylko ją przekroisz – wszystko zaczyna śmierdzieć. A ja mam dość smrodu.

Basia, 48 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama