Reklama

Kiedy podpisywałam papiery rozwodowe, czułam, że ponoszę porażkę. To uczucie, jakie towarzyszyło mi latami, nasze silne emocje, które kiedyś tak intensywnie przeżywaliśmy, okazały się niewystarczające. Człowiek, którego darzyłam miłością, zmienił się nie do poznania. Jacek, niegdyś czuły i wrażliwy mężczyzna, stał się kimś zupełnie innym. Zwariował na punkcie pieniędzy.

Reklama

Zamiast być z najbliższymi, całe dnie spędzał w trasie, prowadząc tira. W domu za to bywał tak rzadko, że dzieci ledwo go poznawały! Harował jak wół, brał nadgodziny ile się dało. Przodował w tym w całej firmie. Tłumaczył się, że to wszystko dla rodziny, żeby dzieciaki miały dobrze w przyszłości.

– Ale co z tu i teraz!? – pytałam błagalnym głosem. – Ciągle cię nie ma, Jacuś! Dzieciakom kasa niepotrzebna, jak nie mają taty przy sobie. Zrozum w końcu, że musisz z nami być! – próbowałam mu uświadomić za każdym razem, jak zjeżdżał do domu.

Myślałam, że to dobra zmiana

Wszystko zaczęło się, kiedy mąż zatrudnił się w tej pracy w Niemczech. Miałam wrażenie, że euro na koncie przesłoniło mu cały świat. Kiedyś jeździł autobusem po mieście, ale jeden z kolegów go namówił, żeby zmienił pracę. Cóż, na początku ja też byłam zadowolona.

Żartowałam sobie, że po tylu latach zaciskania pasa nareszcie nadchodzi okres dobrobytu. Pamiętam, jak fajnie mijały nam te pierwsze miesiące. Wybraliśmy się w końcu wspólnie na rodzinne wczasy, na co nie mogliśmy sobie pozwolić od dawna. Dzieciaki dostały trochę nowych ciuchów, udało się też zrobić remont w kuchni, który ciągle odkładaliśmy na później.

Nigdy bym nie pomyślała, nawet w najbardziej koszmarnych snach, że forsa aż tak zawróci mężowi w głowie. Na początku znikał na jakieś pięć dni, potem na dziesięć, aż w końcu praktycznie w ogóle przestał bywać w domu. I to jeszcze nie wszystko! Za każdym razem, kiedy jechaliśmy gdzieś całą rodziną i on wydawał kasę, zamiast ją zarabiać, uważał to za totalne marnotrawstwo. Kompletnie stracił ochotę na jakiekolwiek wyjazdy, wakacje czy nawet sobotnie wycieczki we dwoje.

Zaczął mieć pretensje

– Pojawianie się w Polsce na dwa dni mija się z celem, bo od początku tygodnia i tak jadę w trasę. Masz w ogóle świadomość, jakie byłyby koszty paliwa? – naskoczył na mnie kiedyś w rozmowie.

– Koszty benzyny to jedno, ale pomyśl, ile chwil z dzieciakami byś zyskał! – starałam się dotrzeć do Jacka z rozsądnymi argumentami.

Szkoda, że to nie przyniosło rezultatów. Podobne spięcia zdarzały się już coraz częściej. Ostatecznie, gdy w końcu się pojawiał, zaczynał odczuwać dyskomfort w naszych czterech kątach. Raz mu nie pasowało, że sprawiliśmy sobie jakiś nowy element wyposażenia domu, miał też zastrzeżenia do tego, jak pociechy ubierają się do szkoły. Utyskiwał, że ciągle siedzą z nosem w tabletach, a ich oceny z matmy się pogorszyły. Zamiast delektować się i po prostu cieszyć chwilami spędzonymi razem, robił nam sceny albo bez przerwy czegoś się czepiał, najczęściej dotyczyło to dzieciaków.

Pokłóciliśmy się

– Próbujesz nadrobić stracony czas jako ojciec? – zagadnęłam. – Jakbyś był tu, na miejscu, to byś wiedział, że Franio kiepsko radzi sobie z matematyką, a Ania uwielbia nową bajkę. Nie wtrącaj się nagle w nasz poukładany już nieco świat i nie niszcz tego, co my sami jakoś bez twojego udziału ogarnęliśmy! – wyrzuciłam z siebie w końcu.

Przeczuwałam, że to wszystko skończy się jedną wielką aferą, ale miałam już powyżej uszu.

– Próbujesz mi wmówić, że nie jestem już częścią tej rodziny?! – wykrzyczał Jacek.

– Próbuję ci uświadomić, że sam się z niej wypisałeś, więc teraz nie możesz ciągle nas atakować – powiedziałam, z trudem panując nad gniewem. Byłam bardzo zła, że znowu zrujnował nam weekend.

Kłótnie zdarzały się niemal notorycznie, wracały jak bumerang.

Nic nie rozumiał

W końcu postawiłam ultimatum – albo zmieni tę cholerną pracę, albo niech w ogóle nie wraca do domu. Miałam nadzieję, że jeśli postawię sprawę jasno, niemal na ostrzu noża to Jacek zdecyduje się na przeprowadzkę do Polski. Ale nic z tego nie wyszło.

– Wiedziałem od samego początku, o co ci tak naprawdę chodzi! – wypalił. – Tak dużo dla was robię, a ty w ogóle tego nie doceniasz! Chcesz rozwodu? Nie ma problemu. Dostaniesz go! – wydarł się na cały głos.

Nie miałam ochoty znowu mu mówić, że za te pieniądze płacimy ogromną cenę, którą jest jego nieobecność w naszych czterech ścianach! Wiele razy, gdy był obok, wspominałam, że czuję się jak samotna matka wychowująca dzieci, ale chyba mało go to obchodziło. Nie widziałam już sensu, żeby ten związek dalej trwał. Doszliśmy do wniosku, że rozwód to jedyne rozsądne wyjście z sytuacji.

Kiedy rozmawiałam z mężem o tej decyzji, starałam się nie okazywać emocji, ale potem przez wiele nocy ryczałam w poduszkę. Przy dzieciach udawałam twardą, ale tak na prawdę w środku czułam się zupełnie inaczej. I wcale nie chodziło mi o kasę czy zranioną dumę. Po prostu to było ogromne rozczarowanie.

Liczyłam, że będzie nas ratował

Żyłam nadzieją, że mimo wszystko on ciągle darzy mnie uczuciem. Niestety, to była tylko iluzja. Gdzieś w środku sądziłam, że zależy mu na naszym związku i wystarczy nim trochę potrząsnąć, by pojął, że obrał niewłaściwą ścieżkę. Na rozprawę przybyłam zdruzgotana, mając cichą nadzieję, że może nie pojawi się w sądzie albo będzie błagał o wybaczenie i prosił mnie o zmianę decyzji. Sama chciałam powiedzieć mu, aby się opamiętał, popatrzył na mnie i przywołał w pamięci tę kobietę, którą przecież tak mocno kochał. Gdy sędzia zapytał, czy nasze małżeństwo definitywnie się rozpadło, Jacek ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu odpowiedział twierdząco.

Nie kłamałam, mówiąc to, choć ciągle miałam nadzieję, że gdyby mój mąż po prostu znalazł inną pracę, moglibyśmy jeszcze to posklejać. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Sąd zdecydował o zakończeniu naszego małżeństwa już na pierwszym posiedzeniu i do mieszkania weszłam jako singielka.

Dzieci wszystko przeżywały

Gdyby nie dzieci, chyba bym się poddała. Ale musiałam wstać z łóżka każdego poranka i zadbać o to, żeby ich codzienne życie nie wywróciła się do góry nogami. Ania przechodziła właśnie okres buntu, a ja próbowałam umożliwić jej spotkania z Jackiem za każdym razem, gdy był w kraju. Z kolei Franek znacznie chętniej spotykał się z tatą, on ciągle miał niedosyt tych wizyt.

– Czemu tata po prostu do nas nie wróci na stałe? – dopytywał, a ja nie umiałam znaleźć na to dobrej odpowiedzi.

Któregoś weekendu nasza córka Ania spóźniała się. Poprosiłam ją, żeby wróciła do domu od koleżanki najpóźniej o 19, ale nie dotrzymała danego słowa. Siedziałam jak na szpilkach. Próbowałam się z nią skontaktować, ale nie odpisywała na wiadomości. W końcu zaczęłam wydzwaniać, to też na nic się zdało. Ogarnęła mnie panika. W głowie pojawiały się najgorsze scenariusze. W desperacji postanowiłam zadziałać inaczej. Instynktownie chwyciłam za komórkę i wykręciłam numer do Jacka.

– O co chodzi? – spytał.

– Ania nie wróciła. Minęły trzy godziny od momentu, kiedy powinna być w domu.

– W takim razie ruszam – oznajmił, nie zastanawiając się ani przez chwilę.

Tego mi było trzeba – żeby ktoś stanął murem za rodziną i zrobił dla niej wszystko. Pora nie grała roli, kiedy zwróciłam się do niego o ratunek. Podjął działanie niezwłocznie. Niedługo potem razem pojechaliśmy szukać córki.

Znaleźliśmy ją. Siedziała samotnie na ławce w parku i płakała. Dobrze wiedziałam, z jakiego powodu, bo kiedy zobaczyła nas razem, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

Po powrocie do domu Ania, przebrana już w piżamę, pojawiła się w drzwiach mojej sypialni.

– Mamusiu, a czy ty i tata... Czy to ma jakieś znaczenie, że byliście dzisiaj oboje? – w jej głosie dało się wyczuć nutę nadziei.

– Nie, kochanie. Po prostu martwiliśmy się o ciebie – odpowiedziałam, choć jej pytanie mocno mną wstrząsnęło.

Zdawałam sobie sprawę, że ona bardzo tęskni za ojcem.

Jacek zadzwonił następnego dnia, dopytując o samopoczucie naszej córki. Zapewniłam go, że nic jej nie dolega i wkrótce dojdzie do siebie. On z kolei zaproponował, czy mielibyśmy coś przeciwko temu, żeby wpadł do na kawę. Nie mogłam w to uwierzyć.

Zaczął żałować

Minął rok, odkąd wzięliśmy rozwód. Wprawdzie już nie szlochałam po nocach, ale nadal nie całkiem doszłam do siebie. Udawanie, że wszystko gra było ponad moje siły, jednak nie byłam w stanie powiedzieć mu "nie". Pojawił się u nas w eleganckiej koszuli i rozsiadł się przy stole, przy którym jeszcze jak byliśmy małżeństwem często zasiadaliśmy wspólnie, by razem zjeść. Gdy nasze pociechy dosiadły się do nas i z ożywieniem zaczęły rozmawiać z ojcem, łzy same napłynęły mi do oczu. Nie chciałam, by widział mnie płaczącą, więc ukradkiem przemknęłam do kuchni pod pretekstem zaparzenia herbaty. Kiedy się odwróciłam, Jacek już stał tuż za mną.

– Ale ze mnie idiota. Kompletnie nie dostrzegałem, że wszystko, co mówiłaś było właściwą drogą. Zmarnowałem sporo cennego czasu, który mogliśmy spędzić razem z naszymi pociechami – sięgnął swoją dłonią w moim kierunku, delikatnie muskając moje palce, a ja nie potrafiłam już dłużej powstrzymywać łez, które spływały mi po policzkach zupełnie, jak wodospad. – Aga, zupełnie nie wiem, co mi na to odpowiesz, ale po prostu muszę zadać ci to pytanie. Dałabyś mi jeszcze jedną szansę? – wypalił zupełnie niespodziewanie.

– Sama nie jestem pewna… Po prostu się boję – odparłam.

Oddalił się na kilka kroków i popatrzył na mnie wzrokiem, który wyobrażałam sobie wtedy, przed rozprawą – pełnym uczucia i nostalgii. Dał mi słowo, że nie pojedzie już za granicę. Mimo to, po wszystkich naszych perypetiach, nie byłam w stanie od razu rzucić mu się w objęcia.

Zrobił to dla nas

Jacek faktycznie zdecydował się na zmianę zatrudnienia. Znalazł pracę w pobliskim zakładzie produkującym meble, gdzie zajmował się transportem desek z okolicznych tartaków. Zarobki co prawda były niższe, ale nareszcie mógł poświęcić czas nam. Nie potrafiłam dłużej walczyć z moimi uczuciami.

Po prawie 2 latach od momentu, gdy nasze małżeństwo oficjalnie legło w gruzach, stanęliśmy ponownie na ślubnym kobiercu. Teraz wkładamy znacznie więcej wysiłku w relację i mam niekiedy poczucie, że na nowo zapałaliśmy do siebie gorącą miłością. Gdy nasi znajomi dowiadują się, że po raz drugi powiedziałam sakramentalne "tak" temu samemu mężczyźnie, nie ukrywają głębokiego zdziwienia. Ja z kolei zastanawiam się, dlaczego i po co w ogóle musieliśmy się rozstać, by pojąć, że najwspanialszym darem losu jest to, że możemy być ze sobą.

Reklama

Agnieszka, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama