„Mój mąż twierdził, że opieka nad dzieckiem i teściową to żadna praca. Zrobiłam 1 rzecz po której zmienił śpiewkę”
„Nie minęło nawet sześć godzin, kiedy telefon zaczął wibrować. Spojrzałam na ekran – Paweł. Zignorowałam. Oddzwoniłam dopiero po piętnastu minutach. Słychać było w tle płacz Franka”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłam, że opieka nad moją niesprawną teściową i naszym czteroletnim synkiem będzie uważana za... „nicnierobienie”. A jednak. Mój mąż od miesięcy wypowiadał się na temat mojego „siedzenia w domu” z pobłażliwym uśmiechem. Jakbym całymi dniami piła kawkę, oglądała seriale i czasem tylko ugotowała jakąś zupę. Tylko że rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. I właśnie dlatego wpadłam na pewien pomysł. Zostawiłam Pawła samego na tydzień. Nie na złość. Nie jako zemstę. Raczej jako... eksperyment. W końcu sam mówił, że on by „ogarnął to wszystko z palcem w nosie”.
Myślał, że żartuję
W niedzielę wieczorem Paweł po raz kolejny rzucił z uśmiechem:
– Ty to masz dobrze, siedzisz sobie cały dzień w dresie, nigdzie nie musisz iść… ech, zazdroszczę takiego urlopu.
Odłożyłam łyżkę i spojrzałam na niego z chłodnym spokojem. Mały Franek właśnie próbował nakarmić teściową zupą. Pół łyżki wylądowało na jej swetrze.
– Urlopu? – powtórzyłam.
– No co, przecież nie mówię, że masz łatwo. Po prostu nie musisz chodzić do pracy. Wszystko ogarniasz z domu – mrugnął do mnie, jakby był czarujący.
– W takim razie mam dla ciebie prezent – powiedziałam.
– Prezent?
– Tak. Pojadę na tydzień do mojej siostry. Ty zostajesz z mamą i Frankiem. Skoro to żaden problem, to pewnie nawet nie zauważysz mojej nieobecności.
Zamarł. Dosłownie. Tak jakby zawiesił się jego system operacyjny.
– Daj spokój. Przecież wiesz, że to nie o to chodziło…
– A o co? Że ty zarabiasz, a ja się opiekuję rodziną za darmo? No to teraz sobie odpoczniesz. Urlopik. W dresie.
– Przecież mam pracę!
– Pracuj zdalnie. Jakoś ja mogę tak pracować. W kuchni, przy garach i pieluchach.
Nie powiedział nic więcej. Tylko wzruszył ramionami. Myślał, że żartuję. Nie żartowałam.
Poczułam ulgę
W poniedziałek rano szybko się spakowałam. Paweł zaspany tarł oczy przy kuchennym stole, a Franek już rozrzucał klocki po całej podłodze. Teściowa w swojej piżamie siedziała w fotelu i głośno wzdychała, że nikt w tym domu nie ma dla niej serca. Mąż spojrzał na mnie jak na kogoś, kto planuje ucieczkę na Bali.
– Telefon do pediatry na lodówce, lista leków mamy leży na blacie. Zupę masz w lodówce, ale i tak pewnie zamówisz pizzę.
– Przestań się wygłupiać. Co chcesz udowodnić?
– Chcę, żebyś poczuł, jak wygląda mój dzień. Bez lukru. Bez przesady. Po prostu… zobacz sam. Ciesz się urlopem!
Franek podbiegł i złapał mnie za nogawkę.
– Mama nie jedź! Tata nie wie, gdzie są skarpetki!
– Spokojnie – powiedział Paweł, wstając z kuchennego krzesła. – Ogarnę przecież. Co to, dziecka nie umiem ubrać?
– Skarpetki są w szufladzie pod kredkami, bo tam je sam chowasz – rzuciłam, całując synka w głowę.
Zamknęłam za sobą drzwi i poczułam coś dziwnego: ulgę. Wiedziałam, że wieczorem będzie dzwonił. Najpóźniej we wtorek.
Musiałam mu pomóc
Nie minęło nawet sześć godzin, kiedy telefon zaczął wibrować. Spojrzałam na ekran – Paweł. Zignorowałam. Oddzwoniłam dopiero po piętnastu minutach. Słychać było w tle płacz Franka.
– Franek nie chce jeść – powiedział zdyszany, jakby właśnie przebiegł maraton.
– A co mu dałeś?
– No, podałem tę twoją zupę. Ale kręci nosem, że „za ciepła”, a jak wystygła, to „za zimna”. Nie wiem, co on chce.
– To normalne. Spróbuj zjeść razem z nim, zrób teatrzyk, że to wyścigi. Czasem działa.
– Wyścigi? Kobieto, on wylał mi pół talerza na spodnie!
– Witaj w klubie.
– A mama? Mówi, że powinna już leżeć, ale jak ją położyłem, to się popłakała, że ją porzuciłem. Oszaleję.
– Jeszcze tylko sześć dni – rzuciłam słodko.
– Jak ty to robisz codziennie?
– No właśnie. Przecież jesteś facetem, a to nie jest praca, prawda? Ot, siedzenie w domu w dresie. Z herbatką.
Zapadła chwila ciszy.
– Przepraszam. Już teraz rozumiem. Tylko powiedz, jak mam ją uspokoić?
– Mamę czy Franka?
– Jedno i drugie!
– Mamie zaparz melisę, daj termofor. Franka zaproś na bajkę i po prostu… bądź obok. Niekoniecznie wszystko musi się udać. Wystarczy, że jesteś.
Nie odpowiedział od razu.
– Dzięki… Justyś?
– Mhm?
– Wracaj. Błagam.
Roześmiałam się mimo woli
We wtorek rano odebrałam SMS-a:
„Obudziłem się na kanapie. Mały spał ze mną, mama zasnęła na fotelu. Czemu ona nie poszła do łóżka?!”
Odpisałam spokojnie:
„Bo pewnie nie chciała was budzić”.
Godzinę później zadzwonił.
– Wiesz, może jednak zamówię catering dla seniorów. Mama mówi, że nie chce jeść, a jak coś jej ugotuję, to tylko patrzy w talerz, jakby chciała umrzeć z tęsknoty za tobą.
– A może po prostu tęskni?
– A może po prostu nie mam pojęcia, co robię – jęknął. – Franek się dziś posikał na kanapę.
Roześmiałam się mimo woli.
– Gratuluję. Traktuje cię jak pełnoetatowego rodzica.
– Jak ty to wszystko ogarniasz?
– Okłamuję się, że za piętnaście minut będzie po wszystkim. A potem znowu.
– Kurczę. Ty to masz siłę. Chyba cię nie doceniałem.
– Zapiszę to sobie. I wykorzystam, gdy znów powiesz, że „praca to jednak stres, a nie te twoje domowe sprawy”.
– Już tak nie powiem.
– Oby.
Uśmiechnęłam się tylko
W czwartek wieczorem Paweł zadzwonił. Szeptał jak konspirator.
– Nie wiem, czy ja dam radę do końca tygodnia. Oni się zmówili. Mama mówi, że ją wszystko boli, a Franek mówi, że tylko mama umie myć zęby. Myślałem, że zgubiłem szczoteczkę, a on ją… schował w plastelinie. Jak ty to znosisz?
– Czasem sobie płaczę w łazience. Niech cię to nie przeraża, to tylko objaw zdrowia psychicznego.
–Wkurzyło cię kiedyś coś tak, że chciałaś wyjść i nie wracać?
– Kiedyś Franek wlał mleko do pralki, bo chciał „wyprać śniadanie”.
– O matko…
– To dopiero czwarty dzień. Jeszcze trzy!
–Błagam, wróć w sobotę. Wiem, miałaś tydzień, ale… ja już nie daję rady.
– Dasz radę.
– Nie wiem, jak ty to robisz. Czuję, jakbym mieszkał w cyrku.
– A widzisz. Tak sobie waśnie wypoczywam na urlopie, gdy ty idziesz do pracy.
– Przepraszam, nie wiedziałem, że to robota dla tytanów.
Uśmiechnęłam się.
– Wiesz co?
– Co?
– Witaj w rzeczywistości.
Tęsknili za mną
Do domu wróciłam w sobotę. Nie zapowiedziałam się. Chciałam zobaczyć, co zastanę. Drzwi otworzył mi Paweł. W jednym ręku miał miotłę, w drugim… skarpetkę Franka. Na głowie sterczał mu dziwny loczek z pasty do zębów.
– Cześć. – Spojrzał na mnie jak na świętość. – To nieprawda, że dzieci nie potrafią się teleportować. Franek się teleportuje. Z pastą. Na wszystko.
– A mama?
– Śpi. Od godziny. Przykryłem ją i dałem poduszkę. Powiedziała, że kocha mnie jak syna i że mam się ożenić z tobą jeszcze raz, bo się do ciebie nie umywam.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Franek wbiegł z pokoju, cały umazany farbą.
– Już rozumiem. Codziennie robisz rzeczy, których nikt nie docenia, a które są trudniejsze niż moje tabelki, klienci i szef razem wzięci. Jesteś mistrzynią logistyki. Nie wiem, jak ty to ogarniasz, ale… jesteś wielka.
– Dziękuję – powiedziałam cicho. – Chciałam, żebyś to zauważył.
– Zauważyłem. I od dzisiaj robimy grafik. Pomagam przy mamie, przy Franku. Bez dyskusji.
– I bez komentarzy?
– Żadnych. Nawet jak ty leżysz, a ja składam pranie.
Franek podbiegł i wtulił się we mnie. A Paweł poszedł po zmiotkę i ścierkę. Bez słowa. I posprzątał całą pastę z podłogi.
Justyna, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Koleżanka tylko czekała, by wygryźć mnie ze stanowiska i awansować. Ale w tym wyścigu liczy się spryt, a nie szybkość”
- „Mój zięć to nieudacznik i bumelant, który nie dba o rodzinę. Nie wiem, gdzie córka miała oczy, gdy brała go za męża”
- „Myślałem, że na starość już zawsze będę sam jak palec. Kto by przypuszczał, że miłość kryła się tuż za ścianą”