Reklama

Nigdy nie sądziłam, że opieka nad moją niesprawną teściową i naszym czteroletnim synkiem będzie uważana za... „nicnierobienie”. A jednak. Mój mąż od miesięcy wypowiadał się na temat mojego „siedzenia w domu” z pobłażliwym uśmiechem. Jakbym całymi dniami piła kawkę, oglądała seriale i czasem tylko ugotowała jakąś zupę. Tylko że rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. I właśnie dlatego wpadłam na pewien pomysł. Zostawiłam Pawła samego na tydzień. Nie na złość. Nie jako zemstę. Raczej jako... eksperyment. W końcu sam mówił, że on by „ogarnął to wszystko z palcem w nosie”.

Myślał, że żartuję

W niedzielę wieczorem Paweł po raz kolejny rzucił z uśmiechem:

– Ty to masz dobrze, siedzisz sobie cały dzień w dresie, nigdzie nie musisz iść… ech, zazdroszczę takiego urlopu.

Odłożyłam łyżkę i spojrzałam na niego z chłodnym spokojem. Mały Franek właśnie próbował nakarmić teściową zupą. Pół łyżki wylądowało na jej swetrze.

Urlopu? – powtórzyłam.

– No co, przecież nie mówię, że masz łatwo. Po prostu nie musisz chodzić do pracy. Wszystko ogarniasz z domu – mrugnął do mnie, jakby był czarujący.

– W takim razie mam dla ciebie prezent – powiedziałam.

– Prezent?

– Tak. Pojadę na tydzień do mojej siostry. Ty zostajesz z mamą i Frankiem. Skoro to żaden problem, to pewnie nawet nie zauważysz mojej nieobecności.

Zamarł. Dosłownie. Tak jakby zawiesił się jego system operacyjny.

– Daj spokój. Przecież wiesz, że to nie o to chodziło…

– A o co? Że ty zarabiasz, a ja się opiekuję rodziną za darmo? No to teraz sobie odpoczniesz. Urlopik. W dresie.

– Przecież mam pracę!

– Pracuj zdalnie. Jakoś ja mogę tak pracować. W kuchni, przy garach i pieluchach.

Nie powiedział nic więcej. Tylko wzruszył ramionami. Myślał, że żartuję. Nie żartowałam.

Poczułam ulgę

W poniedziałek rano szybko się spakowałam. Paweł zaspany tarł oczy przy kuchennym stole, a Franek już rozrzucał klocki po całej podłodze. Teściowa w swojej piżamie siedziała w fotelu i głośno wzdychała, że nikt w tym domu nie ma dla niej serca. Mąż spojrzał na mnie jak na kogoś, kto planuje ucieczkę na Bali.

– Telefon do pediatry na lodówce, lista leków mamy leży na blacie. Zupę masz w lodówce, ale i tak pewnie zamówisz pizzę.

Przestań się wygłupiać. Co chcesz udowodnić?

– Chcę, żebyś poczuł, jak wygląda mój dzień. Bez lukru. Bez przesady. Po prostu… zobacz sam. Ciesz się urlopem!

Franek podbiegł i złapał mnie za nogawkę.

Mama nie jedź! Tata nie wie, gdzie są skarpetki!

– Spokojnie – powiedział Paweł, wstając z kuchennego krzesła. – Ogarnę przecież. Co to, dziecka nie umiem ubrać?

– Skarpetki są w szufladzie pod kredkami, bo tam je sam chowasz – rzuciłam, całując synka w głowę.

Zamknęłam za sobą drzwi i poczułam coś dziwnego: ulgę. Wiedziałam, że wieczorem będzie dzwonił. Najpóźniej we wtorek.

Musiałam mu pomóc

Nie minęło nawet sześć godzin, kiedy telefon zaczął wibrować. Spojrzałam na ekran – Paweł. Zignorowałam. Oddzwoniłam dopiero po piętnastu minutach. Słychać było w tle płacz Franka.

Franek nie chce jeść – powiedział zdyszany, jakby właśnie przebiegł maraton.

– A co mu dałeś?

– No, podałem tę twoją zupę. Ale kręci nosem, że „za ciepła”, a jak wystygła, to „za zimna”. Nie wiem, co on chce.

– To normalne. Spróbuj zjeść razem z nim, zrób teatrzyk, że to wyścigi. Czasem działa.

– Wyścigi? Kobieto, on wylał mi pół talerza na spodnie!

– Witaj w klubie.

– A mama? Mówi, że powinna już leżeć, ale jak ją położyłem, to się popłakała, że ją porzuciłem. Oszaleję.

– Jeszcze tylko sześć dni – rzuciłam słodko.

Jak ty to robisz codziennie?

– No właśnie. Przecież jesteś facetem, a to nie jest praca, prawda? Ot, siedzenie w domu w dresie. Z herbatką.

Zapadła chwila ciszy.

– Przepraszam. Już teraz rozumiem. Tylko powiedz, jak mam ją uspokoić?

– Mamę czy Franka?

– Jedno i drugie!

– Mamie zaparz melisę, daj termofor. Franka zaproś na bajkę i po prostu… bądź obok. Niekoniecznie wszystko musi się udać. Wystarczy, że jesteś.

Nie odpowiedział od razu.

– Dzięki… Justyś?

– Mhm?

– Wracaj. Błagam.

Roześmiałam się mimo woli

We wtorek rano odebrałam SMS-a:

„Obudziłem się na kanapie. Mały spał ze mną, mama zasnęła na fotelu. Czemu ona nie poszła do łóżka?!”

Odpisałam spokojnie:

„Bo pewnie nie chciała was budzić”.

Godzinę później zadzwonił.

– Wiesz, może jednak zamówię catering dla seniorów. Mama mówi, że nie chce jeść, a jak coś jej ugotuję, to tylko patrzy w talerz, jakby chciała umrzeć z tęsknoty za tobą.

A może po prostu tęskni?

– A może po prostu nie mam pojęcia, co robię – jęknął. – Franek się dziś posikał na kanapę.

Roześmiałam się mimo woli.

– Gratuluję. Traktuje cię jak pełnoetatowego rodzica.

Jak ty to wszystko ogarniasz?

– Okłamuję się, że za piętnaście minut będzie po wszystkim. A potem znowu.

– Kurczę. Ty to masz siłę. Chyba cię nie doceniałem.

– Zapiszę to sobie. I wykorzystam, gdy znów powiesz, że „praca to jednak stres, a nie te twoje domowe sprawy”.

Już tak nie powiem.

– Oby.

Uśmiechnęłam się tylko

W czwartek wieczorem Paweł zadzwonił. Szeptał jak konspirator.

Nie wiem, czy ja dam radę do końca tygodnia. Oni się zmówili. Mama mówi, że ją wszystko boli, a Franek mówi, że tylko mama umie myć zęby. Myślałem, że zgubiłem szczoteczkę, a on ją… schował w plastelinie. Jak ty to znosisz?

Czasem sobie płaczę w łazience. Niech cię to nie przeraża, to tylko objaw zdrowia psychicznego.

–Wkurzyło cię kiedyś coś tak, że chciałaś wyjść i nie wracać?

– Kiedyś Franek wlał mleko do pralki, bo chciał „wyprać śniadanie”.

– O matko…

– To dopiero czwarty dzień. Jeszcze trzy!

Błagam, wróć w sobotę. Wiem, miałaś tydzień, ale… ja już nie daję rady.

– Dasz radę.

– Nie wiem, jak ty to robisz. Czuję, jakbym mieszkał w cyrku.

– A widzisz. Tak sobie waśnie wypoczywam na urlopie, gdy ty idziesz do pracy.

– Przepraszam, nie wiedziałem, że to robota dla tytanów.

Uśmiechnęłam się.

– Wiesz co?

– Co?

– Witaj w rzeczywistości.

Tęsknili za mną

Do domu wróciłam w sobotę. Nie zapowiedziałam się. Chciałam zobaczyć, co zastanę. Drzwi otworzył mi Paweł. W jednym ręku miał miotłę, w drugim… skarpetkę Franka. Na głowie sterczał mu dziwny loczek z pasty do zębów.

– Cześć. – Spojrzał na mnie jak na świętość. – To nieprawda, że dzieci nie potrafią się teleportować. Franek się teleportuje. Z pastą. Na wszystko.

– A mama?

– Śpi. Od godziny. Przykryłem ją i dałem poduszkę. Powiedziała, że kocha mnie jak syna i że mam się ożenić z tobą jeszcze raz, bo się do ciebie nie umywam.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Franek wbiegł z pokoju, cały umazany farbą.

– Już rozumiem. Codziennie robisz rzeczy, których nikt nie docenia, a które są trudniejsze niż moje tabelki, klienci i szef razem wzięci. Jesteś mistrzynią logistyki. Nie wiem, jak ty to ogarniasz, ale… jesteś wielka.

– Dziękuję – powiedziałam cicho. – Chciałam, żebyś to zauważył.

– Zauważyłem. I od dzisiaj robimy grafik. Pomagam przy mamie, przy Franku. Bez dyskusji.

– I bez komentarzy?

– Żadnych. Nawet jak ty leżysz, a ja składam pranie.

Franek podbiegł i wtulił się we mnie. A Paweł poszedł po zmiotkę i ścierkę. Bez słowa. I posprzątał całą pastę z podłogi.

Justyna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama