Reklama

Dach mieniący się w promieniach słońca. Wielkie, błyszczące szyby. Intensywny aromat farby i drewna bijący od progu. Zapach naszego domu... Przepełniała mnie radość, kiedy wreszcie zaczęliśmy się osiedlać. Meble, dywany, zasłony, drobiazgi dekoracyjne, różnorodne akcesoria. Każdy element, który zasilał i ozdabiał nasze gniazdo, dawał mi szczęście. Wówczas nie przypuszczałam, że nasz otoczony płotem skrawek ziemi może skrywać jakiekolwiek niespodzianki. Po prostu radowałam się faktem, że po wielu latach budowy mogliśmy się wprowadzić.

Reklama

– Szkoda, że nasze pociechy zdążyły dorosnąć i opuścić rodzinne gniazdo... – westchnął mój mąż, patrząc z pewnym smutkiem na obszerny ogród za oknem.

Otaczające dom, rośliny zaczynały się już zielenić

– Mieliby miejsce do zabawy...

– Czekaj, czekaj, jeszcze zatęsknisz za cichym chwilami, kiedy na horyzoncie pojawią się wnuki – zwróciłam się do niego.

– Ciesz się tym błogim spokojem, póki jest taka możliwość.

Zobacz także

– Przecież się cieszę, Ilonko, naprawdę się cieszę...

Wybranie na miejsce do życia domu położonego na odludziu, a nie tylko na obrzeżach, było naszą świadomą decyzją. Po wielu latach życia w blokowisku, na osiedlu utrzymanym w szarym betonie, pragnęliśmy przeprowadzić się do spokojnej, zielonej okolicy, wolnej od natrętnych, wszechobecnych sąsiadów. Niemniej jednak miało to swoje negatywy. Zaledwie kilka dni po zamieszkaniu w nowym miejscu, Jerzy musiał nagle wyjechać.

Zarządzał swoją firmą i nie mógł pozwolić sobie na zaniedbywanie obowiązków zawodowych na dłuższy okres. Nie ukrywam, że błyskawiczna perspektywa zostania samą w domu, nawet na chwilę, budziła we mnie pewne obawy. Ale co najgorszego mogło mi się przytrafić? Że zacznę rozmawiać z obrazami po trzech dniach samotności? Takie scenariusze były dla mnie najgorsze, innych nawet nie brałam pod uwagę.

Kiedy za oknem obserwowałam, jak samochód mojego męża powoli znikał za drzewami, kończyłam picie kawy. Telewizja nigdy mnie nie przyciągała, więc musiałam wymyślić coś dla siebie. Pomyślałam, że zajmę się małym schowkiem na narzędzia, który Jerzy zlokalizował z tyłu naszego ogrodu przy betonowym murze. Miałam podejrzenia, że wszystko wrzucił tam w nieuporządkowany sposób, a ja będę musiała to posprzątać. Gdy zjadłam śniadanie, założyłam gumowce i ruszyłam w stronę schowka. Po niedawnych opadach deszczu, ziemia była miękka, a na ścieżce dostrzegłam ślady męskich obuwia.

Czyżby mój mąż znowu coś tam dokładał?

Złapałam za drewnianą klamkę, otworzyłam drzwi w swoją stronę, zrobiłam krok do przodu i… napotkałam opór. Coś blokowało mi wejście. Spojrzałam w dół i instynktownie krzyknęłam. Następnie chwyciłam to, co pierwsze wpadło mi w ręce. Motyka? Dlaczego nie! Zacisnęłam na kiju dłoń z całej siły, gotowa uderzyć tym improwizowanym narzędziem mężczyznę leżącego u moich stóp. Delikatnie go dotknęłam butem.

– Kim jesteś? Czego chcesz?

Facet zaczął powoli wstawać, wydobywając z siebie niewyraźne dźwięki ochrypłym głosem. Był chory? Instynktownie się cofnęłam, przyjmując postawę obronną. Intruz stał przede mną. Zgarbiony i niechlujny. Jego włosy, przetykane siwymi kosmykami, sterczały we wszystkich kierunkach. Nie prezentował się strasznie, raczej budził litość.

– Co tutaj robisz? – zadałam pytanie ponownie, nieco opuszczając motykę.

Mężczyzna niespiesznie podniósł torbę, która służyła mu jako poduszka i przewiesił ją na ramię. Prawdopodobnie wszystko, co posiadał, było tam, przemknęło mi przez myśl. Zakasłał, podniósł ręce w górę w geście pokoju i nie patrząc w moim kierunku, szepnął:

– Nie zrobię pani żadnej krzywdy. Myślałem, że jeszcze nikt tutaj nie mieszka. Chciałem tylko przenocować, żeby było mi cieplej... Przepraszam... – przejechał palcami po swoich rzadkich włosach. – Lepiej już pójdę...

Poczułam litość. I tak oto moje współczucie wygrało z rozsądkiem.

– Poczekaj. Jak masz na imię? – zapytałam, odkładając na bok motykę i ceregiele.

– Bogdan.

Mimo, że ten facet był wysoki i miał solidną budowę, był raczej szczupły, więc bez kłopotu mógłby mnie obezwładnić. Niemniej jednak stał przede mną niczym skrępowany szkolny uczeń. Z opuszczoną głową uparcie patrzył w końcówki swojego zniszczonego obuwia.

Decyzja zapadła w mgnieniu oka

Być może gdybym miała więcej czasu na przemyślenia, nie podjęłabym takiego ryzyka, ale... uwierzyłam swojemu kobiecemu instynktowi. Poczułam, że skoro ten mężczyzna wybrał nasz dom jako swoją przystań, powinnam mu zaoferować pomoc. Pomyślałam: gdybym go wyrzuciła, ciągle bym się zastanawiała, jak sobie poradzi. Tak, zdaję sobie sprawę, że mógł mnie zranić, uderzyć, obrabować, ale byłam przekonana, że tego nie zrobi. Skąd to przekonanie? Nie mam pojęcia. Po prostu... w nim było coś, czego sama nie mogłam zdefiniować, coś smutnie bezsilnego. Przypominał mi ptaka ze złamanym skrzydłem. Jak bociana, który nie poleciał na zimę do Afryki. Nie mogłam go wypędzić.

– Więc, Bogdanie... kiedy ostatnio miałeś okazję zjeść coś gorącego?

Przygotowałam świeżo pokrojony chleb i podałam mu to razem z miską gorącej zupy. W moich oczach pojawiły się łzy, kiedy zauważyłam, jak Bogdan z nieskrywanym apetytem konsumuje posiłek. Musiał być głodny od dłuższego czasu.

– Gdy skończysz, skorzystaj z prysznica – zasugerowałam.

Spojrzał na mnie z niepewnością, jakby moja gościnność była przesadzona.

– Naprawdę mam takie prawo? Czy to nie będzie... kłopotliwe dla kogoś?

– Dla kogo miałoby być?

Odruchowo wzruszył ramionami.

– Zjedz spokojnie, a ja przygotuję dla ciebie garderobę.

Odnalazłam starą koszulkę Jurka, spodnie, które mogłyby mu pasować oraz nowy zestaw bielizny. Wręczyłam mu również ręcznik, jednorazową maszynkę do golenia i torbę na odpady. Dla jego cuchnących szmat. Pół godziny później obserwowałam efekt metamorfozy i byłam szczerze zdumiona. Kiedy Bogdan się odświeżył, ogolił i zaczął czesać włosy do tyłu, wydał mi się znajomy.

Ach tak, to Boguś–tyka!

Przypomniałam sobie o wysokim, szczupłym chłopaku, który kiedyś dzielił ze mną ławkę w szkole podstawowej i był zapalonym fanem koszykówki. Bogdan natomiast przyznał, że rozpoznał mnie od razu.

– Właśnie dlatego nie zacząłem uciekać, kiedy mnie zauważyłaś. To krępujące pokazać się znajomemu w takim stanie, ale mimo to... – ponownie wzruszył ramionami – mimo to, jakoś łatwiej... niż przed absolutnie obcą osobą. I chciałem ci to wyjaśnić, wiesz...

– Raczej opowiedz mi, jak to się stało, że teraz nocujesz w szopach na czyichś posesjach.

Zakłopotany Bogdan westchnął, ale zebrał się na odwagę i z trudem wyznał mi swoją dramatyczną historię. Kiedyś prowadził zwyczajne życie, miał pracę i rodzinę. Doszło do załamania, kiedy jego żona i dwaj synowie zginęli w katastrofie drogowej. Jego całe życie runęło wtedy w gruzy. Stracił sens i cel życia. Próbował uśmierzyć ból w alkoholu i ostatecznie przepił cały swój dobytek. Zaczął błądzić po okolicznych działkach, gdzie był intruzem. W końcu odkrył nasz dom i małą szopę na końcu ogrodu. Przyznał, że regularnie tam nocował, już dużo wcześniej, zanim zakończyły się prace budowlane.

– Skąd bierzesz pieniądze na alkohol? – zadałam pytanie.

– O nie, już przestałem pić – Bogdan położył dłoń na swoim sercu, tak jakby składał przysięgę na prawdziwość swoich słów, a po raz pierwszy spojrzał mi bezpośrednio w oczy. – To w ogóle nie pomagało...

Przez długi czas obserwowałam jego jasnoniebieskie oczy, starając się w nich dostrzec kłamstwo. Zaniepokojony, poruszył się na swoim siedzeniu i odwrócił wzrok. Ale raczej nie kłamał. Co więcej, nie czułam od niego zapachu alkoholu.

– Myślę, że już pójdę – oznajmił.

– Gdzie masz zamiar iść?

– Czy ja wiem…? – odpowiedział, podnosząc ramiona. – Chyba na ogródki działkowe.

– Nie, nie tym razem – zaprotestowałam. – Możesz pobyć w szopie. W tym okresie roku powinno tam być dość ciepło. Przygotuję dla ciebie kilka kocy. Nie ma miejsca na dyskusje – uprzedziłam każdą próbę sprzeciwu z jego strony.

Uśmiechnął się.

– Wydaje mi się, że nie jestem w stanie się sprzeciwić…

Przyniosłam mu śpiwór oraz koce

– Odwiedzę cię jutro rano – oznajmiłam, gdy się oddalałam.

Bogdan instynktownie złapał mnie za nadgarstek, ale natychmiast mnie puścił. Wyglądało to tak, jakby sam się wystraszył swojego zachowania.

– Dziękuję, Ilona.

Nie zdołałam wydusić z siebie słów "nie ma za co". Słowa uwięzły mi w gardle. Wróciłam do swojego domu i solidnie zamknęłam drzwi. Dopiero w tym momencie, kiedy miałam chwilę na przemyślenia, zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Jak nieodpowiedzialnie, aż do granic absurdu, się zachowałam. Dałam możliwość pobytu w moim ogrodzie bezdomnemu. Jako jedyna osoba w domu zaprosiłam go do wspólnego posiłku i zasugerowałam korzystanie z prysznica. Gdy mój mąż się o tym dowie, na pewno uzna, że oszalałam! Ale... im dłużej o tym rozmyślałam, tym byłam pewniejsza, że nie mogłam postąpić inaczej.

Szczególnie, gdy wyszło na jaw, że Bogdan jest mi znany jeszcze ze szkolnych lat. Nie byłam w stanie po prostu go odprawić i skazać na dalsze cierpienia. Wiedziałam, że muszę mu jakoś pomóc. Było dla mnie jasne, że Jurek będzie wściekły, zwłaszcza z powodu mojego braku rozwagi i z pewnością od razu zacznie mówić o zakupie psa stróża. Ale ja nie potrafiłam odrzucić obrazu długonogiego, wynędzniałego bociana z uszkodzonymi przez nieszczęśliwy los, skrzydłami. Jeżeli istniała choćby niewielka szansa, że kiedyś znów wzleci w powietrze...

Następnego dnia Jurek miał wrócić. Do tego momentu musiałam wymyślić strategię działania. Kiedy nadszedł kolejny poranek, otulona ciepłym swetrem, przemknęłam przez ogarnięty mgłą ogród. Zapukałam do drewnianego składzika. Drzwi zaszeleściły. Bogdan już nie spał. Zaprosiłam go na poranny posiłek do naszego domu i skorzystanie z łazienki.

– Co na dziś zaplanowałeś? – zapytałam, obserwując, jak mój gość zajada się tostami z serem.

– Zamierzam poszukać trochę złomu.

– Ale wróć na lunch. Dobrze?

Potaknął niepewnie.

– Czemu chcesz mi pomagać? Przecież nie musisz…

Ja odpowiedziałam lekkim wzruszeniem ramion.

– Faktycznie, nie muszę, ale chcę. A czy ty nie zrobiłbyś tego samego gdyby sytuacja była odwrotna?

Uśmiechnął się nieco krzywo, nie kontynuując dalszych pytań. Kiedy wróciłam do domu, zabrałam się za przygotowanie ciasta. Z lekkim napięciem obserwowałam przez okno kuchni, jak na podjeździe pojawia się samochód mojego męża. Mimo iż miałam plan, to bez współdziałania z Jurkiem nic by z tego nie wyszło, a on niekoniecznie musiał być entuzjastycznie nastawiony do mojej ”filantropijnej inicjatywy”. Gdy Jurek się przebierał, zrobiłam kawę i postawiłam na stole upieczony wcześniej placek.

– Co się dzieje? – odgadł natychmiast, że musi być jakieś drugie dno.

– W przybudówce, z tyłu naszego podwórka, nocował bezdomny.

Jerzy niemal się zakrztusił kawą ze zdumienia.

– Czy narobił ci jakiegoś kłopotu? Rozerwę go na strzępy, jeżeli...

– Spokój. Nie robił mi żadnych problemów. Po prostu tam nocował. I to już od pewnego czasu.

– Ach tak, tak sobie, w naszym podwórku. Ale w końcu go stamtąd wypędziłaś, prawda?

– Nie.

– Co?!

– Nakarmiłam go, dałam mu twoje stare ubrania, pozwoliłam mu się odświeżyć i pozostać w tej przybudówce.

Nastąpiła cisza, podczas której Jurek patrzył na mnie, jakby uważał mnie za kogoś, kto nie ma piątej klepki. Dokładnie tak, jak przypuszczałam.

– Wygłupiasz się? To może jakiś ukryta kamera czy coś?

Pomachałam przecząco głową.

– Czy ty naprawdę wprowadziłaś do domu nieznajomego mężczyznę? Nawet pozwoliłaś mu się umyć? Nie mogłaś być aż tak nierozsądna!

– On nie jest nieznajomy. To mój przyjaciel ze szkoły...

Jurek był w wielkim szoku

Zamilkł, kiedy wciąż mówiłam o losach Bogdana. Następnie, korzystając z okazji, zaczęłam wprowadzać w życie dalszy ciąg mojego planu.

– Pomyślałam, że mógłbyś go zatrudnić w swoim przedsiębiorstwie. Przecież poszukiwałeś pracowników.

Jurek ciężko westchnął.

– Czy mam zatrudnić osobę bezdomną i uzależnioną od alkoholu? Świetny pomysł...

– On już nie spożywa alkoholu!

– Bo tak powiedział? Opowiedział ci jakąś wzruszającą historyjkę i uwierzyłaś mu? To, że byliście uczniami tej samej szkoły, nie oznacza, że zasługuje na twoją pomoc.

– Ale to ja decyduję, komu pragnę pomóc. Jeśli kłamie, szybko się okaże. Daj mu szansę, proszę. Zrób to dla mnie, jeśli nie dla niego.

Jurek dokładnie mnie obserwował, a jego wyraz twarzy mówił sam za siebie.

– Znam cię jako osobę impulsywną i bardzo emocjonalną, ale nawet jak na ciebie to za dużo. Ledwie kojarzysz tego chłopaka ze szkoły, a już wierzysz mu jak najlepszemu przyjacielowi. Czyżbyś... coś ukrywała? Czy to twój były chłopak? Pierwsza miłość?

Zirytowana, prychnęłam na te słowa.

– Proszę cię... Nie zaczynaj mi tutaj z zazdrością!

– Więc co powinnam myśleć? – Jurek także się rozgniewał. – Zaprosiłaś go do naszego domu. Bez namysłu i wahania. Mógł ci coś zrobić lub nas obrabować!

– Ale nic nie zrobił!

– Ale mógł!

Staliśmy naprzeciwko siebie jak przeciwnicy. Może oczekiwałam za dużo? Być może, patrząc obiektywnie, mój mąż nie był w błędzie. Ale gdybym miała podjąć decyzję jeszcze raz, zdecydowałabym się na taki sam krok.

– Samodzielnie mu pomogę, nie będę cię do tego zmuszać.

– Tylko niech ci potem nie będzie przykro – rzucił Jurek szorstko, po czym wybiegł, zatrzaskując za sobą drzwi.

Spojrzałam przez okno: jego samochód wciąż stał na podjeździe. Wykorzystując moment jego nieobecności, przygotowałam kanapki i udałam się do szopki. Nie było tam nikogo, więc pozostawiłam jedzenie i termos z gorącą herbatą na podłodze.

Było mi ciężko na duszy

Powrócił po upływie dwóch godzin. Wszedł do kuchni, napełnił szklankę wodą z kranu i wypił ją jednym haustem. Był rozgrzany i spocony. Wyglądało na to, że biegał.

– Zastanowiłem się nad tym – wydusił.

– Czyli...? – bałam się żywić jakąkolwiek nadzieję.

– Przywieź go do mnie, kiedy się pojawi. Sprawdzimy, co umie.

Z krzykiem rzuciłam się na szyję mężowi.

– Czy wiesz, że cię kocham? – wyszeptałam.

Bogdan jednak nie wracał. Zaczął mnie męczyć niepokój, że mogło mu się coś przydarzyć. Dopiero kilka dni później zastałam go nad ranem, jak przeskakiwał przez płot.

– Gdzie byłeś? Co robiłeś? – zaczęłam mu robić wyrzuty, tak jak kiedyś naszemu dorastającemu synowi.

Znowu był brudny, zarośnięty i unikał kontaktu wzrokowego ze mną.

– Nie chciałem sprawiać kłopotów…

– A więc postanowiłeś sprawić, że się niepokoiłam? Jerzy chciał ci zaproponować pracę! – wypaliłam.

Na moje słowa Bogdan spojrzał prawie ze strachem.

– Mnie? Ale… nie jestem pewien, czy się nadaję – mówił cicho.

– Dlatego zapraszam cię na rozmowę kwalifikacyjną – pokazałam głową w kierunku domu.

Nie jestem w stanie opisać, jak wyglądało to wyjątkowe spotkanie, ponieważ odbyło się za zamkniętymi drzwiami biura Jerzego. Kluczowe jest to, że dzięki mojemu mężowi, los Bogdana szybko się zmienił na lepsze. Okazało się, że mój znajomy posiadał doświadczenie w pracy manualnej, wskutek czego Jerzy bez wahania zatrudnił go w swojej firmie. Gdy zyskał pewność, że Bogdan nie spożywa alkoholu i jest solidny, zdecydował się sfinansować dla niego kurs spawalniczy.

Zawarliśmy z Jurkiem umowę, że przez pół roku będziemy pokrywać koszty zakwaterowania pracowniczego dla Bogdana. Jednak zanim minął ten okres, sam zdecydował się wynająć pokój. Miesiące mijały, a Bogdan stawał się częścią naszej rodziny. Niemniej jednak, mimo coraz głębszych więzi, wciąż odczuwałam pewną barierę. Wydawało się, jakby Bogdan nie był całkowicie przekonany, że to wszystko jest prawdziwe. Albo jakby przewidywał, że w każdym momencie może ponownie stracić wszystko, a więc lepiej jest nie tworzyć mocnych więzi, nie angażować się emocjonalnie, nie kochać już nikogo...

Zapytałam wśród moich bliskich i odkryłam kompetentnego specjalistę od psychoterapii. Przekazałam jego wizytówkę Bogdanowi.

– Przyjdź. Nadszedł czas, abyś uporał się z tym. Idź na próbę.

Reklama

Posłuchał, zdecydował się spróbować i stopniowo zaczyna budować swoje życie od nowa, nawet ostatnio wybrał się na randkę. Zarówno ja, jak i Jurek, jesteśmy przepełnieni dumą. Czujemy się niemalże jak rodzice. I w pewnym sensie tak właśnie jest…

Reklama
Reklama
Reklama