„Mój mąż zabronił mi pomagać finansowo mamie. Uważa, że jeszcze starej babie się w głowie przewróci od dobrobytu”
„Odzyskałam coś, czego nawet nie wiedziałam, że mi brakowało. Spokój. Nie mówię, że nie tęsknię. Czasem budzę się w nocy z myślą, że może Piotrek jednak zrozumie, że może zadzwoni. Zaraz potem przypominam sobie jego obojętny wzrok, kiedy mówiłam o mamie”.

- Redakcja
Wychowałam się w domu, w którym nigdy się nie przelewało. Mama całe życie pracowała jako salowa w szpitalu. Ojca straciłam, kiedy miałam dziewiętnaście lat. Zawsze wiedziałam, że jak tylko będę mogła, to będę jej pomagać. Choćby i finansowo. Nigdy nie prosiła, nigdy nie narzekała – nawet kiedy było jej ciężko. To ja dopytywałam, czy czegoś jej nie potrzeba. I jak tylko mogłam, przelewałam kilkaset złotych. Czasem więcej.
Z Piotrkiem byłam od ośmiu lat. To świetny fachowiec i sporo zarabia. Mieliśmy różne trudne chwile, ale do niedawna wierzyłam, że jakoś sobie radzimy. Chciałam myśleć, że się wspieramy, nawet jeśli nie wszystko układa się idealnie. Ale od kilku miesięcy coś zaczęło się psuć. Coraz więcej spięć. A najwięcej – o pieniądze. I nie, nie o nasze wspólne wydatki. Tylko o to, komu pomagamy. A raczej – komu wolno pomagać. I chyba właśnie wtedy zaczęłam się gubić. Przestałam rozumieć, co to znaczy być w partnerskim.
Aż się we mnie zagotowało
– A co to za przelew na trzysta złotych? – zapytał Piotrek z nosem w telefonie, jeszcze zanim zdążyłam podać mu talerz z rosołem.
– Dla mamy – odpowiedziałam spokojnie. – Miała rachunek do zapłacenia, coś z gazem.
– Bez konsultacji ze mną? – podniósł wzrok. – Wydajesz nasze wspólne pieniądze, jakbyś była sama w tym małżeństwie.
Odłożyłam talerz na stół. Dłonie zaczęły mi lekko drżeć.
– To tylko trzysta złotych. Moja mama ma niewielką emeryturę, a musiała zapłacić osiemset złotych.
– A twoja mama to nasz obowiązek? – rzucił z pogardą, siadając przy stole. – Ja rozumiem, że ci na niej zależy, ale może jakieś granice? Przecież mamy własne wydatki.
Zamilkłam na chwilę. Znałam ten ton. Ton, który miał zakończyć rozmowę. Tym razem się we mnie zagotowało.
– A twój brat to niby kto? Święty Mikołaj?! – wybuchnęłam. – Przelewasz mu co tydzień pięć stówek i to już od trzech lat. Nigdy nie pytałam, nigdy nie robiłam scen. Bo „rodzina”, tak? To twoje magiczne słowo?
Piotr wstał od stołu i zaczął krążyć po kuchni.
– Marcin to co innego. Jest w trudnej sytuacji.
– Od trzech lat? W trudnej sytuacji? Nie pracuje, bo „szuka siebie”? Ale na motor za dwanaście tysięcy jakoś miałeś dla niego kasę, tak?
Zamarł. Wiedziałam, że poszłam za daleko – jeszcze nie powinnam tego wiedzieć.
– Co ty powiedziałaś? – jego głos zrobił się zimny.
– Znalazłam potwierdzenie przelewu. Z konta wspólnego. Na motor. Dla gościa, który całe życie kombinował, jak się prześlizgnąć.
Piotrek zacisnął szczęki. Próbował coś powiedzieć, ale odwrócił się i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami.
Coś we mnie pękło
Wieczorem, kiedy Piotrek zamknął się w swoim biurze i nawet nie wychylił nosa na kolację, poszłam do sypialni i wybrałam numer mamy. Czułam w gardle gulę, której nie mogłam przełknąć.
– Halo?
– Mamo... masz chwilkę?
Jej głos od razu złagodniał.
– Zawsze dla ciebie, córeczko. Coś się stało?
Zawahałam się. Nie chciałam jej martwić. Ale czułam, że pęknę, jeśli tego z siebie nie wyrzucę.
– Chodzi o pieniądze. O ten przelew, co ci dziś zrobiłam. Piotrek… nie chce, żebym ci pomagała. Mówi, że przesadzam.
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu usłyszałam jej ciche westchnienie.
– Dziecko... ja sobie poradzę. Nie chciałam, żebyście mieli przez to kłopoty. Gdybym wiedziała…
– Mamo, nie – przerwałam jej. – To nie tak. To nie twoja wina. Ja po prostu... nie rozumiem, dlaczego to zawsze mam się tłumaczyć. Ty mnie wychowałaś. Sama. A on przelewa pieniądze swojemu bratu bez pytania i nikt mu złego słowa nie mówi.
– Kochanie... może on się po prostu boi, że nie starczy wam na wszystko?
– A jemu starcza na motor dla Marcina. Widziałam przelew. Dwanaście tysięcy. A ty prosisz mnie o trzysta złotych i jeszcze przepraszasz.
Mama milczała długo. W końcu powiedziała łamiącym się głosem:
– Nie chcę, żebyś przeze mnie miała problemy w domu. Przysięgam, że już cię nigdy nie poproszę o pomoc. Dam sobie radę. Naprawdę.
I wtedy coś we mnie pękło. Poczułam się jak dziecko, które właśnie traci jedyną osobę, na której zawsze mogło polegać.
Zatkało mnie
W sobotę Piotrek jak zwykle poszedł „na siłownię”, czyli spędzić trzy godziny z bratem. Nie pytałam już, co tam robią – wiedziałam, że i tak nie dostanę szczerej odpowiedzi. Zostałam w domu sama i usiadłam do jego laptopa. Chciałam sprawdzić prognozę pogody, ale kiedy na ekranie zobaczyłam ikonę banku z automatycznym logowaniem, ręka sama mi zadrżała. Kliknęłam. Zakładka „historia operacji”. Ostatni przelew: 9 500 zł. Odbiorcą był szwagier.
Tytuł: „Na urlop”. Zatkało mnie. Żadnych wątpliwości. Nie pożyczka, nie darowizna, nie „zasilenie konta”. Jakby to było coś oczywistego. Kiedy Piotrek wrócił, nawet nie zdjął butów, a już usłyszał mój głos:
– Na urlop dla darmozjada masz, ale moja mama ma żyć o chlebie i wodzie?!
Zamarł w przedpokoju, jakby się nie spodziewał, że jeszcze jestem w domu.
– Co ty znowu zaczynasz…? – mruknął, próbując przejść do kuchni.
– Dziewięć tysięcy! – wrzasnęłam, podchodząc do niego. – I ty masz czelność wytykać mi trzysta złotych dla kobiety, która mnie wychowała?
Uniósł dłonie w obronnym geście.
– Spokojnie, Marcin potrzebował odpoczynku. Ma pewne problemy, musiał odpocząć.
– Ile razy jeszcze dasz się naciągnąć? On cię wykorzystuje, a ty bronisz go jak dziecka!
– On jest moim bratem!
– A ja kim jestem? Wrogiem? Pasożytem?! – wrzasnęłam. – Bo tak się czuję, odkąd każda złotówka dla mojej matki to dla ciebie problem!
Stał w ciszy. Nie patrzył na mnie. Nie odpowiedział. I chyba właśnie wtedy wiedziałam, że coś w nas pękło – na dobre.
Poczułam, że oddycham
Nie wróciłam tej nocy do domu. Spakowałam kilka rzeczy do torby i pojechałam do Moniki – mojej przyjaciółki jeszcze z czasów liceum. Weszłam do jej mieszkania z czerwonymi oczami, a ona bez słowa podała mi herbatę i koc.
– Nie musisz mówić – powiedziała tylko. – Ale jak będziesz chciała, to jestem.
Siedziałam na jej kanapie, wpatrzona w ekran telewizora. I po raz pierwszy od dawna niczego nie próbowałam sobie tłumaczyć. Nie robiłam listy „za” i „przeciw”. Po prostu słuchałam tego, co mi mówiła cisza. A mówiła jedno: że nie mogę już dalej żyć w świecie, w którym ktoś traktuje moją matkę jak balast, a swojego brata jak świętą krowę. Rano wysłałam Piotrowi wiadomość:
„Przyjadę po rzeczy po południu. Nie musisz być. Proszę, zostaw klucze na półce w przedpokoju”.
Nie odpisał. Monika zawiozła mnie pod blok. Weszłam do mieszkania – pustego, cichego, zimnego. Spakowałam ubrania, dokumenty, kilka książek i zdjęcie z wakacji z mamą sprzed dwóch lat, które Piotr zawsze uważał za „kiczowate”. Na stole zostawiłam kartkę. Pisałam ją długo, ale słowa były proste:
„Wybrałeś lojalność wobec brata. Ja wybieram lojalność wobec kogoś, kto kocha mnie bezwarunkowo. Nie potrafię być w związku, w którym muszę walczyć o szacunek dla własnej matki”.
Zamknęłam drzwi na klucz. I pierwszy raz od dawna poczułam, że oddycham.
Odzyskałam spokój
Minęły dwa miesiące, odkąd wróciłam do mamy. Na początku czułam się jak zbity pies, ale z każdym tygodniem było mi lżej. Mama przyjęła mnie z otwartymi ramionami, bez pytań, bez wyrzutów. Wieczorami razem oglądałyśmy seriale, chodziłyśmy na spacery, nawet gotowałyśmy wspólnie – co dawniej rzadko się zdarzało. Odzyskałam coś, czego nawet nie wiedziałam, że mi brakowało. Spokój. Nie mówię, że nie tęsknię. Czasem budzę się w nocy z myślą, że może Piotrek jednak zrozumie, że może zadzwoni. Zaraz potem przypominam sobie jego obojętny wzrok, kiedy mówiłam o mamie. Jakby chodziło o kogoś z ulicy, nie o kobietę, która mnie wychowała, poświęciła dla mnie życie.
Wiem jedno – nie chcę już się tłumaczyć z miłości. Nie chcę przepraszać za lojalność. I nigdy więcej nie pozwolę nikomu traktować moich bliskich jak ciężar. Może nie mam już męża. Ale mam siebie. I mam mamę. A to więcej, niż miałam przez ostatnie lata.
Alicja, 37 lat
Czytaj także:
- „Mój syn nigdy nie był na wakacjach, bo życie samotnej matki to ciągłe wybory. Wolę dać mu obiad niż 7 dni nad Bałtykiem”
- „Hortensje od teściowej to była pułapka. Zapach kwiatów nie zdołał przykryć smrodu intryg tej przebiegłej satrapki”
- „Miłość w Zakopanem zasmakowała mi bardziej niż safari w Afryce. 1 wyjazd w Tatry wywrócił moje życie do góry nogami”