Reklama

Zawsze myślałam, że to dobrze mieć przy sobie kogoś, kto potrafi trzymać finanse w ryzach. Mateusz od początku imponował mi swoją odpowiedzialnością. Zakochałam się w jego planach, porządku i jego przekonaniu, że życie trzeba mieć pod kontrolą. A potem wyszłam za mąż. Pierwsze dwa lata były znośne. Wiedziałam, że oszczędzamy, bo „musimy być niezależni finansowo”. Ale z czasem zauważyłam, że pieniądze zawsze odkładało się „na potem”. Kiedy poprosiłam, żebyśmy poszli do kina – powiedział, że możemy coś obejrzeć w telewizji. Gdy marzyłam o kolacji na mieście – podsunął przepis na spaghetti i powiedział, że zrobi lepsze w domu. Kiedy raz wróciłam z drogerii z kremem do twarzy za 80 zł, spojrzał na mnie jak na dziecko, które wydało pieniądze rodziców.

Reklama

– Kochanie, przecież miałaś jeszcze ten z zeszłego roku – przypomniał.

W końcu przestałam pytać. Przestałam prosić. I przestałam o siebie dbać. W mojej szafie wisiały te same trzy swetry, końcówki włosów sama podcinałam w łazience, a lusterko omijałam szerokim łukiem. I pewnego dnia kupiłam krem. A potem umówiłam się do kosmetyczki. I nie powiedziałam Mateuszowi nic. To była moja pierwsza tajemnica. Ale nie ostatnia.

W mojej głowie kotłowały się myśli

Mateusz usiadł przy stole z notesem, jego długopis już wystukiwał rytmiczne uderzenia o margines.

– Znowu analiza? – mruknęłam, siadając naprzeciwko.

Z konta ubywa zbyt dużo. Sprawdziłem – te przelewy nie są moje.

Westchnęłam. Wiedziałam, że ten moment w końcu nadejdzie.

– To tylko… kosmetyczka – powiedziałam cicho.

Mateusz uniósł brwi.

Kosmetyczka za 800 zł? Czy ty zdajesz sobie sprawę, że to równowartość naszej składki na fundusz awaryjny?!

– To tylko raz.

– Raz? To powtarza się co miesiąc. Oszukiwałaś mnie.

Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. Gniew? Wstyd? Sama nie wiem. Tyle miesięcy milczenia i robienia wszystkiego po cichu. A teraz miałam się z tego tłumaczyć jak dziecko?

– Bo gdybym zapytała, znów byś powiedział „nie teraz”. A kiedy będzie na to czas? Gdy będę miała 60 lat i siwe włosy?

– Mieliśmy plan. A ty go właśnie rozwalasz.

Wstałam od stołu gwałtownie, krzesło zaskrzypiało ostro na panelach.

– Nie, to ty miałeś plan.

On tylko patrzył. Może próbował coś powiedzieć, ale nie dałam mu szansy.

W mojej głowie kotłowały się myśli. Przez lata zaciskałam zęby, liczyłam grosze, żyłam cicho. A on? Nawet nie zauważył, że jestem nieszczęśliwa.

Czułam, że coś pęka

Mateusz wrócił wcześniej niż zwykle. Ledwo zdążyłam schować torbę z nowym serum i broszurą z kliniki estetycznej.

– Musimy porozmawiać – powiedział z progu, bez „cześć”, bez „jak dzień”.

Zacisnęłam zęby.

– Już wiem. Znowu o budżecie.

Nie zdjął nawet butów. Po prostu wyjął kartkę z jakimś wydrukiem i rzucił ją na stół.

– Zaciągnęłaś pożyczkę. Zrobiłaś to za moimi plecami.

Chciałam się uśmiechnąć, ironicznie, ale już nie miałam siły grać.

– Bo moje potrzeby od lat są poza twoim planem.

– To nie był mój plan. To był nasz plan!

– Nie. To był twój plan, a ja miałam być jego bezkosztową częścią.

Stał tam z otwartymi ustami, jakby czekał na kolejne dane, które wytłumaczą mój wydatek.

– Nie jestem tabelką ani wykresem – powiedziałam cicho. – Jestem kobietą.

Nie odpowiedział. Usiadł przy stole, przeliczał coś w zeszycie. Jakby chciał znaleźć mnie między „Zakupy inne” a „Nieplanowane wydatki”. A ja czułam, że coś pęka. Że może pierwszy raz od dawna poczułam, że naprawdę oddycham.

Odkrył mój sekret

Siedziałam w kuchni z telefonem przy uchu. Na stole stała parująca herbata, ale jej nie tknęłam. Dłoń mi lekko drżała.

– Zaciągnęłam kolejną pożyczkę. Wiem, że nie powinnam, ale nie mogłam dłużej patrzeć na siebie w lustrze – mówiłam do Magdy. – Chciałam poczuć, że żyję. Choć raz.

Nie wiedziałam, że Mateusz wrócił. Stał w przedpokoju. Słyszał wszystko.

– Wzięłaś kredyt? Po tym wszystkim? – jego głos był zimny.

Nie krzyczał. To było gorsze. Odłożyłam telefon powoli i spojrzałam na niego. Stał tam z plecakiem w ręku, ale wyglądał, jakby niósł cały świat.

– Tak. Bo przez pięć lat nie wydałam złotówki na siebie – powiedziałam.

Zrujnowałaś nasz plan – odpowiedział.

Jego twarz była kamienna.

– A ty zrujnowałeś mnie.

Usiadł naprzeciwko, ciężko, jakby miał w sobie ołów. Milczeliśmy. Ja patrzyłam w blat stołu, on – w pustkę.

To nie chodzi o pieniądze – odezwałam się po chwili. – Chodzi o to, że w tym domu wszystko ma wartość… oprócz mnie.

Nie odpowiedział. Po prostu wstał i wyszedł. Zatrzasnęły się drzwi. A ja zostałam w ciszy.

Zaczęłam płakać

Siedziałam na łóżku w naszej sypialni. Obok leżały dokumenty z banku, broszura kliniki medycyny estetycznej i faktura z kosmetycznego zabiegu, który zrobiłam trzy tygodnie temu. W ręku ściskałam długopis. Nie pisałam nic – tylko trzymałam. Cisza w mieszkaniu dzwoniła mi w uszach. Nie było już Mateusza, jego kontrolującego głosu, jego kroków od kuchni do komputera. Nie było też pytania, na co to wydałam pieniądze. Tylko ja i ta niepokojąca wolność. Zawsze myślałam, że rozsądek to bezpieczeństwo. Ale bezpieczeństwo bez ciepła… to tylko zimna kalkulacja. Przez lata bałam się wydać 50 zł na fryzjera. On kupował używane ubrania, liczył każdy grosz. A ja po cichu przestawałam istnieć.

Wyszłam z domu. Bez celu. Po prostu musiałam iść. Przeszłam przez park, minęłam witryny z pastelowymi sukienkami, zatrzymałam się przy kawiarni. W środku siedziały kobiety. Śmiały się, trzymały filiżanki z kawą, opowiadały coś sobie, pewnie narzekały na coś drobnego. Były zadbane. Żywe. Kobiece. I wtedy zrozumiałam – ja nie chcę być żoną księgowego. Chcę być kobietą. Usiadłam na ławce i zaczęłam płakać. Ale nie z żalu. Z ulgi. Może po raz pierwszy w życiu zrobiłam coś odważnego.

Poczułam spokój

– I co teraz? – zapytała Magda, mieszając łyżeczką w cappuccino.

Siedziałyśmy w kawiarni, której przez pięć lat unikałam, bo „w domu kawa jest lepsza i to za pół ceny”.

– Nie wiem. Może rozstanie. Może terapia. Może coś, czego jeszcze nie umiem nazwać – powiedziałam, patrząc na swoje dłonie.

Nie czujesz się winna?

Spojrzałam na nią spokojnie.

– Czułam. Ale już nie. Bo jeśli twoje istnienie nie mieści się w planie twojego męża – to może nie ty jesteś problemem.

Magda westchnęła, przysuwając do mnie dłoń.

– A kochasz go jeszcze?

Zawahałam się. To pytanie od dawna wisiało gdzieś nade mną, ale nigdy nie miałam odwagi je wypowiedzieć.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem, że kocham siebie. Pierwszy raz od lat.

Zamilkłyśmy. Patrzyłam przez okno na ludzi przechodzących obok. Kobieta w zielonym płaszczu prowadziła chłopca za rękę. Śmiał się. Nagle poczułam coś, co przypominało spokój. Taki głęboki, cichy, jakby wszystko we mnie po latach napięcia zaczęło się prostować.

– Wracam do domu – powiedziałam w końcu.

Zdjęłam obrączkę

W mieszkaniu panowała cisza. Mateusza nie było. Żadnego dźwięku klawiatury, żadnego stukania długopisem o margines. Tylko ja i echo słów, które wypowiedziałam wcześniej. Na stole – jego zeszyt z wydatkami i kartka. Krótkie zdanie, zapisane jego równym, nieco sztywnym pismem:

„Muszę to przemyśleć”.

Przysunęłam krzesło, usiadłam powoli. Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle. Zdjęłam obrączkę. Przez chwilę patrzyłam na nią w dłoni, a potem położyłam ją obok jego notatek. Leżała tam – mała, okrągła granica pomiędzy tym, co było, a tym, co dopiero miało się wydarzyć. Nie płakałam. Nie żałowałam. Poczułam coś innego – rodzaj łagodnej, spokojnej ulgi. Nie wiedziałam, czy wróci. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy razem. Ale wiedziałam jedno. Nie jestem już pozycją w jego arkuszu. Jestem kobietą i tym razem – ja będę decydować, co dalej.

Karolina, 42 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama