„Mój mąż ze mnie szydzi, że na emeryturze dorabiam na bazarku. Tylko że bez moich kiszonek nie byłoby nawet na prąd”
„Nagle zrozumiałam, że to nie gniew we mnie krzyczał. To był żal. Że tak bardzo chciałam, żeby chociaż raz spojrzał na mnie jak kiedyś. Z dumą. Z miłością. Jak na żonę, a nie domową służącą”.

- Redakcja
Czwarta trzydzieści rano. Na dworze jeszcze ciemno, ptaki milczą, sąsiedzi śpią, a ja już na nogach. W kuchni, przy ledwo żarzącej się żarówce, pakowałam słoiki z ogórkami i papryką, które kisiłam w czerwcu.
– Znowu idziesz na ten swój bazarek? – mruknął Stefan spod kołdry, nawet nie otwierając oczu.
– A kto za ciebie rachunki zapłaci? – rzuciłam tylko.
Nie odpowiedział. Może udawał, że zasnął. A może naprawdę było mu już wszystko jedno. Gdy szykowałam herbatę w starej szklance z koszyczkiem, a w głowie kłębiły się myśli. Ledwo starczało na leki i rachunki, a ten bazarek, ten mój stragan z kiszonkami, to jedyne, co mnie jeszcze trzyma przy życiu. Stefan nie pracuje od lat. Emerytura niby niezła, bo był inżynierem, ale on nic z niej nie odkłada. Wszystko, co dostaje, topi w papierosach i starych gazetach, które trzyma w stosach przy łóżku. Nigdy mnie o nic nie pyta. Nawet nie wie, że czasem przez niego płaczę.
Nie powiedziałam córce, że sprzedaję na bazarku. Bo co ona by pomyślała – że matka się poniża, żeby przeżyć? A przecież nie chodzi tylko o przetrwanie. Chodzi o godność. O to, że jeszcze coś mogę. Że nie jestem całkiem bezużyteczna. Dopiłam herbatę i wyszłam. Świat był jeszcze cichy i chłodny. Takie poranki lubię najbardziej.
Byłam zła
Kiedy wracałam z bazarku, palce miałam sztywne, a torby ciążyły mi jak ołów. W jednej kapusta, w drugiej trzydzieści złotych w drobniakach. W domu cisza. Stefan oczywiście przed telewizorem.
– No i? Obnosiłaś się z tymi ogórkami po całym osiedlu? – rzucił, nawet nie patrząc na mnie.
– Może byś choć raz spytał, czy się dobrze czuję, a nie tylko szydzisz – rzuciłam torby na podłogę. – Trzy godziny w przeciągu, ręce jak lód, a ty tu leżysz jak król na kanapie i tylko gadasz.
– Nie zmuszałem, żebyś się tak poniżała. Ja całe życie pracowałem głową, nie rękami w kiszonce – burknął.
– No właśnie, głową! A teraz co? Głową się nie opłaca? Bo pieniędzy z niej żadnych nie widzę! Przynajmniej coś wnoszę do tego domu!
Stefan podniósł się wolno.
– Harowałem całe życie, a teraz mam się zniżać do tego... do handlowania! – warknął.
– Więc wolno ci żyć na mój koszt?! – syknęłam, drżąc z gniewu. – Ja się wstydu najadłam już po uszy. Codziennie ktoś z sąsiadów mówi: „O, pani Halinko, jak pani się nie boi tak sama na tym bazarku?”. A ja się tylko boję, że wrócę do domu i znów usłyszę od ciebie, że jestem nikim.
Zapadła cisza. Stefan usiadł powoli. Gapił się w dywan. Nawet nie mrugnął. Nagle zrozumiałam, że to nie gniew we mnie krzyczał. To był żal. Że tak bardzo chciałam, żeby chociaż raz spojrzał na mnie jak kiedyś. Z dumą. Z miłością. Jak na żonę, a nie domową służącą.
Uśmiechnęłam się przez łzy
– Usiądź wreszcie, zrobiłam herbatkę z maliną. I cytrynę mam, jak lubisz – Basia podsunęła mi kubek i przytrzymała moją dłoń.
Miała szorstką skórę, pachniała cebulą i kremem do rąk. Takim zwykłym, z kiosku. Była w niej jakaś ciepła siła, której ostatnio bardzo mi brakowało. Siedziałam na jej wersalce i gapiłam się w ścianę. Tę samą ścianę, przy której dziesięć lat temu płakała po śmierci męża. Teraz ja płakałam – po żywym człowieku.
– Już nie daję rady – szepnęłam. – Nie chcę tak żyć. Wiesz, co on dziś powiedział? Że się mnie wstydzi. A ja tylko chciałam, żebyśmy nie żyli jak nędzarze. I żeby Marta nie musiała przysyłać paczek z Niemiec.
– Ile lat jeszcze będziesz dźwigać to wszystko sama? Co on robi dla ciebie?
– Nic – przyznałam. – Ale... ja się boję. Boję się, że jak odejdę, to już całkiem się rozpadnę. Że jak zamknę za sobą drzwi, to nie będę miała po co wracać.
– Masz dla kogo żyć – pacnęła mnie w rękę. – Dla siebie. Dla tych paru babek na bazarku, co cię szanują. Dla mnie.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Nie wiem, co dalej, ale tak dłużej już nie mogę.
Coś we mnie pękło
Usłyszałam jego głos przez drzwi. Cichy, ale napięty. Stefan nie rozmawiał z nikim tak spokojnie od miesięcy. Przystanęłam.
– Nie da się z nią wytrzymać. Ona robi z siebie męczennicę. Handlara z bazaru... Przecież to wstyd – powiedział.
Wstrzymałam oddech. Poczułam, jak coś się we mnie łamie. Tyle razy go broniłam. Przed sobą. Przed Martą. Przed ludźmi.
– Tato, ale mama zawsze robiła, co trzeba – odpowiedziała córka.
Jej głos był obojętny, z dystansem. Jakby to wszystko jej nie dotyczyło.
– A ja co, nie robiłem?! Całe życie tyrałem jak wół! Teraz mam prawo do spokoju! – syknął Stefan. – Ale nie, ona musi się obnosić z tymi swoimi słoikami. Jakby była bohaterką. Jakbym ja miał ją za to oklaskiwać!
Nie wytrzymałam. Otworzyłam drzwi.
– Całe życie się poświęcałam. A wy co? Udajecie, że mnie nie ma?! – głos mi się załamał, ale nie mogłam już przestać mówić. – Ty mówisz o godności? To dlaczego żyjesz z mojej emerytury?!
Zamilkł. Patrzył na mnie jak na kogoś obcego.
– Nie wiem, co bardziej boli – powiedziałam ciszej – To, co powiedziałeś, czy to, że ona... że nasza własna córka słucha i nie mówi ani słowa.
– Mamo... – zaczęła Marta.
– Nie. Nie mów. Już nie trzeba.
Odwróciłam się i wyszłam do kuchni. Zupa się przypaliła, ale to już nie miało znaczenia.
Podjęłam decyzję
Nie zapaliłam światła. Usiadłam na brzegu łóżka i po prostu patrzyłam w ciemność. Nie płakałam. Nie jęczałam. Po raz pierwszy od dawna czułam... ciszę. Nie w domu. W sobie. I w tej ciszy zaczęłam widzieć rzeczy, które wcześniej były rozmazane. Jakbym patrzyła na nie przez brudne okulary. Pamiętałam, jak Stefan kiedyś mówił do mnie, że beze mnie ten dom to tylko ściany. Teraz to ja się czułam jak ściana. Oparta, podparta, ignorowana. Pusta. Wstałam nad ranem. Zrobiłam herbatę, spakowałam kilka ubrań. Usiadłam jeszcze na chwilę przy kuchennym stole. Mąż spał. Nawet się nie poruszył, gdy skrzypnęły drzwi szafy. Nie miałam w sobie ani krzyku, ani pretensji. Tylko pustkę. I krok. Mały krok do przodu.
Basia otworzyła drzwi i zamarła.
– Halinka...?
– Muszę tu zostać do jutra, może na kilka dni. Nie chcę teraz tłumaczyć.
Nie pytała. Ustąpiła miejsca w przedpokoju. Z kuchni pachniało kawą. Siedziałam tam godzinę, nic nie mówiąc, a ona tylko siedziała naprzeciwko mnie. I pierwszy raz od lat nie czułam się ciężarem. Pierwszy raz miałam wrażenie, że coś w moim życiu się właśnie zaczyna.
Nie chciałam odejść na zawsze
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Leżałam nieruchomo w łóżku u Basi. Jej zegar tykał inaczej niż nasz. Pachniało tu proszkiem do prania i czymś spokojnym. A w środku się we mnie kotłowało. Przed oczami wciąż miałam Stefana. Jak ziewa rano, jak drapie się po brzuchu, jak gapi się w telewizor bez wyrazu. Jak nie zauważa, że znikam w tej codzienności. Nie chciałam odejść na zawsze. Chciałam, żeby się przestraszył. Żeby mu coś drgnęło. Żeby usłyszał, że już nie chcę być meblem w jego życiu.
– Myślisz, że się przejął? – zapytała Basia, dolewając mi ciepłej herbaty.
– Myślę... że na razie się rozgląda, czy zostawiłam mu chleb – westchnęłam. – Ale wieczorem, jak nie wrócę, to może pierwszy raz poczuje, że coś jest nie tak.
Wyobrażałam sobie, jak chodzi po mieszkaniu. Jak zagląda do szafy, do kuchni, jak siada przed zimnym talerzem. Może nawet zerknie przez okno, wypatrując mnie na bazarku. Może znudzi mu się ta cisza, którą po sobie zostawiłam. Nie miałam w sobie satysfakcji. Raczej smutek. Że dopiero kiedy mnie zabrakło, może zobaczy, ile znaczę. A może nie zobaczy wcale. Ale musiałam to zrobić. Choćby po to, żeby znów usłyszeć własny głos. Żeby poczuć, że moje decyzje coś znaczą. Nawet jeśli tylko dla mnie. Leżąc u Basi, przykryta jej ciężką kołdrą, zrozumiałam jedno – nie tęsknię za Stefanem.
Nie musiałam się nikomu tłumaczyć
Siedziałam przy oknie w pokoju Basi, popijając herbatę z maliną. Wszystko toczyło się zwyczajnie. Jednak dla mnie to był pierwszy taki poranek od lat. Nie musiałam nikomu nic gotować. Nie musiałam w milczeniu znosić pogardy. Nikt nie siedział w fotelu z gazetą i nie wzdychał znacząco. Nie było herbaty do zrobienia, nie było pretensji ani ciszy cięższej niż krzyk. Było tylko to okno. I ja.
Basia krzątała się w kuchni, śpiewając coś pod nosem. Od czasu do czasu zaglądała do mnie, ale nie naciskała. Nie musiała. Czułam się bezpiecznie. Po raz pierwszy od dawna nie musiałam się nikomu tłumaczyć z tego, że istnieję. Nie wiedziałam jeszcze, czy wrócę do męża. Wiedziałam na pewno, że od teraz nikt nie będzie mnie traktował jak powietrze. Bo ja już nie dam na to zgody. Spojrzałam na ludzi za oknem. Część z nich mnie znała. Pewnie dziś zadadzą sobie pytanie, gdzie ta babka od kiszonek. Uśmiechnęłam się do siebie, przez łzy.
– Może wreszcie zaczynam żyć – powiedziałam cicho, jakby do siebie, jakby to była pierwsza szczera rzecz, jaką powiedziałam od lat.
I w tej chwili uwierzyłam, że to możliwe.
Halina, 68 lat
Czytaj także:
- „Z okazji rocznicy chłopak zabrał mnie na kajaki. Nie sądziłam jednak, że już od dawna płyniemy w różnych kierunkach”
- „Wakacje na działce zamiast rajem, okazały się piekłem. Sąsiedzi zrobili nam coś takiego, że uciekaliśmy aż się kurzyło”
- „Zakochałam się na warsztatach z twórczego pisania. Dziś wspólnie z Tomaszem piszemy własną miłosną historię”