Reklama

Kilka dni temu byłam zajęta sprzątaniem, gdy zadzwonił telefon. Odruchowo odebrałam. Spodziewałam się, że to siostra z przypomnieniem o zbliżających się imieninach matki.

Reklama

– Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Chciałem porozmawiać...

Ku swojemu zdziwieniem usłyszałam głos męża. Mojego prawie byłego męża. Nie wiem, po co w ogóle dzwonił. Dobrze wiedział, że ten rozdział był już dawno zamknięty. Sam się z resztą do tego przyczynił.

Nie mamy, o czym. Sam twierdziłeś, że nasze małżeństwo to przeszłość – powiedziałam spokojnym głosem, chociaż w głębi duszy byłam wściekła.

Po niespełna roku dzwoni do mnie, jakby nic się nie stało. Jakby nas cokolwiek jeszcze łączyło.

Proszę, daj mi szansę. To był błąd, chwila słabości. Nie chciałem cię zranić. Dopiero teraz zrozumiałem, że...

Jackowi łamał się głos. Sprawiał wrażenie człowieka, który czuje skruchę. Nie byłam tego jednak pewna. Znając jego zagrywki, równie dobrze mógł chcieć wrócić do wygodnego życia, a nie do mnie. Jednak przez moment poczułam dziwne ciepło na sercu. Przede wszystkim nie chciałam, żeby kończył zdanie. Bałam się, że mogę usłyszeć, coś, czego wcale nie chciałam wiedzieć.

– Nie będę z tobą rozmawiała na ten temat przez telefon. Jestem zajęta – rzuciłam i się rozłączyłam.

Do wieczora nie potrafiłam pozbyć się natrętnych myśli. Ta krótka rozmowa wytrąciła mnie z równowagi. Byłam przekonana, że między nami wszystko skończone. A co, jeśli faktycznie mu na mnie zależy?

Nie potrafiłam odpuścić

Nigdy nie sądziłam, że spotka mnie taka historia. Znaliśmy się jak łyse konie i z niejednego kryzysu wyszliśmy obronną ręką. Wśród przyjaciół i znajomych uchodziliśmy za niezwykle zgraną parę i nie ukrywając, niektórzy zazdrościli nam szczęścia. Dlatego kompletnie się nie spodziewałam, że w pewien czerwcowy dzień Jacek oznajmi z pełną powagą:

Chcę rozwodu. To koniec.

– Co? O czym tu mówisz? Jak to „koniec”?

– Poznałem kogoś. Nie chcę cię dłużej oszukiwać – zakomunikował oschle.

Przez chwilę stałam oniemiała jak słup soli. Nie mogłam uwierzyć, że jednym zdaniem całkowicie przekreślił piętnaście lat naszego małżeństwa. Może ostatnio nie było między nami szalonej namiętności, ale wciąż było nam dobrze. A przynajmniej tak mi się wydawało. I co gorsze, Jacek wciąż był dla mnie kimś ważnym. Chciałam wierzyć, że był moim przyjacielem. Moją opoką.

A potem próbowałam go zatrzymać. Nie potrafiłam odpuścić. Krzyczałam, szarpałam, prosiłam, błagałam. Szukałam argumentów, odwoływałam się do wspólnych wspomnień, planów i marzeń. Obiecywałam mu, że się zmienię, że teraz będzie tak, jak chce, byle tylko mnie nie zostawiał. Jacek był jednak nieugięty. Nie chciał mnie słuchać, a im bardziej zależało mi na jego powrocie, tym bardziej mnie odpychał.

– Przestań się wydurnić. Musisz się pogodzić z tym, że już nie chcę z tobą być. Nie kocham cię. Nasz związek się skończył. Nie rób problemów – mówił, a każde jego słowo łamało mi serce.

Jacek pakował się w milczeniu. Zabrał ze sobą nie tylko swoje rzeczy, ale i jakąś cząstkę mnie. Nie mogłam powstrzymać łez. Czułam się upokorzona. Zbrukana.

Zapomnij, że dostaniesz ode mnie rozwód! – powiedziałam mu, gdy stał w drzwiach.

Pierwsze tygodnie były dla mnie koszmarem. Nie umiałam się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Rozwód, a raczej odejście Jacka było dla mnie osobistą porażką. Bałam się, że ludzie zaczną mnie wytykać palcami, że zaczną się komentarze, że będę się musiała ze wszystkiego tłumaczyć. Moje życie ograniczało się do minimum. Praca, zakupy w pobliskim dyskoncie i zero relacji towarzyskich.

Siedziałam sama w domu i zalewałam się łzami. Satysfakcję przynosiły mi tylko wymyślne plany zemsty. Chciałam wykrzyczeć Jackowi prosto w twarz, jak bardzo mnie zranił. Chciałam go publicznie upokorzyć, żeby wiedział, jak się czuję. Po kilku miesiącach czułam się już lepiej i już nie miałam w głowie takich pomysłów. Mimo wszystko wciąż czułam się nieatrakcyjna, a poziom mojej samooceny spadł do zera.

Nie chciałam się z nikim spotykać. Nie szukałam nowego faceta „na otarcie łez”. Bałam się. Byłam przekonana, że w moim wieku „na matrymonialnym rynku” zostały tylko same niedobitki albo ludzi po przejściach. Na szczęście z pomocą przyszła mi Edyta. Ona jako pierwsza postanowiła za mnie, że już dość opłakiwania kogoś, kto nie jest wart moich łez. Pewnego dnia, bez zapowiedzi stanęła przed moimi drzwiami.

Idź sobie. Nie mam ochoty wizytacje – powiedziałam z kwaśną miną.

Liczyłam, że sobie pójdzie, że zostawi mnie w spokoju, a ja będę mogła się nad sobą pożalić lub obmyślę kolejny plan zemsty na Jacki i jego kochanicy. Przyjaciółka jednak nie tak łatwo dała za wygraną.

Wiem, co czujesz. Pamiętasz, jak mnie pocieszałaś po rozstaniu z Marcelem?

Pamiętałam. I to aż za dobrze. Drań nie dość, że ją zostawił, to jeszcze okradł.

Jestem tu dla ciebie. Nie jesteś sama.

Zawahałam się i wpuściłam do środka. Gdy usiadłyśmy na kanapie, coś we mnie pękło. Zaczęłam jej opowiadać o swoich lękach, emocjach i o tym wszystkim, co mnie spotkało. Edyta słuchała, dzieliła się swoim doświadczeniem.

– Potrzebujesz czasu. Wszystko się ułoży, możesz mi wierzyć – pocieszała mnie.

Nim się zorientowałyśmy, minęła noc i znów wzeszło słońce. Ta rozmowa, długa trudna i pełna emocji była dla mnie zbawienna. Z każdym dniem zauważałam zmiany w sobie, w sposobie postrzegania świata. Stałam się spokojniejsza, zaczęłam doceniać chwile, wróciłam do dawnych pasji i otoczyłam się troską. Życie Jacka i jego nowej partnerki nie budziło we mnie tak silnych emocji. Nie tylko nie miałam nic przeciwko rozwodowi, ale nie życzyłam im źle. Czekałam na krok z jego strony. W końcu to on rozpętał tę burzę. Czas mijał, a ja wciąż nie otrzymałam pozwu.

Zaczęły dochodzić mnie plotki, w które wsłuchiwałam się z satysfakcją. Znajomi mówili, że Jacek rozstał się ze swoją nową partnerką. Czy przeszło mi przez myśl, że może teraz do nie wróci? Owszem. Tylko że nie byłam pewna, czy chcę.

Nie mogłam uwierzyć w jej słowa

Odłożyłam ścierkę i stanęłam przy oknie. Kiedyś, jeszcze tak niedawno, dałabym wszystko, by usłyszeć te słowa. Oczami wyobraźni widziałam, jak Jacek przynosi mi bukiet kwiatów i prosi o wybaczenie. Albo jak klęczy przede mną i obiecuje, że to się już nigdy nie powtórzy. Kiedyś.

Teraz byłam już inną Klaudią. Bogatszą w nowe doświadczenia, świadomą, może nawet pewniejszą siebie. Bo teraz wiedziałam, że nie potrzebuję ani Jacka, ani innego mężczyzny, by czuć się w pełni wartościową osobą. Zaczęłam umawiać się z koleżankami, śmiałam się i to nawet częściej niż wcześniej. Po co miałabym to zmieniać? Komplikować? Moje życie znów wróciło na dawne tory. Nie potrzebowałam nowych dram, rozstań i ckliwych powrotów. Nie, nie chciałam odpłacać mu pięknym za nadobne. Już nie.

Wieczorem zadzwoniłam do Edyty. Chciałam jej opowiedzieć o tym niespodziewanym telefonie. Byłam ciekawa, jak na to zareaguje.

– Jacek dzwonił. Prosił mnie o drugą szansę – powiedziałam z nieukrywaną satysfakcją.

– I co?

Nie ma takiej opcji. Mam go w nosie! Niech teraz zmyka do tej swojej nowej panny, a papiery rozwodowe podpiszę mu z pocałowaniem ręki.

W słuchawce zapanowała cisza. Myślałam, że mnie Edyta mnie poprze. Nie spodziewałam się takiej reakcji.

– Zastanów się, nie podejmuj decyzji pochopnie – powiedziała ze spokojem w głosie.

Żartujesz? Po tym wszystkim?

– Nie wiem, jaką decyzję powinnaś podjąć, ale zastanów się dobrze, zanim na dobre go spławisz.

W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w jej słowa. Jednak, gdy wieczorem usiadłam w fotelu z kubkiem zielonej herbaty, już nie byłam tak buńczucznie nastawiona. Może faktycznie powinnam się spotkać z Jackiem i go wysłuchać? Może nie był złym człowiekiem, za jakiego chciałam go uważać?

Ostatecznie postanowiłam się z nim rozmówić w cztery oczy. Nie będę się awanturować, wypominać błędów. Byłam ciekawa, co ma mi do powiedzenia. Nie obiecywałam sobie wiele. Jeśli jednak zobaczę, że szczerze żałuje swojego zachowania i okaże prawdziwą skruchę… To może jeszcze czeka nas kolejny rozdział małżeństwa.

Klaudia, 46 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama