„Mój młodszy brat jest mi winien mi 15 tysięcy, a mimo to żyje sobie jak pączek w maśle. Nawet mama ma mnie za naiwniaka”
„Ile tego było? Ponad piętnaście tysięcy złotych. Oficjalnie – pożyczki. W praktyce? Prezent. Bezzwrotna dotacja od brata. Nie oczekiwałem wdzięczności. Serio. Wystarczyłby mi zwykły szacunek. Jakiś gest, że pamięta. Że chce oddać, choćby po trochu. A może nigdy nie planował oddać? ”.

- Redakcja
Nie jestem pamiętliwy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przez lata potrafiłem machać ręką, odpuszczać, udawać, że coś mnie nie zabolało. Zwłaszcza gdy chodziło o Damiana – mojego młodszego brata. Od zawsze miał łatwiej. Był tym „biedniejszym”, tym „bardziej wrażliwym”, „tym, który potrzebuje pomocy”. A ja? No cóż. Ja byłem „tym odpowiedzialnym”, czyli tym, od którego się oczekuje, że zniesie więcej.
– Możesz pożyczyć Damianowi trzy tysiące? Ma zaległości za mieszkanie, a właściciel mu już grozi… – prosiła mama.
– Stary, ratuj, mam komornika na karku… Jak mi pomożesz, to się ogarnę, obiecuję! – prosił Damian.
– Jak nie pożyczę na samochód, to do pracy nie dojadę, a wtedy to już koniec… – powiedział niedawno.
Ile tego było? Ponad piętnaście tysięcy złotych. Oficjalnie – pożyczki. W praktyce? Prezent. Bezzwrotna dotacja od brata frajera. Nie oczekiwałem wdzięczności. Serio. Wystarczyłby mi zwykły szacunek. Jakiś gest, że pamięta. Że chce oddać, choćby po trochu. A może nigdy nie planował oddać? Wiedziałem, że nie jest bogaty, że ledwo wiąże koniec z końcem. Więc nie cisnąłem.
Stałem wtedy na parkingu pod galerią handlową. Damian wysiadł właśnie z błyszczącego auta. Czarny lakier, nowe tablice. Samochód marzenie. Spojrzałem raz, drugi, wreszcie nie wytrzymałem – podszedłem.
– Twój? – zapytałem cicho, wciąż nie dowierzając.
Spojrzał na mnie z nonszalanckim uśmiechem.
– No. Wreszcie coś dla siebie zrobiłem.
I wtedy coś we mnie pękło.
Zatkało mnie
– Skąd masz na to pieniądze?
Zamarł na sekundę, spojrzał na mnie kątem oka. Potem wzruszył ramionami, jakbym pytał o pogodę.
– To moje. Należało mi się – mruknął.
– Należało?! – wyrwało mi się zbyt głośno. – Jesteś mi winien kilkanaście tysięcy. Pamiętasz w ogóle?
– Daj spokój. To tylko kasa. Rodzina powinna się wspierać.
Zatkało mnie. Patrzyłem na niego i nie wierzyłem, że to mówi. Mój brat, który błagał mnie o pieniądze na opłaty, ten sam, który płakał mi w słuchawkę, że się nie ogarnia. A teraz stoi przy nowym aucie i mówi mi, że „to tylko kasa”.
– To nie jest „tylko kasa”. To były moje pieniądze. Ciężko zarobione. Dawałem ci je, bo ufałem, że oddasz. A ty?
Uśmiechnął się lekko, ironicznie.
– Przesadzasz. Przecież nie umierasz z głodu. Masz firmę, hajs się zgadza. Przez lata jeździłem trupem i jakoś nikt się tym nie przejmował.
– Bo miałeś się ogarnąć! A nie kupować sobie zabawki za cudze pieniądze!
– Nie za cudze. Za swoje. Zarobiłem, wziąłem leasing. Zasłużyłem.
Zrobiłem krok w tył. Patrzyłem na niego jak na obcego człowieka. Nie wiem, co bolało bardziej – to, że nie chce oddać pieniędzy, czy to, że mówi to wszystko z taką lekkością. Jakby naprawdę nic się nie stało.
– Dobrze – powiedziałem cicho. – Skoro tak to widzisz… To niech ci będzie lekko z tą twoją zasługą.
Odwróciłem się i odszedłem. A on nawet nie próbował mnie zatrzymać.
Byłem wściekły
– Wiesz, że on sobie kupił samochód? – rzuciłem od progu, jeszcze w butach. – Nowiutkie auto. A mi nie oddał nawet złotówki.
Mama spojrzała znad stołu. W kuchni pachniało kompotem, ale tym razem zapach tylko mnie drażnił.
– Usiądź, porozmawiajmy spokojnie…
– Nie chcę rozmawiać, mamo. On mnie zwyczajnie wykorzystał! Przecież wiesz, ile mu pożyczałem. Na życie, na czynsz, na te wszystkie jego „trudne momenty”.
– Wiem, synku. Wiem. Ale on… on naprawdę miał wtedy ciężko.
– A ja nie miałem? Myślisz, że mi pieniądze z nieba spadły?
Mama westchnęła, przetarła dłonie o fartuch.
– Nie bądź taki surowy. Damian też ma prawo coś w życiu mieć. Zawsze był trochę… pogubiony. Ty zawsze wiedziałeś, czego chcesz. A on…
– I co z tego? – przerwałem jej ostro. – To znaczy, że ja mam go sponsorować do końca życia?
Spojrzała na mnie bez słowa. Potem tylko szepnęła:
– On miał trudniej niż ty.
W tej chwili coś we mnie pękło.
– Serio? Tylko tyle masz do powiedzenia? Że Damian miał trudniej? A ja co? Nie mam prawa być wkurzony?
– Nie chcę, żebyście się kłócili.
– A może czas najwyższy, żeby ktoś się z nim pokłócił – syknąłem i wyszedłem z kuchni, trzaskając drzwiami.
Za plecami słyszałem tylko cichy stuk noża o deskę. Jakby nic się nie stało.
Mieli mnie za frajera
Przyszedłem bez zapowiedzi. Chciałem oddać mamie książkę, którą pożyczyła ode mnie tydzień wcześniej. Gdy zbliżyłem się do drzwi, usłyszałem znajome głosy. Zatrzymałem się. Nie wiem, czemu nie zapukałem od razu. Może przeczuwałem, że powinienem posłuchać.
– Tomek znowu robi aferę? – głos Damiana.
Słyszałem ten ton nie raz. Zblazowany, znudzony, przekonany o swojej racji.
– Mógłby trochę odpuścić. Przecież nie zbiedniał bez tych pieniędzy – dodał.
– Nie powinieneś tak mówić – odpowiedziała mama, cicho, prawie szeptem.
– Ale co, nie mam racji? – ciągnął dalej. – On zawsze był kujonem, wszystko na tip-top. A jak ktoś nie żyje według jego zasad, to od razu dramat. Jakby był jakimś świętym. Żal mi go trochę. Myśli, że kasa daje mu prawo rozstawiać innych po kątach.
– Może trochę masz rację… – westchnęła mama.
Zamarłem.
– Serio? – powiedziałem, wchodząc do przedpokoju. – Naprawdę tak o mnie myślicie?
W drzwiach kuchni stanęła mama, zbielała na twarzy. Damian cofnął się pół kroku.
– Jestem frajerem i twoją skarbonką, prawda?
– Przestań – syknął Damian. – Podsłuchiwałeś?
– Przyszedłem oddać książkę. Ale dzięki, że mogłem się dowiedzieć, kim naprawdę jestem w tej rodzinie.
Mama zrobiła krok w moją stronę, ale się cofnąłem.
– Nie. Nie trzeba. Już wszystko wiem.
Odwróciłem się i wyszedłem.
Nie umiałem wybaczyć
Spotkaliśmy się tydzień później. Damian zadzwonił i powiedział, że chce pogadać. Zgodziłem się, choć nie wiedziałem, po co. Może liczyłem, że wreszcie usłyszę coś, co mnie uspokoi. Usiedliśmy na ławce pod blokiem. Cisza między nami trwała dłużej niż wypadało. W końcu odezwał się pierwszy.
– Wiem, że dałem ciała.
Głos miał niższy niż zwykle. Bez tej swojej pewności.
– W tamtej chwili czułem, że jeśli nie zrobię czegoś dla siebie, to się rozsypię.
– A ja? Myślisz, że mnie nie bolało, kiedy dawałem ci pieniądze, chociaż sam miałem kredyty?
– Nie chciałem… żebyś myślał, że jestem pasożytem.
Parsknąłem.
– Za późno.
– To nie była złośliwość. Po prostu… zawsze byłem „tym gorszym”. W szkole, w domu. Ty miałeś piątki, dziewczynę, firmę. A ja? Ja się wiecznie spóźniałem, zawalałem, miałem długi. Kiedy wreszcie coś mi się udało – ten samochód – to poczułem, że choć raz mam coś swojego.
Zamilkł. Patrzyłem na jego ręce, nerwowo bawił się kluczykami.
– Nie chodzi o samochód – powiedziałem. – Chodzi o to, że kupując go, nawet nie przyszło ci do głowy, żeby coś mi oddać. Choćby symbolicznie. Nie chodzi o pieniądze. Chodzi o szacunek.
– Wiem… I żałuję. – Spojrzał na mnie. – Ale nie mogę cofnąć czasu.
Pokręciłem głową.
– Przemyśl to. Bo między nami już nigdy nie będzie jak dawniej.
Poczułem ulgę
Długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, wpatrzony w sufit. Rozmowa z bratem wciąż dudniła mi w głowie. Te jego słowa o byciu „tym gorszym”. Jakby to było wytłumaczenie na wszystko. Rano usiadłem przy kuchennym stole z kawą i laptopem. Otworzyłem arkusz, w którym miałem rozpisane wszystkie swoje wydatki z ostatnich lat. Przewinąłem w dół do zakładki: „Pożyczki rodzinne”. Tam wszystko było. Kwoty. Daty. Zero zwrotów. Zerknąłem na wiadomości na telefonie. Ostatnia od Damiana brzmiała:
„Dziękuję, że chociaż mnie wysłuchałeś”.
Pisałem długo, usuwając i poprawiając. W końcu nacisnąłem „wyślij”:
„Nie wiem, czy kiedykolwiek oddasz. Pewnie nie. Trudno. Nie będę już cię prosić, przypominać, upominać się. Zrobisz, jak uważasz. Ale chcę, żebyś wiedział jedno: od dziś nie licz już na moją pomoc. Nigdy więcej. Mam dość bycia ostatnią deską ratunku. Ustalmy to jasno – od teraz każdy żyje za swoje”.
Odetchnąłem. Nie było w tym złości. Była decyzja. Jasna, spokojna, potrzebna. Wreszcie postawiłem granicę. I, ku mojemu zaskoczeniu, poczułem coś nowego. Ulgę.
Tomasz, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ja płakałam nad grzybową, a mąż był w 7 niebie. Wszystko przez to, jaki spektakl urządziła teściowa przy obiedzie”
- „W budce na targu odnalazłam swoje szczęście. Złociste naleśniki z sekretnym farszem odmieniły moją emeryturę”
- „Na rozpoczęcie roku szkolnego szarpnęłam się na nowe buty dla syna. Koledzy urządzili mu piekło, bo nie były markowe”