„Mój narzeczony i przyjaciółka uknuli intrygę jak z taniego romansu. Ich misterny plan zdradził się sam w dniu ślubu”
„Marek nie pojawił się w pokoju dla pana młodego. Jego garnitur wisiał nietknięty, a telefon milczał. Jeszcze godzinę temu wydawało mi się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Teraz stałam w sukni ślubnej jak idiotka wśród zdezorientowanych druhen i rodziny, próbując zachować resztki godności”.

- Redakcja
Zawsze wyobrażałam sobie ten dzień jako najpiękniejszy moment mojego życia. Suknia ślubna wisiała w szafie, zaproszenia dawno rozdane, a wszystko dopięte na ostatni guzik. Marek – mój przyszły mąż – był spełnieniem marzeń: spokojny, czarujący, uśmiechnięty. Kasia, moja najlepsza przyjaciółka, od dziecka była przy mnie w każdej ważnej chwili. Planowałyśmy ten ślub miesiącami. Wspólnie wybierałyśmy kwiaty, menu, muzykę. Jednak im bliżej było do ceremonii, tym bardziej coś we mnie drżało. Niepokój, który trudno było nazwać. Taki cień wątpliwości, który rósł z każdą godziną. Nie wiedziałam jeszcze, że wszystko, co znałam, runie w jednej chwili.
Nie pojawił się w dniu ślubu
– Gdzie on jest? – spytałam z napięciem w głosie, próbując ukryć rosnącą panikę.
Marek nie pojawił się w pokoju dla pana młodego. Jego garnitur wisiał nietknięty, telefon milczał, a nikt z gości nie wiedział, gdzie mógłby się podziać. Jeszcze godzinę temu wydawało mi się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Teraz, ubrana w suknię ślubną, stałam jak idiotka wśród zdezorientowanych druhen i rodziny, próbując zachować resztki godności.
Znalazłam Kasię w jej pokoju – siedziała na łóżku z telefonem w dłoni, blada i roztrzęsiona. Zmarszczyłam brwi.
– Kasia, wiesz coś o Marku? Zniknął, nigdzie go nie ma!
Unikała mojego wzroku.
– Nie wiem, może nic się nie stało. Przestań się martwić.
Złapałam ją za ramię.
– Przestań się martwić? To mój dzień, Kasia, mam dość tego wszystkiego. Gdzie on jest?
– Po prostu daj mu trochę czasu. Chłopak się pewnie stresuje – rzuciła, ale jej głos zadrżał.
Przyglądałam się jej twarzy – była blada, oczy miała zaczerwienione, a w dłoniach telefon, który nerwowo blokowała i odblokowywała. Coś było nie tak. Nie chciała na mnie spojrzeć. Przez sekundę miałam ochotę zapytać wprost: czy ty coś ukrywasz? Ale powstrzymałam się. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że to tylko stres, że Marek zaraz się pojawi z głupim uśmiechem i wyjaśnieniem. Ale on się nie pojawił.
Jak para z taniego romansu
Zaczęłam krążyć po sali weselnej jak lunatyczka, co chwilę pytając gości, czy ktoś widział Marka. Wszyscy wzruszali ramionami, ktoś rzucił, że może utknął w korku, ktoś inny, że może się źle poczuł. Tyle że to nie miało sensu. Nikt nie zgłaszał wypadku, nikt nie odbierał jego telefonu – i nikt nie wiedział, gdzie jest Kasia. Bo nagle i ona zniknęła. Została tylko jej torebka, porzucona w pokoju hotelowym, który dzieliła z dwiema druhnami. Po chwili wahania zajrzałam do środka. Klucze, błyszczyk, zapasowe rajstopy… i telefon. Leżał na dnie, zablokowany, ale ekran mignął – nowa wiadomość od „Marek”. Serce zabiło mi mocniej.
Nie powinnam. Ale nie mogłam się powstrzymać. Znałam jej kod – cztery cyfry, data urodzin jej psa. Przesunęłam palcem. Zobaczyłam ciąg wiadomości, które zmroziły mi krew w żyłach.
„Kochanie, już nie mogę się doczekać, kiedy będziemy razem na dobre”.
„Jesteś pewna, że Agnieszka niczego nie podejrzewa?”
„Dzisiaj wieczorem uciekamy. Bez cyrków, bez tłumaczeń. Zasłużyliśmy na to”.
Patrzyłam w ekran, jakby miał zaraz wybuchnąć. Mój narzeczony i moja najlepsza przyjaciółka. Pisali do siebie jak para kochanków z taniego romansu. Każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Usłyszałam za plecami cichy krok. Odwróciłam się gwałtownie. Kasia stała w drzwiach.
– Kasia, wiem, że coś przede mną ukrywasz.
– Proszę cię, nie rób tego teraz. Nie teraz!
– Chcę wiedzieć, co się dzieje. Gdzie jest Marek?
Milczała przez dłuższą chwilę. W końcu spuściła wzrok.
– Agnieszka… Marek i ja… byliśmy razem.
Mój świat przestał istnieć
Patrzyłam na Kasię jak na obcą osobę. Ta dziewczyna, która stała przede mną, nie była moją przyjaciółką. Nie była tą samą Kasią, z którą dzieliłam dzieciństwo, licealne dramaty, studenckie leczenie kaca. Nagle wszystko przestało mieć sens. Słowa, które wypowiedziała, nie brzmiały prawdziwie. Może miałam halucynacje?
– Jak mogłaś to zrobić? Jak możesz patrzeć mi w oczy? – zapytałam, a mój głos był suchy jak papier.
– To nie tak, jak myślisz. Nie chciałam cię zranić, ale… Marek mnie kocha – odpowiedziała, ledwo słyszalnie.
– A ja? A ja? Przez te wszystkie lata z tobą dzieliłam życie! A teraz… wszystko to kłamstwo! – wybuchłam.
Ona stała, jakby zaklęta. Tylko łzy ściekały jej po policzkach. Z każdą sekundą stawała się dla mnie kimś coraz bardziej obcym. Obcym, który zniszczył wszystko, co budowałam.
– Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć. Chciałam ci oszczędzić bólu – szeptała. – To nie miało się tak potoczyć, naprawdę...
– Ale się potoczyło. Zdradziłaś mnie. Zabrałaś mi narzeczonego. Wiesz, jak się teraz czuję? – rzuciłam z goryczą.
Nie odpowiedziała. A ja nie potrafiłam już dłużej na nią patrzeć. Ominęłam ją i wyszłam z pokoju, nie czekając na więcej wyjaśnień. Czułam, jak sukienka ślubna ciąży mi na ramionach, jakby każdy koralik wbijał mi się w skórę. Tłum gości błąkał się po korytarzach hotelu. Wszyscy czekali na wesele. A ja właśnie dowiedziałam się, że mój świat przestał istnieć.
Wbili mi nóż w plecy
Weszłam do łazienki, zamknęłam się od środka i oparłam czoło o zimne lustro. Oddychałam ciężko, próbując nie krzyczeć. Suknia zsunęła mi się z ramienia, włosy zaczęły się plątać, makijaż rozmazał od łez. Wyglądałam jak karykatura panny młodej. Ale to nie wygląd bolał najbardziej – tylko świadomość, że zostałam sama. Że ludzie, którym ufałam bezgranicznie, wbili mi nóż w plecy. Nie wiem, ile czasu tam siedziałam. W końcu usłyszałam pukanie.
– Agnieszka, to ja… – głos Marka.
Zamarłam. Otworzyłam drzwi powoli. Stał tam – ten sam Marek, którego chciałam poślubić. Ale dla mnie był już kimś zupełnie innym.
– Przyszedłeś – powiedziałam lodowato.
– Muszę ci wszystko wyjaśnić – rzucił.
– Nie, nie musisz. Już wszystko wiem.
Zbladł. Unikał mojego wzroku.
– Nie planowaliśmy cię skrzywdzić. To… po prostu się wydarzyło.
– Po prostu się wydarzyło? – parsknęłam śmiechem. – Przypadkiem do niej pisałeś „kocham cię”? Przypadkiem z nią chciałeś uciec w dniu naszego ślubu?
– To był błąd. Nie tak to miało wyglądać – próbował się tłumaczyć.
– Marek, nie mów mi, jak miało wyglądać moje życie. Zniszczyłeś je. Ty i Kasia. Gratuluję.
Nie odpowiedział. Wyszedł, zostawiając mnie w korytarzu z cichym trzaśnięciem drzwi. Poczułam pustkę, która wypełniała mnie od środka jak woda powoli zalewająca tonący statek. A przecież miałam dziś być szczęśliwa.
Nie chciałam litości
Gdy wróciłam na salę, goście siedzieli w milczeniu przy stołach, nie wiedząc, co się dzieje. Część już zaczynała się domyślać. Plotki krążyły z prędkością światła – Marek zniknął, panna młoda płacze, coś poszło nie tak. Starsza ciotka próbowała mnie pocieszyć, ale jej dotyk sprawił, że się cofnęłam. Nie chciałam litości. Chciałam tylko zniknąć. Podniosłam mikrofon. Ręce mi się trzęsły, ale głos był zaskakująco stabilny.
– Dziękuję, że przyszliście. Przepraszam, ale ślubu dziś nie będzie. Proszę, bawcie się, jedzenia nie zabraknie. Ja… potrzebuję zniknąć na chwilę.
Odstawiłam mikrofon, zanim ktoś zdążył zareagować. Wyszłam bocznymi drzwiami, zostawiając za sobą salę pełną niedokończonych toastów i zmieszanych spojrzeń. Czułam, że każdy krok oddala mnie od dotychczasowego życia. Na parkingu siedziałam przez dłuższy czas w aucie, patrząc w przestrzeń. Myśli kotłowały się w głowie. Jak mogłam nic nie zauważyć? Czy były sygnały, które zignorowałam? Marek, zbyt często spędzający wieczory „z kolegami”. Kasia, coraz mniej obecna w rozmowach, bardziej wycofana, a może po prostu często też cyniczna. To nie był koniec świata. Ale był to koniec mojego świata, takiego, jaki znałam. Telefon wciąż dzwonił. Marek, Kasia, mama. Nie odebrałam. Potrzebowałam ciszy. Potrzebowałam zrozumieć, jak żyć dalej, skoro wszystko, co mnie budowało – przyjaźń, miłość, zaufanie – rozsypało się w drobny pył.
Nie taki miał być ten dzień
Zamiast tańczyć pierwszy taniec w ramionach mężczyzny, którego kochałam, wracałam taksówką do pustego mieszkania. Suknia ślubna leżała na siedzeniu obok, zmięta i poplamiona tuszem do rzęs. Czułam się pusta, jakby ktoś wyciął ze mnie środek i zostawił tylko skorupę. Nie płakałam już. Byłam zbyt zmęczona. Weszłam do mieszkania, które miało być naszym wspólnym domem. Zdjęcia na ścianach uderzały mnie jak cios w policzek. Ja i Marek na wakacjach. Kasia z kieliszkiem wina w kuchni. Żadne z tych wspomnień nie było już prawdziwe. Wszystko przefiltrowane przez zdradę, przez kłamstwo, które rosło miesiącami, a ja byłam zbyt ślepa, by je dostrzec.
Usiadłam na podłodze, opierając się o kanapę. Przez okno wpadało blade światło księżyca. Nagle poczułam ulgę. Bo choć mnie zostawili, nie musiałam już udawać. Nie musiałam więcej dopasowywać się do cudzych oczekiwań. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Może pojadę gdzieś daleko? Może rzucę wszystko i zacznę od nowa? Może najpierw po prostu pozwolę sobie być nieszczęśliwa?
Ten dzień miał być początkiem nowego życia. I był. Tyle że zupełnie innego, niż sobie wyobrażałam. Z Kasią już nigdy nie porozmawiałam. Marek próbował dzwonić jeszcze kilka razy, ale w końcu przestał. Zostałam sama, ale zaczęłam powoli niezdarnie oddychać. Po raz pierwszy od dawna – prawdziwie.
Agnieszka, 28 lat
Czytaj także:
- „Uciekłam sprzed ołtarza i to z kimś, kto nie powinien nawet patrzeć w moją stronę. Rodzice do dziś mi nie wybaczyli”
- „Zatrudniłem gosposię, która wyglądała na uczciwą. Z czasem z domu zaczęło znikać coś więcej niż kurz”
- „Dałam kuzynce schronienie i kasę. Miała uregulować długi, a zaciągnęła u mnie kredyt zaufania, którego nigdy nie spłaci”