Reklama

Mam trzydzieści lat, mieszkam w Warszawie i od roku jestem zaręczona z Pawłem. Przynajmniej tak myślałam. Nasz związek wyglądał dobrze – przynajmniej na social mediach i świętach rodzinnych. Znajomi mówili, że jesteśmy idealni, rodzice przestali się już nawet pytać, kiedy ślub, bo data była ustalona – wrzesień, pół roku przed nami. Suknia zamówiona, sala opłacona, obrączki prawie wybrane.

Reklama

Poznaliśmy się przez wspólnych znajomych na sylwestra. Paweł od razu przykuł moją uwagę – był wysoki, miał ten niepokojący uśmiech i urok, który działał jak magnes. Zaczęliśmy rozmawiać, potem kolejne spotkania, aż po miesiącu wiedziałam, że jestem zakochana. On mówił, że czuł to samo. I chyba naprawdę tak było... przez jakiś czas.

Od kilku miesięcy coś się zmieniło. Paweł często wyłączał telefon, nie odbierał, gdy dzwoniłam. W pracy niby był po godzinach, ale po jego tonie czułam, że kłamie. Coraz częściej przyłapywałam się na tym, że patrzę na jego wiadomości, próbuję wyłapać coś w jego spojrzeniu, jakby mówiło więcej niż słowa.

Ten wyjazd nad morze z paczką znajomych miał być momentem resetu. Oderwać się, pobyć razem. Tylko my, szum fal i jeszcze kilka osób, które znaliśmy od lat. Miał być śmiech, ognisko, zimne piwo i spacery boso po piasku. Nie spodziewałam się, że z tego weekendu wrócę jako zupełnie inna kobieta.

Zobaczyłam go z daleka

– Kochanie, nie idziesz z nami na ognisko? – zapytałam, poprawiając włosy w lustrze. Miałam na sobie cienki sweter i długą spódnicę, w której czułam się jak dziewczyna z letnich snów.

Idź z dziewczynami, ja jeszcze chwilę posiedzę z chłopakami przy piwie – odpowiedział Paweł, nie odrywając wzroku od telefonu.

Zamarłam na chwilę. Kiedyś rzuciłby wszystko, żeby tylko być blisko mnie. Teraz wystarczało mu moje „idź”.

– Jasne – uśmiechnęłam się sztucznie. – To do zobaczenia później?

– Pewnie – rzucił i wrócił do rozmowy z kolegą.

Wieczór na plaży był piękny. Ogromne ognisko, muzyka z głośnika, ktoś grał na gitarze. Śmialiśmy się, piliśmy wino z butelki. Ale ja nie mogłam się skupić. Cały czas zerkając na drogę, wypatrując sylwetki Pawła.

Po dwóch godzinach miałam dość.

Idę wcześniej spać – rzuciłam koleżankom. – Głowa mnie boli.

Weszłam do pokoju i usiadłam na balkonie. Cichy szum fal, zapach drewna z ogniska gdzieś w tle. I wtedy go zobaczyłam.

Paweł. Mój narzeczony. Szli brzegiem morza. Z jakąś kobietą. Ich sylwetki w półmroku były aż zbyt dobrze widoczne – nie trzeba było wytężać wzroku, żeby zobaczyć, że trzymali się za ręce. Ona coś mówiła, a on się śmiał. Potem zatrzymali się. Zbliżyli do siebie. Zniknęli w wodzie.

Zamarłam. Serce mi waliło, jakby miało wyskoczyć z piersi. Przez moment myślałam, że może to nie on. Że coś mi się pomyliło. Ale nie. Jego sposób chodzenia, sposób, w jaki odgarniał włosy – znałam go zbyt dobrze.

Wzięłam telefon. Ręce mi się trzęsły. Zrobiłam zdjęcia. Trzy. Jedno rozmazane, ale dwa bardzo wyraźne. Jego sylwetka, ona, ich dłonie splecione jak w jakimś cholernym filmie.

Telefon zadrżał w mojej dłoni. Powiadomienie: „Dobranoc, śpij dobrze” – wiadomość od niego sprzed pół godziny. Zamknęłam oczy. Oddychałam głośno, żeby nie wybuchnąć. Nie płakałam. Jeszcze nie.

Prawda zbiła mnie z nóg

Wstałam, zanim słońce na dobre wyszło zza horyzontu. Przez prawie całą noc leżałam bezsennie, z telefonem w dłoni, patrząc w ciemność. Każda minuta przypominała mi jedno: Paweł mnie okłamał. Paweł mnie zdradził. Paweł… nie był tym, za kogo go brałam.

W kuchni pachniało kawą. Znajomi zaczęli się schodzić, rozczochrani, zaspani, z uśmiechami po beztroskim wieczorze. I on też przyszedł. Z tą samą nonszalancją co zawsze, jakby nic się nie stało. Jakby nadal był moim Pawłem.

– Dobrze spałaś? – zapytał, pochylając się, by pocałować mnie w policzek.

Odsunęłam się. Spojrzał zdziwiony.

Musimy o czymś pogadać – powiedziałam cicho, starając się utrzymać głos na wodzy.

– Jasne, tylko wezmę kawę i… – zaczął.

– Teraz – przerwałam mu. – Na zewnątrz.

Wyszliśmy na taras. Wiał lekki wiatr, ale ja czułam tylko drżenie własnych dłoni.

Co robiłeś wczoraj nad ranem? – zapytałam prosto, patrząc mu w oczy.

Zerknął na mnie zdezorientowany. Ale tylko na sekundę.

– Byłem z chłopakami. Przecież wiesz – powiedział, spokojnie jak zawsze. Zbyt spokojnie.

Nie odpowiedziałam. Po prostu odblokowałam telefon i pokazałam mu zdjęcie.

Zobaczyłam, jak powoli odpływa mu krew z twarzy. Jak wbija wzrok w zdjęcie. Jak spuszcza głowę. Jak długo milczy.

– Wiola… – zaczął cicho, jakby zbierał siły. – Ja… Z nią też jestem zaręczony.

Nie poczułam w tym momencie złości. Tylko... pustkę.

– Co? – wyszeptałam.

Nie chciałem, żeby tak wyszło… – mówił dalej. – To wszystko się skomplikowało. Nie chciałem cię skrzywdzić…

Nie słyszałam już jego słów. Świat się rozmył. Głosy z kuchni, śmiech znajomych, słońce. Nic nie miało znaczenia. Paweł. Mężczyzna, którego kochałam. Mężczyzna, któremu ufałam. Był zaręczony z kimś jeszcze. Byłam tą drugą. Albo jedną z dwóch.

Nie byłam w stanie powiedzieć ani słowa. Stałam w miejscu, jakby ktoś przykuł mnie do desek tarasu. I tylko jedno zdanie dudniło mi w głowie: „Z nią też jestem zaręczony”.

To ja byłam „tą drugą”

Siedzieliśmy w pokoju. Ja na łóżku z podkulonymi nogami. On przy stole, jakbyśmy byli w sali przesłuchań. Słońce wpadało przez żaluzje, rysując na jego twarzy cieniste paski. Twarz, którą znałam na pamięć. A teraz wydawała mi się obca.

– Mów – powiedziałam tylko. Głos miałam obcy nawet dla siebie.

Znam Izę od trzech lat – zaczął. – Byliśmy razem zanim cię poznałem. Na początku myślałem, że to nic poważnego, że się rozstaniemy. Ale nie rozstawaliśmy się. I potem pojawiłaś się ty. I… wszystko się pomieszało.

– Pomieszało? – powtórzyłam. – To nie są brudne skarpetki w szufladzie, Paweł.

Zamilkł. Chciał coś powiedzieć, ale się zawahał.

Miałem was obie – powiedział w końcu. – I każdą z was naprawdę… naprawdę pokochałem.

Zacisnęłam pięści. Nie krzyczałam. Nie rzucałam niczym. Nie miałam siły.

– Wiedziałeś, że to się wyda. Wiedziałeś – powiedziałam cicho.

– Tak… Ale nie wiedziałem, jak zakończyć to z Izą. Z tobą też nie. Ciągle myślałem, że się samo rozwiąże. Albo… że może jedna z was odejdzie.

– Czyli czekałeś, aż którakolwiek z nas przegra w twojej grze?

To nie była gra… Bo Iza…

– Naprawdę? Zaręczyny z dwiema kobietami? To jak… zabawa w życie?

Zamilkł znowu.

– Iza. Tak? – zapytałam. – Ma na imię Iza?

Skinął głową.

– Czy ona wie o mnie?

Nie odpowiedział. Ale jego cisza powiedziała wszystko. Nie wie. Wstałam. Zimna podłoga niemal parzyła mnie w stopy.

Chcę ją poznać – powiedziałam. – Powiem jej wszystko.

– Wiola… nie – jęknął, wstając.

Ona też ma prawo wiedzieć, że nie jest jedyną. Tak jak ja miałam to prawo. Tylko że ja już wiem. I wiesz co? Zrobię dla niej to, czego ty nie miałeś odwagi zrobić dla mnie.

– To cię zniszczy – powiedział cicho.

– Może. Ale ciebie już nie ma. Zniszczyłeś się sam.

Musiałam spojrzeć jej w oczy

Nie wiedziałam, od czego zacząć. Imienia – Iza – to było za mało. Ale miałam zdjęcia. Wyszukałam wszystkie, jakie kiedykolwiek Paweł mi pokazywał na telefonie. „Znajoma z uczelni”, „koleżanka z pracy”, „siostra kumpla”. Już nie wiedziałam, co było prawdą. Ale jedna dziewczyna pojawiała się więcej niż raz. Zbyt znajoma twarz.

Znalazłam ją przez wspólne zdjęcie, które ktoś oznaczył. Iza Nowicka. Profil prywatny. Ale zdjęcie profilowe wystarczyło. To ona. To była ta sama kobieta, z którą Paweł trzymał się za ręce nad morzem.

Napisałam: „Cześć. Przepraszam, że piszę znikąd. Jest coś, co powinnaś wiedzieć. Dotyczy Pawła”.

Nie minęło dziesięć minut, a dostałam odpowiedź: „Kim jesteś?”. „Jego drugą narzeczoną” – odpisałam.

Milczenie. Trwało może dwie godziny, może całą wieczność. Aż w końcu: „Spotkajmy się. Muszę to zobaczyć na własne oczy”.

Usiadłyśmy w kawiarni. Iza była piękna. Miała ciepłe oczy, które teraz błyszczały ze złości i niepewności. Ubrana elegancko, pewna siebie – tak wygląda kobieta, która sądzi, że zna swojego narzeczonego.

To jakiś żart? – spytała, wbijając we mnie spojrzenie.

– Nie – odpowiedziałam spokojnie i wyciągnęłam telefon.

Przewinęłam zdjęcia. Pokazałam jedno po drugim. Zdjęcie pierścionka. Zaproszenia ślubne. Nasz wspólny weekend w górach. I jedno zdjęcie – Pawła całującego mnie w czoło na tle sali weselnej, w której mieliśmy się pobrać.

Iza wzięła telefon i przez dłuższą chwilę nie mówiła nic. W końcu odłożyła go na stół. Drżały jej dłonie.

– On mi powiedział, że nie ma nikogo. Że planuje zbudować dom. Ze mną – wyszeptała. – Boże, jak ja byłam głupia.

Wyciągnęła z torebki swój telefon. Przeklikała kilka zdjęć. Pokazała mi ich wspólne selfie z zeszłego tygodnia.

– Wiesz, co robił tego dnia? – zapytałam. – Powiedział mi, że jest u chorej mamy.

Przez chwilę tylko siedziałyśmy naprzeciwko siebie. Dwie kobiety, które kochały tego samego człowieka. Dwie kobiety, które właśnie straciły złudzenia.

– Co zrobimy? – zapytała Iza. – Zrobimy coś, prawda?

– Tak. Zrobimy coś razem.

Ustaliłyśmy wspólny plan

Umówiłyśmy się z Izą w parku. Na uboczu, przy ławce pod wielką lipą. Iza przyszła ubrana tak, jakby szła na spotkanie służbowe – w białej koszuli, ze związanymi włosami. Ja byłam w swetrze, który Paweł kiedyś sam mi kupił. Celowo. Chciałam, żeby wiedział, że wszystko pamiętam.

Spóźnił się. Szedł powoli, z rękami w kieszeniach, jakby nie wiedział, że zaraz świat się mu rozsypie. Zatrzymał się, gdy nas zobaczył.

Co to ma być? – zapytał, ale już wiedział.

– Siadaj – rzuciła Iza chłodno. – Porozmawiamy.

Usiadł. Wyglądał jak chłopiec, który nie odrobił pracy domowej.

Wszystko wiem – powiedziała Iza. – Wiemy. Byłeś z nami obiema. Kłamałeś przez trzy lata. Zrobiłeś z nas idiotki.

Paweł spojrzał na mnie błagalnie.

– Wiola… ja chciałem… chciałem wam to jakoś powiedzieć…

– „Jakoś”? – prychnęłam. – Chciałeś żyć podwójnym życiem, bo było ci wygodnie. Ktoś ci gotował, ktoś ci wysyłał serduszka w SMS-ach. Było ci dobrze. Ale teraz koniec.

– Przepraszam – powiedział nagle. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przez chwilę naprawdę myślałem, że to się uda. Że jakoś… się poukłada.

– Poukłada?! – Iza się poderwała. – Ty myślałeś, że będziesz miał dwie żony, jak w jakimś serialu?! Mam cię dość. Nie chcę cię znać.

– I ja też nie – dodałam. – Wszystko, co było między nami, to już przeszłość. Nie pisz, nie dzwoń. Nie próbuj tłumaczyć. Skończyłeś się dla mnie w momencie, gdy ją trzymałeś za rękę i myślałeś, że nikt nie patrzy.

Paweł nie odpowiedział. Siedział tylko, wpatrzony w ziemię. Świat się nie zawalił z hukiem. Po prostu się rozpadł – cicho, w kilku zdaniach.

Iza odwróciła się i odeszła bez słowa. Ja zrobiłam to samo.

Tydzień później przysłał mi wiadomość. Długą. Przepraszał, tłumaczył się dzieciństwem, niepewnością, „strachem przed samotnością”. Nie odpisałam.

Dwa dni później dostałam screen od Izy – te same słowa, ten sam tekst. Tym razem obie nie byłyśmy już głupie.

Zamknęłam ten rozdział

Minęły dwa miesiące. Wróciłam do Warszawy, do mojego mieszkania, które kiedyś było „nasze”. Paweł zabrał swoje rzeczy. Zostawił tylko wspomnienia – porozrzucane w szufladach, ukryte w dźwięku ekspresu do kawy, w zapachu jego ulubionego szamponu, który nadal był w łazience. Nie potrafiłam jeszcze go wyrzucić.

W pracy nikt nie wiedział, co się stało. Nie opowiadałam, nie tłumaczyłam. Mówiłam tylko, że ślub odwołany. Nie było ciekawskich pytań – albo nauczyłam się dobrze udawać, albo ludzie po prostu mają swoje własne katastrofy.

Z Izą spotkałyśmy się jeszcze kilka razy. To dziwne, jak ból może zbliżyć dwie kobiety. Obie oszukane, obie zranione w ten sam sposób. Widziałam w niej swoje odbicie – tylko w innym kolorze włosów.

Nie ufam ludziom. Jeszcze nie. Wciąż łapię się na tym, że sprawdzam, gdzie jest czyjś telefon, z kim pisze, dlaczego się uśmiecha do ekranu. Nie chcę taka być. Ale nie umiem jeszcze inaczej.

Paweł pisał. Parę razy. Próbował dzwonić z innych numerów. Zablokowałam wszystko. On już nie istnieje. Nie chcę wiedzieć, czy próbuje odbudować życie. Niech robi, co chce. Mnie już nie dotyczy.

W pewien piątek wieczorem siedziałam sama z kieliszkiem wina. Przewijałam zdjęcia w telefonie. Znalazłam jedno – zaręczynowe. Paweł klęczy, ja się śmieję. Tamta Wiola. Z naiwnością w oczach.

Wpatrywałam się w ekran przez długą chwilę. Potem bez słowa kliknęłam „usuń”. I jeszcze raz – „usuń na zawsze”. Zrobiło się cicho.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś kogoś pokocham. Ale wiem jedno – nie zasłużyłam na to, co mi zrobił. I nigdy więcej nie pozwolę, żeby ktoś mnie tak złamał.

Wiola, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama