Reklama

Mam na imię Magda. Mam trzydzieści parę lat i jestem z Andrzejem od niemal trzech. Nasz związek nie był „od pierwszego wejrzenia” – raczej spokojne wchodzenie w coś, co miało być dojrzałą relacją. Spotkaliśmy się na konferencji – on w garniturze, ja w lnianej sukience, oboje po przejściach. On rozwiedziony, ja po kilku nieudanych związkach i jednym długim samotnym okresie, który utwierdził mnie, że nie chcę już więcej powierzchownych historii.

Reklama

Początki były trudne. Andrzej nie ukrywał, że jego była żona – Anna – wciąż jest obecna w jego myślach. Nie w sposób dramatyczny, ale... no była. Z czasem zaczęłam to akceptować. W końcu przeszłość każdego z nas ma prawo istnieć. Ale między akceptacją a emocjonalnym komfortem jest przepaść.

Z czasem zbliżyłam się do jego kręgu znajomych. Są mili, serdeczni. Ale... często czuję, że traktują mnie jak „nową”, nie jak „jego kobietę”. Jakby nie wymazywali z pamięci Anny – a raczej, jakby nie chcieli jej wymazywać. Jakby to, że mnie polubili, nie znaczyło, że mnie wybrali.

Długo wypierałam te myśli. Powtarzałam sobie, że to tylko moja nadwrażliwość. Że za dużo analizuję, że muszę „wziąć na klatę” to, że Andrzej był już kiedyś mężem. Że życie nie zaczęło się od momentu, kiedy się poznaliśmy. Ale ten jeden wieczór... wszystko we mnie przestawił. Jedno zdanie potrafi uruchomić lawinę, której nie da się zatrzymać.

Ciągle ją wspominali

Basia i Kamil zaprosili nas na kolację z okazji swoich urodzin. Znam ich od jakiegoś czasu, ale to Andrzej był z nimi blisko od lat. Myślę, że znał ich jeszcze z czasów, gdy był z Anną. Wspominali ją czasami, choć zwykle dość mimochodem. Tego wieczoru temat wypłynął inaczej.

Siedzieliśmy przy dużym stole, w salonie pachniało pieczonym mięsem, a na stole stały dwie karafki wina. Było gwarno i ciepło, trochę ciasno, wszyscy mówili naraz. Ktoś zapytał Kamila o wigilię sprzed dwóch lat, na co on się roześmiał.

– Pamiętacie, jak Anka zorganizowała te świąteczne kolacje? – powiedział z błyskiem w oku. – Wszystko musiało być idealne. Nawet serwetki miały konkretny kształt i kolor.

– I te pierniki! – dorzuciła Basia. – Nikt nie robi takich pierników jak ona. Robiła je na dwa tygodnie wcześniej i trzymała w puszkach z opisami.

Ależ ona miała energię – odezwała się dziewczyna siedząca obok Andrzeja. – Ciągle coś ogarniała, zawsze coś wymyślała. Wycieczki, warsztaty, kolacje tematyczne... Ja bym tak nie umiała.

Uśmiechnęłam się uprzejmie, choć miałam wrażenie, że ten uśmiech zaczyna mi się rozjeżdżać. Poprawiłam sobie krzesło, wsunęłam włosy za ucho.

– Tak, słyszałam, że była bardzo zorganizowana – powiedziałam, udając lekki ton. – To musiało być... imponujące.

– Oj, Magda, ty też jesteś zorganizowana – wtrącił szybko Andrzej, jakby chciał mnie czymś podeprzeć. Ale to już brzmiało bardziej jak niezdarna próba niż komplement.

Reszta rozmowy rozmyła się w mojej głowie. Ludzie śmiali się, wspominali jakieś szczegóły, przytaczali anegdoty. Czułam się tak, jakby ktoś rozmawiał o kimś, kto wciąż siedzi w pokoju. Jakby Anna nie była przeszłością, tylko częścią tego towarzystwa, w której ja byłam tylko dodatkiem.

Andrzej uśmiechał się, kiwał głową, czasem coś dorzucał, bez cienia napięcia. A ja patrzyłam na niego i czułam się coraz bardziej obca. Było mi duszno. Pomyślałam wtedy, że to przecież tylko rozmowy. Wspomnienia. Normalna rzecz. Ale wewnętrznie czułam, jak coś się we mnie zaciska. I nagle byłam już nie Magdą, z którą Andrzej chodzi na spacery i gotuje risotto w sobotnie wieczory. Byłam Magdą, która przyszła po Annie.

Miałam tego już dość

Nie umiałam już z nim rozmawiać tak jak wcześniej. Coś we mnie zesztywniało. Zaczęłam unikać tematów, które choćby otarłyby się o jego przeszłość. Gdy wspominał jakieś wydarzenie sprzed kilku lat, udawałam, że akurat coś muszę sprawdzić w kuchni. Kiedy mówił o starych znajomych, odpowiadałam krótko i obojętnie. Najgorsze były te momenty, gdy mówił zupełnie bez winy, naturalnie, a ja w środku czułam zgrzyt. Jakby przypominał mi nie o faktach, ale o swoim dawnym życiu, w którym mnie nie było.

Zaczęłam mieć o wszystko pretensje. Niewypowiedziane. Zgasiłam w sobie pytania, ale zamieniłam je na sarkazm. Gdy zapomniał o zakupach, rzucałam:

Anna pewnie zawsze pamiętała, prawda?

Kiedy powiedział, że lubi to konkretne wino, odpowiedziałam:

– Jasne, pewnie piliście je razem.

On patrzył na mnie z niezrozumieniem. Zaczynał mówić coś w stylu „Nie o to chodzi”, ale zaraz milkł.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy na kanapie. Oglądaliśmy jakiś film, którego i tak nie pamiętam. Patrzyłam na ekran, ale nic do mnie nie docierało. W końcu zapytałam:

– Czy kiedykolwiek kochałeś mnie tak jak ją?

Odruchowo zacisnął usta i spojrzał na mnie, jakby chciał najpierw ocenić, czy warto odpowiadać.

– Nie porównuję tego – powiedział . – To były inne związki. Teraz mam ciebie.

Kiwnęłam głową, nie drążąc dalej. Ale w myślach wszystko się kotłowało. Skoro nie porównuje, to dlaczego ja się czuję, jakby wynik już dawno został ogłoszony? Jakby ktoś powiedział: „Anna – dziewięć na dziesięć. Magda – może siedem. Ale i tak wystarczy”.

Nie kłóciliśmy się otwarcie, ale atmosfera gęstniała. Chciałam, żeby zauważył, jak bardzo się oddalam. Chciałam, żeby zapytał. Ale on nic nie mówił. A ja coraz bardziej byłam przekonana, że nie dlatego, że nie widzi, tylko że nie wie, jak zareagować. Albo nie czuje, że powinien.

To nie dawało mi spokoju

Z Alicją znamy się od liceum. Przeszłyśmy przez wspólne mieszkania, nieudane związki i wszystkie etapy zawodowego wypalania. Była pierwszą osobą, do której zadzwoniłam, kiedy czułam, że nie umiem już sama tego rozgryźć. Spotkałyśmy się w małej kawiarni w centrum. Zamówiłam czarną kawę, jak zawsze, ona – z mlekiem i cynamonem.

Co się dzieje? – zapytała od razu, jeszcze zanim zdjęła płaszcz.

– To będzie brzmiało idiotycznie – zaczęłam. – Ale... wiesz, czasem wystarczy jedno zdanie, żeby coś się w człowieku przewróciło.

Opowiedziałam jej o tamtym wieczorze, o komentarzach znajomych, o tej nieszczęsnej odpowiedzi Andrzeja. Słuchała bez przerywania. Kiedy skończyłam, przez chwilę milczała. Potem pochyliła się w moją stronę.

To nie było fair – powiedziała spokojnie, ale dobitnie. – On musi wiedzieć, jak to zabrzmiało. Przecież to nie jest tylko o niej. To o tym, jak ty się czujesz w jego świecie. I jeśli tego nie zrozumie, to...

– To co? – przerwałam jej. – Mam zrobić awanturę o jedno zdanie?

– Nie awanturę – pokręciła głową. – Ale powiedz mu, że cię to boli.

– A co jeśli uzna, że przesadzam?

Alicja wzięła łyk kawy i popatrzyła na mnie jak matka, która już wszystko widziała.

– A co jeśli nie powiesz nic i to będzie cię zżerać latami?

Westchnęłam. Nie miałam dobrej odpowiedzi. Nie chciałam robić sceny. Nie lubię konfrontacji. Ale zaczęłam się zastanawiać, kiedy ostatni raz czułam się przy Andrzeju tak naprawdę ważna. Nie wygodna, nie kojąca, nie „w sam raz”. Ważna. Pierwsza. Wybrana.

Po powrocie do domu spojrzałam w lustro. Związałam włosy. Pomyślałam, że może wystarczy, że będę lepsza, bardziej obecna, może to coś zmieni. A potem od razu poczułam wstyd, że w ogóle to przeszło mi przez myśl. Bo ja przecież nie chcę się ścigać z kimś, kogo nawet nie ma w tym domu.

Czułam się jak nagroda pocieszenia

Wieczorem w kuchni było cicho. Gotował wodę na herbatę, ja kroiłam jabłko, ale właściwie tylko je przekładałam z miejsca na miejsce. Czułam, jak mi ręce drżą. Zanim zdążyłam się powstrzymać, powiedziałam:

Wróćmy na chwilę do tego wieczoru u Basi i Kamila.

Nie odwrócił się. Przekładał łyżeczkę z jednej szklanki do drugiej.

– O co chodzi?

– O to zdanie, które później powiedziałeś. „Ale teraz mam ciebie”.

Zamilkł. Dopiero po chwili usiadł przy stole, herbaty zostały na blacie.

– Przecież to miało znaczyć, że jestem z tobą. Że jesteśmy razem – powiedział powoli.

– Ale nie zabrzmiało jak wyznanie. Brzmiało jak rezygnacja. Jakbyś próbował pogodzić się z tym, że już jej nie ma, i pocieszyć się mną.

Zmarszczył brwi.

– To tylko twoja interpretacja.

– Ale to moja rzeczywistość – odpowiedziałam bez złości, ale też bez ucieczki.

Usiadłam naprzeciwko niego.

– Nie chodzi o to, że masz nie mieć przeszłości. Chodzi o to, jak ja się w niej czuję. Jak ktoś, kto przyszedł za późno. Kto ma być spokojniejszy, łatwiejszy, nie kłócić się, nie robić scen. Kto ma być wygodniejszy niż poprzednia. Tylko że ja nie chcę być lepszą wersją kogoś innego. Ja chcę być sobą. A coraz częściej czuję się jak zamiennik.

Patrzył na mnie długo, nie odpowiadając. Nie bronił się, nie przepraszał. Jakby nie wiedział, co powiedzieć, albo jakby to, co słyszy, w ogóle nie pasowało do jego obrazu sytuacji.

Nie wiedziałem, że tak to odebrałaś – powiedział w końcu. – Naprawdę.

Pokiwałam głową. Nie chodziło o to, że chciałam mu udowodnić winę. Chciałam tylko, żeby przez chwilę zobaczył mój punkt widzenia. Żeby zrozumiał, jak można czuć się niewystarczającą nawet wtedy, gdy nikt ci tego wprost nie mówi.

Byłam zazdrosna o cień

Nie zostawiłam Andrzeja. Nie spakowałam walizki, nie zatrzasnęłam za sobą drzwi, nie wygłosiłam dramatycznego monologu na klatce schodowej. Z zewnątrz wszystko wyglądało tak, jak wcześniej. Jedliśmy razem śniadania, robiliśmy zakupy, śmialiśmy się czasem przy filmie. Ale we mnie wiele się zmieniło.

Zaczęłam patrzeć na nas inaczej. Nie z pozycji kogoś, kto buduje wspólne życie, ale z perspektywy kogoś, kto sprawdza, czy w ogóle ma na czym budować. Słuchałam siebie. Obserwowałam, kiedy jestem spokojna, a kiedy cicho zżera mnie zazdrość o kogoś, kto już dawno nie był obecny fizycznie, ale wciąż miał miejsce przy stole, w rozmowach, w tym, jak patrzyli na mnie jego znajomi. Czułam, że nie walczę z kobietą, którą znałam tylko z opowieści. Walczyłam z jej cieniem. Z jej wyidealizowanym obrazem. I z przekonaniem, że nigdy nie będę tą pierwszą.

Najtrudniejsze było uświadomić sobie, że może nigdy nie będę mogła czuć się przy Andrzeju naprawdę bezpieczna. Nie dlatego, że on coś robił źle, ale dlatego, że ja nie umiałam się już w tym wszystkim odnaleźć. Ta relacja przestała być miejscem, gdzie mogłam być w pełni sobą. Coraz częściej udawałam, że jest mi dobrze, tylko po to, żeby nie rozmawiać o tym, co naprawdę mnie boli.

Nie wiem jeszcze, co dalej. Na razie jestem tutaj. Czasem w kuchni siedzimy obok siebie i milczymy. Czasem próbujemy rozmawiać. Ale coraz częściej myślę o tym, że nie potrafię być z kimś, kto przypadkiem postawił mnie w miejscu, które nigdy nie miało być moje.

Nie jestem w stanie podjąć decyzji. Ale wiem jedno – coś we mnie się przesunęło. Już nie szukam potwierdzenia, że jestem jego wyborem. Teraz próbuję dowiedzieć się, czy ja w ogóle chcę go wybierać. Bo czasem jedno zdanie potrafi zmienić wszystko. Nawet to, co wydawało się trwałe.

Magdalena, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama