„Mój ojciec jest owocem nieszczęśliwego romansu. Wychowali go dziadkowie, bo rodziców miłość zaprowadziła do grobu”
„Było widać, że tęskni. Kiedyś obudził ją zły sen i cały dzień chodziła markotna i niespokojna, ale pod wieczór się rozpogodziła i powiedziała, że nie ma złych przeczuć. Mówiła, że jest połączona ze swoim najdroższym niewidzialną nitką…”.

- Hanna, 30 lat
Do końca II wojny światowej brakowało kilku miesięcy, kiedy moja babcia zmarła po ciężkim porodzie. Gospodarze, u których rodziła, niemowlę zapisali jako swoje. Mój dziadek zginął w akcji na posterunek żandarmerii; nie wiadomo, gdzie jest jego mogiła…
Tata dosyć wcześnie się dowiedział, że nie jest biologicznym dzieckiem swoich rodziców. Nigdy mu nie pasowało, że „mamo i tato” mówił do ludzi po sześćdziesiątce. Dorastał, kombinował i wychodziło mu, że coś jest nie tak z jego pochodzeniem. Wreszcie zapytał wprost… Opowiedzieli mu o jego prawdziwej mamie i pokazali pamiątki po niej: malutki zegarek z grawerowaną, złotą kopertą i zawieszoną na cieniutkim łańcuszku czterolistną koniczynkę, pokrytą emalią. Była także biało-czerwona opaska, z pięknie wyhaftowanym orłem w koronie. Podobno należała do mojego dziadka, ale przybrani rodzice taty nigdy go nie widzieli. Był narzeczonym dziewczyny, która wtedy u nich zamieszkała…
Została sama. W jednej sukience i półbucikach
Miała na imię Zosia, niebieskie oczy, i 15 lat, kiedy wybuchła wojna. Jej ojciec poszedł na front i słuch po nim zaginął. Została sama z matką w warszawskim mieszkaniu. Od razu zrozumiała, że musi wziąć na siebie ciężar utrzymania ich obu, bo mama Zosi sobie kompletnie nie radziła. Całymi dniami siedziała w fotelu i czekała na list od męża. Nie chciała jeść i ciągle płakała.
Kiedy je wyrzucono z mieszkania, Zosia spakowała do pudeł obrazy z salonu, cenne kilimy oraz porcelanę i zniosła do piwnicy. Pomagał jej dozorca kamienicy, w której mieszkali. Zginął od niewybuchu po bombardowaniu, razem z mamą Zosi i innymi lokatorami oraz z całym majątkiem. Zosi wtedy nie było, pojechała na wieś po prowiant. Kiedy wróciła, na miejscu domu zobaczyła głęboki lej…
Została sama. W jednej sukience i sznurowanych półbucikach. Cała biżuteria matki i inne kosztowności schowane w piwnicy przepadły.
Czy i kiedy wstąpiła do AK? Nie wiadomo. Kilka osób z tych, które przeżyły powstanie, mówiły, że przypominają sobie dziewczynę z długimi blond warkoczami. Podobno miała nieprawdopodobne szczęście. Jeszcze przed 1 sierpnia 1944 roku parę razy wymykała się z łapanek. Kto mógłby podejrzewać, że ta niewinnie wyglądająca blondyneczka, w koszyku albo w torbie przenosi coś, za co groził obóz koncentracyjny albo natychmiastowa śmierć? A ona miała dla kogo żyć… Namiętnie, bezgranicznie kochała. Pierwszy i ostatni raz!
Przybrani rodzice mojego taty, u których Zosia ukrywała się przed porodem, nie wiedzieli zbyt wiele. Tyle że narzeczony Zosi zna miejsce, gdzie ona czeka na rozwiązanie i że ma po nią przyjechać. Przysięgli Zosi, że gdyby coś złego się stało, zaopiekują się dzieckiem i poczekają na jego ojca, albo na wieści o nim. Domyślali się, że do ich chałupy na skraju wsi doprowadzili Zosię ci „z lasu”. Spod płaszcza wystawał jej spory brzuch. Z kenkarty ciężarnej dziewczyny wyczytali, że na stałe mieszka pod Warszawą. Aż do porodu opiekowali się Zosią. Naprawdę ją polubili.
Było widać, że tęskni. Kiedyś obudził ją zły sen i cały dzień chodziła markotna i niespokojna, ale pod wieczór się rozpogodziła i powiedziała, że nie ma złych przeczuć. Mówiła, że jest połączona ze swoim najdroższym niewidzialną nitką…
Dopiero po śmierci spotkały się ich dusze
Gospodyni czasami pytała:
– A ty dziecko dobrze robisz, że nic o sobie nie mówisz? Lepiej wiedzieć, komu dać znak, że już urodziłaś?
– Wszyscy moi umarli. A ten, na którego czekam, wie, kiedy ma się tu zjawić, żeby zobaczyć swego syna.
Nie zdradziła ani imienia swojej miłości, ani jego wojennego pseudonimu. Ale opowiedziała, że jest piękny i szaleńczo odważny. Mówiła, że niedawno się zaręczyli, że nawet chcieli wziąć ślub, ale Zosi nijako było iść do ołtarza w już widocznej ciąży. Marzyła o białej sukience z lekkiego materiału, dopasowanej w talii i szerokiej dołem… Do tego koniecznie czerwona róża wpięta we włosy uczesane w koronę.
Z tą różą było najwięcej kłopotu, kiedy ubierali Zosię do trumny. Schowana w szafie ślubna suknia gospodyni pasowała na Zosię jak ulał. Tylko róże już nie kwitły, więc Zosia miała wpiętą karminową jarzębinę.
– Twoja mama wyglądała jak królewna – wspominała gospodyni po latach, do mojego taty. – Gdyby nam przyszło do głowy, co się stanie, dokładniej byśmy ją wypytali o różne sprawy. Ale była młoda, wyglądała na zdrową, na nic się nie skarżyła… Rodziła jednak ciężko, męczyła się, bo byłeś duży, a ona szczupluteńka… Może lekarz dałby radę opanować krwotok? Ale skąd brać doktora, kiedy front blisko i do najbliższego miasteczka ponad 30 kilometrów? Miałeś niecałe dwa miesiące, kiedy twoja mama odeszła…
Pochowali ją następnego dnia
– I nic nie wiecie o moim prawdziwym ojcu? – dopytywał tata.
– Tylko tyle, że się bardzo kochali. I że ona dla niego wyhaftowała tę opaskę. Miała mu ją dać, kiedy się spotkają. Schowaliśmy ją dla ciebie w pudełku po herbacie i czekała, aż dorośniesz. Nic więcej nie wiemy.
Kiedy mój tata robił pierwsze kroczki, do chaty przywędrował starszy mężczyzna. Podpytywał, przyglądał się malcowi, wreszcie powiedział, z czym i od kogo przychodzi. Po strzelaninie na kielecczyźnie, ciała rannych i zabitych partyzantów Niemcy załadowali na ciężarówkę i wywieźli nie wiadomo dokąd. Wśród nich był narzeczony Zosi. Co najmniej trzy osoby przekazywały sobie jego ostatnią wolę: wreszcie ten starszy mężczyzna zgodził się odnaleźć Zosię i jej dziecko.
Okazało się, że Zosia i jej ukochany odeszli tego samego dnia…
Postawił swojej mamie nagrobek z białą płytą
Gospodyni długo nie mogła dojść do siebie po tej wizycie. Później zaklinała się, że kiedy siedziała w ciemnej izbie, pokazała się jej Zosia. Był przy niej cień mężczyzny. „Ramię przy ramieniu, głowa przy głowie…” – mówiła. Te dwa cienie przesunęły się w kąt izby, gdzie spał mój tata. Postały przy jego łóżeczku i zniknęły.
Mój tata był szczęśliwy u przybranych rodziców i przez nich bardzo kochany. Sam ich też kochał. Kiedy mu powiedzieli prawdę o Zosi, za pierwsze zarobione pieniądze postawił swojej mamie piękny nagrobek, z białą, marmurową płytą. Tata długo szukał informacji o swoich prawdziwych rodzicach. Niestety wszystko, co wiemy, to tylko jakieś fragmenty, urywki. Niczym kręgi na wodzie zostające po wrzuceniu do niej kamienia. Pojawiają się na chwilę i szybko znikają w bystrym nurcie rzeki. A na drugim brzegu niezmiennie stoi jasnowłosa Zosia, która w październiku 1944 roku urodziła mojego tatę i zaraz umarła, by połączyć się z ukochanym. Tylko czy ona naprawdę miała na imię Zosia?