„Mój ojciec wygadał wszystkim moją największą tajemnicę, a ja nawet nie mogę być na niego zła”
„Każdy ma w rodzinie gadułę, ale mój ojciec wygadałby wszystko nawet przypadkowemu człowiekowi na ulicy. I jak z tym żyć?”.
- Oliwia, 28 lat
U mojego taty lekarze wykryli terminalną fazę raka płuc. Kiedy ojciec spytał, ile zostało mu życia, doktor nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć, bo podobno bywa z tym różnie. Jedni dają w takich przypadkach miesiąc, inni twierdzą, że może to potrwać trochę dłużej.
– Ale przecież ja mam za pół roku maturę – stwierdziłam w taki sposób, jakbym chciała powiedzieć: „Nie możesz umierać, bo mam na głowie ważną sprawę”.
W pokoju na chwilę zapadła cisza, potem tata wybuchnął śmiechem.
– Rzeczywiście, ten powód jest bardzo ważny. Nigdzie sobie nie pójdę. Masz moje słowo, córeczko.
Ojciec był plotkarą, jakich mało
Kochałam swojego tatę. Był superfacetem, uwielbiał swoją rodzinę, czyli mnie i moją mamę. Kochał nas w tej właśnie kolejności: ja, a potem moja mama, ale nikt nie miał o to do niego pretensji. Zwłaszcza że my obie odwzajemniałyśmy jego uczucie. Kochałyśmy w nim nie tylko dobroć, czułość i zapobiegliwość, ale także – a może w pewien sposób przede wszystkim – jego… gadulstwo.
Wiadomo, że babska część ludzkiej populacji lubi wiedzieć wszystko o wszystkich i wymieniać między sobą informacje. Podobno już taka kobieca natura, ale ja w to nie wierzę. Mój tata, w końcu przedstawiciel męskiego rodu, tak samo interesował się wszystkim, co nas otaczało. Co innego jednak interesować się, i niekiedy poplotkować na jeden lub drugi temat, a co innego być nieprawdopodobną wręcz gadułą, która wyśpiewa każdy sekret.
W szerszej rodzinie – składającej się z wujków, cioć i reszty kuzynostwa, a także najbliższych przyjaciół – było wiadomo, że nie należy powierzać mojemu tacie żadnej informacji. Zwłaszcza takiej, która nie powinna ujrzeć światła dziennego, gdyż o sekrecie natychmiast będą wiedzieli wszyscy, nawet pies naszego dozorcy. To wcale nie przesada – tata każdego ranka, idąc po bułki do sklepiku, witał się ze zwierzakami na podwórku i często opowiadał im o tym, czego dowiedział się poprzedniego dnia.
Raz w życiu, jak stwierdziła moja mama, ta cecha charakteru wyszła im na dobre.
– Oboje mieliśmy wtedy po 16 lat – opowiedziała przy jakiejś okazji. – Sprowadziłam się wówczas na Żoliborz do nowego mieszkania, które dostali moi rodzice. Pewnego dnia na podwórku zobaczyłam Stefana. Zakochałam się na zabój. O tym, że on czuł do mnie to samo, wkrótce dowiedziała się cała kamienica i pół szkoły…
Mama nie ukrywała, że było jej czasem bardzo głupio, gdy na murach jednego lub drugiego bloku widziała napis stworzony ręką ukochanego „Kocham Kryśkę”. Niby to nic takiego, ale w tamtych latach był to powód, by koleżanki wytykały ją palcami. Przed 30 laty nieco inaczej żyło się w naszym kraju i inne panowały obyczaje…
– Jednak w sumie to piękne, kiedy się wie, że twój ukochany również czuje do ciebie to samo – przyznała mama. – Tym razem nie miałam do niego pretensji, że nie potrafi trzymać języka za zębami.
Wiele musiało go kosztować wytrwanie do tego dnia
Ale wróćmy do naszej opowieści. Od wyroku, jaki lekarze wydali na tatę, mijały dni i miesiące. Pogodna i odważna natura taty nie pozwalała mu pokazywać nam smutnej, przestraszonej twarzy. Może tylko jeszcze więcej mówił, choć coraz częściej zdarzały się godziny, gdy milczał.
To było okropne – patrzyłyśmy wtedy na siebie z mamą z przerażeniem.
Mój lęk zabijałam nauką – chociaż byłam zła na nauczycieli i na los, że odbierają mi czas, który mogłabym spędzić z tatą. Raz chciałam nawet świadomie odstawić książki, w końcu maturę mogłam zdać i za rok, ale tym razem on powiedział:
– Chcę to przeżyć razem z tobą. Chociaż maturę. Nic więcej nie będzie mi dane. A tak chciałbym móc zaakceptować twojego męża, bawić się z wnukami…
Zrozumiałam.
Kiedy nadszedł maj, tata był już bardzo słaby. Bardzo źle znosił chemioterapię. Nigdy jednak nie skarżył się na ból. Dla mnie zawsze miał uśmiech na twarzy. I chociaż widziałam, że chorobliwie schudł, i wiedziałam w głębi duszy, że nie ma nadziei – to ten jego uśmiech pozwalał mi czasem oszukiwać się, że choroba się cofnie. Ot, takie rojenia dziecka, które w żaden sposób nie może pogodzić się z tym, że niedługo straci ukochaną osobę i liczy na cud.
Wreszcie przyszło ogłoszenie wyników matur i wpadłam do domu z radosną wiadomością, że zdałam. Tata uściskał mnie. Leżał już w łóżku i nawet dojście do toalety sprawiało mu wiele trudności. Położyłam swoją głowę na poduszce obok jego głowy.
– Chciałam ci bardzo podziękować – szepnęłam.
– Za co, kwiatuszku?
– Że byłeś przez ten cały czas ze mną. Nawet nie wiesz, jakie to było dla mnie ważne.
Następnego dnia rano obudził mnie cichy płacz mamy. Skuliłam się pod kołdrą i naciągnęłam na uszy poduszkę, żeby nie słyszeć tego szlochania. Chciałam jeszcze wierzyć, że mój tata znowu się do mnie uśmiechnie.
Po pogrzebie cała rodzina zebrała się w naszym domu i zaczęliśmy wspominać tatę. W każdej opowieści jawił się jako kochany gaduła. Nikt nie miał do niego pretensji, że zdradza powierzone mu tajemnice. Wiedzieliśmy, że nie będzie potrafił utrzymać języka za zębami, więc zwierzano mu się tylko ze spraw, których ujawnienie nikomu nie przyniosłoby szkody.
I znów czekał na mnie w ogródku
Kilka lat później skończyłam studia i poznałam swojego przyszłego męża.
Kiedy Tomek mi się oświadczył, w nagłym odruchu powiedziałam, że powiem mu, czy się zgadzam następnego dnia, dopiero po wizycie na cmentarzu.
– Chcę przedstawić cię tacie. Jak w nocy w czasie snu na mnie nie nakrzyczy, to znaczy, że mu się spodobałeś. I wyjdę za ciebie.
Tomek popatrzył na mnie dziwnie, wzruszył ramionami i łaskawie się zgodził. Niby dla świętego spokoju – ale kiedy podchodziliśmy do grobu taty, zauważyłam, że obciągnął koszulę i poprawił fryzurę.
Od chwili śmierci tata nigdy mi się nie śnił. Ale miałam dziwną pewność, że gdyby Tomek mu się nie spodobał, jakoś by mnie o tym poinformował. Ucieszyłam się, kiedy w nocy znów mi się nie przyśnił. Stało się to dopiero rok później, latem. Był to przedziwny sen.
Gdy byłam małą dziewczynką, pod koniec sierpnia ojciec zawsze zabierał mnie i mamę nad Świder. To taka leniwa i płytka rzeczka, która płynie pod Warszawą. Wzdłuż Świdra rosły sosnowe zagajniki, w których skrywały się domy jednorodzinne. W jednym z nich tata wynajmował pokoje i spędzaliśmy tam razem jeden tydzień. Ojciec był bardzo zapracowanym człowiekiem i wygospodarowanie jednego tygodnia, zawsze o tej samej porze roku, było prawdziwym wyczynem.
Tak więc we śnie znalazłam się na piaszczystej drodze, która, jak dobrze pamiętałam, prowadziła do skrzypiącej furtki. Za nią znajdował się ogród domu, w którym wynajmowaliśmy dwa pokoje i letnią kuchenkę.
Szłam znad rzeki, nad którą bawiły się koleżanki, a chłopcy z upodobaniem opryskiwali je wodą… W pewnym momencie odeszłam od grupy, gdyż poczułam, że muszę iść w stronę domu. O dziwo, nie byłam już w tamtej chwili dzieckiem, lecz dorosłą kobietą, chociaż ta przemiana wydawała mi się całkiem naturalna. Filozofia snu powoduje, że jesteśmy gotowi uwierzyć we wszystko.
Tak więc doszłam do furtki, odgarnęłam zwisające nad nią gałęzie leszczyny i weszłam do ogródka. Gdzieś z boku dobiegł dziecięcy śmiech. Obróciłam się. Zobaczyłam małą dziewczynkę w ładnej niebieskiej sukience. Szkrab niepewnie stawiał nóżki, trzymając się mocno męskiej dłoni. Gdy mężczyzna odwrócił się w moją stronę, zobaczyłam uśmiechniętą twarz taty. Nawet się nie zdziwiłam – to spotkanie było dla mnie najnormalniejsze w świecie. Wiwat sny! Uściskaliśmy się, a tata powiedział: – To twoja córka, Marzenka.
– Ja nie mam jeszcze dzieci, tatku.
Ojciec nic na to nie odpowiedział. Wziął małą na ręce i zaczął ją podrzucać do góry. Marzenka się śmiała, a ja byłam szczęśliwa, że znowu jesteśmy razem.
Następnego ranka, kiedy jadłam z mężem śniadanie, zadzwoniła mama.
– Dziś w nocy przyśnił mi się twój ojciec.
– Mnie też.
– Pokazał mi twoją córeczkę. Myślisz, że to coś znaczy? – zapytała.
Nie wiedziałam, bo w najbliższym czasie nie planowaliśmy z Tomkiem dziecka.
Chwilę potem zadzwoniła ciotka, potem jeszcze dwóch wujków. Tej nocy, im wszystkim, przyśnił się mój tata i każdemu z członków rodziny przedstawił moją córeczkę. Jedna z cioć stwierdziła potem, że przebywający w zaświatach gaduła nie powstrzymał się, żeby nie oznajmić całej rodzinie, że będę miała córeczkę.
Rzeczywiście, tydzień później okazało się, że jestem w ciąży, a rok później przyszła na świat Marzenka. Niedawno powiedziała pierwsze słowo: „Dziadzia”.