Reklama

Z zewnątrz nasze życie wyglądało całkiem dobrze. Mieszkanie w bloku na nowym osiedlu, dwa koty, rośliny na parapetach, wspólne wyjazdy raz do roku, regularne obiady w niedziele. Ja – Natalia, graficzka freelancerka. On – Artur, trzy lata starszy, pracował w marketingu. Byliśmy razem od siedmiu lat, a pod jednym dachem od trzech. Niby dorosłe życie, stabilne, odpowiedzialne.

Reklama

Ale tylko na zdjęciach. Tylko w tych chwilach, gdy było dobrze. Bo wystarczył zły dzień, jakaś drobnostka – mój ton głosu, niezapowiedziane spotkanie z koleżanką, fakt, że wróciłam piętnaście minut później, niż planowałam – i zaczynało się. Foch. Cisza. Zamknięte drzwi od sypialni. Czasem milczenie przez kilka godzin, czasem przez trzy dni.

Pierwszy raz zaniepokoiłam się poważniej, kiedy po jednym z takich „nieporozumień” Artur przez dwa dni nie odezwał się do mnie ani słowem, mimo że mieszkaliśmy w tym samym mieszkaniu, jedliśmy przy tym samym stole i spaliśmy w tym samym łóżku. Poszło o to, że wróciłam z pracy bez wcześniejszego „daj znać, kiedy będziesz” i zjadłam pierogi, które miały być „na wspólną kolację”.

– Mogłaś poczekać – powiedział wtedy chłodno i to był ostatni raz, kiedy cokolwiek powiedział przez dwa dni.

Pamiętam, że wtedy długo myślałam, czy rzeczywiście nie powinnam była napisać. Może faktycznie byłam nieuważna? Może on miał prawo się poczuć pominięty? Przepraszałam. On nie reagował. Dopiero po czasie, gdy cisza minęła, zachowywał się, jakby nic się nie stało. A ja? Ja czułam się, jakbym zrobiła coś złego. Choć nie wiedziałam, co dokładnie. Zaczęłam się zastanawiać. Czy naprawdę jestem „trudna”? Czy może to on ma problem, z tym że nie potrafię być cały czas taka, jakiej oczekuje? Wtedy jeszcze nie nazywałam tego po imieniu. Tłumaczyłam go przed samą sobą. „On po prostu jest wrażliwy”. „On potrzebuje więcej czasu, żeby przetrawić emocje”. „Może ja naprawdę robię z igły widły”... Tylko że z każdym kolejnym razem to ja czułam się coraz bardziej winna. I coraz bardziej… sama.

Karał mnie milczeniem

– Nie rozumiem, dlaczego znowu się obrażasz. Powiedziałam tylko, że jestem zmęczona – westchnęłam, ściągając z siebie kurtkę.

Artur nie odpowiedział. Siedział na kanapie, z pilotem w dłoni, patrząc w telewizor, choć ekran był wyłączony.

– Bo zawsze masz ten swój ton – rzucił po chwili lodowato. – Jakbyś miała mnie dość.

– Co? Przecież nic takiego nie powiedziałam.

– I nie, nie dramatyzuję. To ty robisz problem.

– Czasem mam wrażenie, że lepiej by było, gdybyśmy w ogóle się nie znali – wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

Jego oczy zwęziły się. Nie krzyknął. Nie odpowiedział. Po prostu wstał i wyszedł z pokoju. Trzasnęły drzwi do sypialni. Potem cisza. Przez trzy dni się do mnie nie odezwał. Trzy długie dni, w których jadłam sama, zasypiałam w ciszy, próbowałam zaczynać rozmowy. Bez odpowiedzi. Na czwarty dzień powiedział:

– Możesz kupić mleko?

Nic więcej. Jakby nic się nie wydarzyło. A ja? Oczywiście kupiłam. I mleko, i jego ulubione płatki. I zaczęłam się zastanawiać, czy może naprawdę przesadziłam? Może powiedzenie czegoś takiego było okrutne? Ale z drugiej strony… Czy normalne jest, że człowiek, z którym mieszkasz, traktuje cię jak powietrze tylko dlatego, że powiedziałaś coś w emocjach? Czy naprawdę jestem aż tak trudna? Zaczęłam o tym czytać. Szukać. Przypadkiem trafiłam na artykuł o tzw. „karaniu ciszą”, jako formie emocjonalnej manipulacji. I wtedy coś się we mnie poruszyło. Nie byłam pewna jeszcze czego, ale pierwszy raz nie pomyślałam od razu, że to tylko moja wina.

Gasił wszystko, co czuję

– Nie widzisz, że on cię emocjonalnie terroryzuje? – Agnieszka spojrzała na mnie znad filiżanki. – Przecież to klasyczna manipulacja.

– Ale on nie krzyczy, nie bije, po prostu… się zamyka – próbowałam bronić Artura, choć nawet mnie samej zabrzmiało to żałośnie.

– Właśnie. I przez to ty się czujesz winna. Bo nie ma „dowodów”. Ale przecież ty się z tym wszystkim dusisz. Widziałam cię parę lat temu, byłaś zupełnie inna.

Patrzyłam na nią, szukając odpowiedzi. A może raczej – przyzwolenia, żeby przestać się obwiniać. Agnieszka była jedną z niewielu osób, którym mówiłam więcej niż „jest okej”. Bo z nią nie musiałam niczego udawać.

– Natalia, to nie twoja rola chodzić na palcach wokół jego nastrojów.

Wróciłam do domu z bijącym sercem. Artur siedział przy laptopie. Nawet na mnie nie spojrzał.

– Chciałabym, żebyśmy nie traktowali siebie jak wrogów, kiedy się pokłócimy – powiedziałam cicho.

Spojrzał tylko jakby pobieżnie, po czym wrócił do ekranu.

– Znowu zaczynasz. Już ci mówiłem, że robisz z igły widły.

– Nie robię. Po prostu… próbuję rozmawiać – odpowiedziałam, ale poczułam, jak głos mi drży.

On wzruszył ramionami. Jakby wszystko, co czułam, było nieistotne. Wyszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi. Usiadłam na pokrywie od toalety i zakryłam twarz dłońmi. Miałam ochotę krzyczeć. Ale zamiast tego siedziałam w ciszy. Jak zawsze. I tylko jedna myśl dudniła mi w głowie, że to nie ja robię z igły widły. To on gasi wszystko, co czuję.

Uważał, że to ja histeryzuję

To był przypadek. Siedziałam przy biurku w drugim pokoju, kiedy usłyszałam Artura rozmawiającego przez telefon. Drzwi nie były domknięte, a jego głos – znużony, przygaszony – przebijał się wyraźnie przez ścianę.

– Nie wiem, co mam z nią zrobić, mamo… Ciągle jakaś napięta, wszystko analizuje. Każde słowo, każdy mój nastrój… Ja tylko potrzebuję trochę spokoju.

Zamarłam. Oparłam się dłonią o blat, czując, jak serce wali mi jak młot. Po chwili padła odpowiedź jego matki:

– Kobiety tak mają. Musisz ją przeczekać. Nie dawaj się wciągać w te emocjonalne gry.

Emocjonalne gry? Zrobiło mi się gorąco, potem zimno. Coś we mnie pękło. Weszłam do pokoju bez pukania. Artur spojrzał na mnie zaskoczony.

– Słyszałam wszystko – powiedziałam spokojnie, choć głos lekko mi drżał. – Nie jestem histeryczką. Jestem człowiekiem. A ty nie jesteś ofiarą w tym związku.

– Ty serio jesteś chora. Podsłuchujesz mnie teraz? To już nie ma granic – warknął, odkładając telefon.

– Artur, ja nie podsłuchiwałam. Drzwi były otwarte. I wiesz co? Może rzeczywiście przekraczałam granice, ale swoje. Nie twoje. Za bardzo starałam się cię zrozumieć, nawet kiedy traktowałeś mnie jak powietrze.

Podniósł się z krzesła. Miał minę, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.

– Albo zaczniemy szczerze rozmawiać, albo koniec – powiedziałam twardo.

To była pierwsza granica, jaką postawiłam. I po raz pierwszy… nie przeprosiłam.

Miałam już dość

Wieczorem wyszłam. Nie powiedziałam dokąd. On nawet nie pytał. Chodziłam bez celu po mieście i czułam, jak powietrze wypełnia mi płuca inaczej niż w domu. Lżej. Bez ciężaru jego spojrzenia, jego oczekiwań, jego cichych kar. Usiadłam na ławce przy parku. Z telefonu puściłam nagranie z terapii online, które kiedyś wysłała mi Agnieszka. Głos psycholożki mówił:

– Karanie milczeniem to forma przemocy psychicznej. Nie trzeba krzyczeć, żeby ranić. Wystarczy odebrać komuś istnienie.

Zrobiło mi się niedobrze. Czy to naprawdę to było aż coś takiego? W głowie odtwarzałam nasze rozmowy. Sytuacje. Zimne dni, kiedy siedziałam w kuchni i patrzyłam w telefon, czekając, aż zmięknie. Chwile, w których przepraszałam nie wiadomo za co. Drobne gesty, które miały go udobruchać. I jego lodowate „jestem zmęczony tą rozmową”, gdy próbowałam mówić o sobie. Wróciłam późno. W kuchni Artur jadł kolację, nie podnosząc wzroku.

Nie wiem, czy chcę tak żyć – powiedziałam bez zapowiedzi. – Ja się boję mówić, bo zawsze kończy się karą. Twoim milczeniem.

– Znowu dramatyzujesz – burknął.

– Nie dramatyzuję. Po prostu mam już dość. Nie będziesz mi więcej mówił, jaka jestem. Rozumiesz?

Spojrzał na mnie z niepokojem. Może dlatego, że tym razem mówiłam ciszej. I spokojniej. To nie była już błagająca Natalia.

Zaczęłam odnajdywać siebie

Kilka dni później wyniosłam walizkę do samochodu Agnieszki. Artur stał w korytarzu z rękami skrzyżowanymi. Nie próbował mnie zatrzymać. Patrzył tylko, jakby nie dowierzał.

– To chwilowe? – zapytał.

– Nie wiem – odpowiedziałam. Ale wiedziałam. Po raz pierwszy naprawdę wiedziałam.

Zamieszkałam u Agnieszki na kanapie. Nie była wygodna, ale pierwszy raz od miesięcy spałam spokojnie. Bez napięcia w karku. Bez dreszczu, który przechodził przez ciało, gdy przekraczałam próg mieszkania.

– Bałam się odejść, bo myślałam, że to ja wszystko psuję – powiedziałam któregoś wieczoru, opierając głowę o ramię Agi.

– To on ci to wmówił – odparła. – Tylko przemoc w słowach boli tak, że nie zostawia siniaków, ale zostaje na lata.

Analizowałam nasz związek. Patrzyłam na niego z dystansu. I widziałam rzeczy, których wcześniej nie chciałam dostrzec. To, jak przestawałam mówić o sobie. Jak starałam się nie wywoływać emocji. Jak schodziłam mu z drogi, kiedy miał „zły dzień”. Zaczęłam terapię. Napisałam w dzienniku: „Zaczynam od nowa. Tym razem ze sobą na pierwszym miejscu”. To był pierwszy raz, kiedy moje potrzeby nie były w tle. Kiedy mogłam płakać bez wstydu. I śmiać się – bez lęku, że ktoś mi to odbierze. W nowym miejscu, z kubkiem herbaty, przy dźwiękach ulicy za oknem, zaczynałam siebie odnajdywać. Bez Artura. Bez jego ocen. Tylko ze sobą. I to zaczynało mi wystarczać.

Natalia, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama